Rozdział 11- Bracia krwi

Żar słoneczny wlewał się przez otwarte okno, nawet najlżejszy wietrzyk nie poruszył gałęźmi stojącego za nim drzewa. Tim beznamiętnie gapił się na nieruchome liście, siedząc na łóżku. Przed chwilą wrócił spod prysznica, owinięty w wielki, plażowy ręcznik.
Zanim się wytarł, obejrzał w lustrze swoje blizny, które powoli zaczęły zanikać. Paskudny ślad na boku niemal zniknął, choć od transfuzji minęło zaledwie dwadzieścia godzin. Blizna na klatce piersiowej nadal wyglądała koszmarnie, ale zmniejszyła się widocznie. Rozcięcie skóry na czole znikło całkowicie, nie pozostał nawet najmniejszy ślad, który dałoby się wyczuć pod palcami.
Siedział teraz w osobnym pokoju, który odstąpił mu James, i rozmyślał nad zmianami, jakich w jego organizmie dokonało przetoczenie krwi Indianina. Był jednocześnie szczęśliwy i przerażony. Cieszyła go szybkość, z jaką goiły się jego rany, ale obawiał się, że dopadnie go głód krwi. Doktor Tomasz nie gwarantował, że transfuzja krwi Eryka powstrzymała przemianę na odpowiednim etapie. Mógł być wampirem z niewielką cząstką człowieka, uwięzioną gdzieś głęboko w psychice. Ale póki co nie odczuwał żadnych objawów przemiany, poza niesamowicie szybką regeneracją ran, oczywiście.

Za dobry znak brał to, że fizycznie czuł się znakomicie, jakby nigdy nie był w stanie krytycznym. I, jak na ironię, zawdzięczał to wampirowi. Wampirowi, który uratował mu życie dwa razy. Wampirowi, którego miał na celowniku swojej snajperki, w czasie akcji w Stanach. I do którego nie strzelił, bo bezgranicznie ufał decyzji Eryka, który darował życie krwiopijcy.
Eryk. Ten jasnowłosy chłopak nie dawał mu spokoju od dnia testu kwalifikacyjnego. Jego determinacja i odwaga, a także poświęcenie dla swoich ludzi wzbudzały podziw w małym Smallflowerze. Odkrywając pomału swoją odmienność, zakochał się w Vinderenie, choć przeczuwał, że więcej łączy blondyna z Peterem. Co prawda nigdy nie okazali mu, że cokolwiek ich łączy, ale Tim czuł to przez skórę. Wkrótce odkrył, że łączy ich więcej niż przypuszczał. Przypadkowo był świadkiem ich nocnej rozmowy i wspólnego pójścia pod prysznic. Wiedział, tak, doskonale wiedział, że nie poszli razem tylko po to, żeby zaoszczędzić wodę. Zabolało go to, czuł się zawiedziony, jego wizja bycia z Erykiem rozwiała się. Ale pogodził się z tym faktem szybko, postanowił zostać jego cichym wielbicielem, nie wkraczającym w to, co łączyło go z Peterem.
A jednak, kiedy leżał na szpitalnej leżance, a maszyna przetaczała mu krew niebieskookiego, na wpół świadomie powiedział mu całą prawdę. Wkroczył w wewnętrzny świat Eryka i Petera. Zupełnie niechcący, półprzytomny, wyjawił swoje uczucia. I jeśli Eryk usłyszał jego słowa, to nic już nie będzie takie jak dawniej.
Bał się. Obawiał się, że jasnowłosy odtrąci go, przestanie traktować jak przyjaciela. Eryk bywał bezwzględny, Tim dobrze to wiedział. Dlatego zamarł w bezruchu, kiedy drzwi otworzyły się a w progu stanął właśnie Eryk.
Blondyn wszedł do pokoju, patrząc na małego swoimi błękitnymi oczami. Ich kolor sprawił, że Timowi zimny pot spłynął po plecach. Nigdy nie umiał wyczytać z nich jakichkolwiek emocji, chłopak mógł być w tej chwili szczęśliwy, ale równie dobrze mógł mieć mordercze zamiary. Spojrzenie miał zawsze lodowate, przez ten niespotykany kolor tęczówek.

Jednak jasnowłosy podszedł spokojnie do jego łóżka i usiadł obok. Spojrzał na jego znikające blizny i pokiwał w zamyśleniu głową.
-Jak się czujesz?- zapytał, nie patrząc Timowi w oczy.
-Eryk, ja...- mały zająknął się. -Czuję się doskonale. Dzięki tobie i Jamesowi.-
-Wyłącznie dzięki niemu.- blondyn pokręcił głową. -To jego krew cię uleczyła. Moja tylko zahamowała przemianę w wampira.-
-Zrobiła równie wiele, co jego krew.- powiedział Tim i spojrzał w oczy przyjaciela. Po raz pierwszy poczuł, że Eryk patrzy na niego ciepło. Mały speszył się i spuścił wzrok.
-Tim...- zaczął blondyn, ale słowa uwięzły mu w gardle. Odetchnął głęboko i wyrzucił z siebie to, co leżało mu na sercu.
-Czy pamiętasz, co mówiłeś w czasie zabiegu?-
Tim zaczerwienił się i przytaknął.
-Każde słowo, Eryku. Byłem przytomny.-
-Czy to... czy to prawda?- zapytał Vinderen. -To co powiedziałeś?-
Mały przełknął ślinę i zacisnął pięści.
-Najszczersza prawda...-
-Jezu, Tim...- Eryk schował głowę w dłoniach. -Ja jestem...-
-Tak, wiem.- przerwał mu Tim. -Peter.-
-Wiedziałeś?- zapytał Vinderen. -Od dawna wiedziałeś?-
Czarnowłosy westchnął i rozluźnił zaciśnięte pięści. Spojrzał na swoje ręce, zobaczył ślady paznokci na wewnętrznych powierzchniach dłoni.
-Od jakiegoś czasu, to teraz bez znaczenia.-
Blondyn żachnął się.
-Oczywiście, że to ma znaczenie. Wiem co musiałeś czuć, wiedząc to.-
-Eryk, to już nie ma znaczenia. Kochasz Petera, prawda?-
-Tak, kocham go.- potwierdził blondyn, pocierając czoło dłonią.
-Więc nie patrzcie na mnie.- powiedział Tim spokojnie. -Ważne, że wy jesteście szczęśliwi. Ja się z tym pogodziłem, wiem, że jestem nikim w porównaniu z nim.-
-Nie, to nie prawda.- zaprzeczył stanowczo Eryk. -Nie jesteś nikim. Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu. To ty nam pomogłeś uciec tam, w tej szkole w Stanach, kiedy ratowaliśmy pilota. To ty próbowałeś mnie ratować, kiedy Schulze praktycznie mnie miał. To dzięki tobie wiem, co to jest prawdziwy przyjaciel..-
Kończąc, wstał i położył rękę na ramieniu przyjaciela i ścisnął delikatnie.
-Petera kocham jak... członka rodziny.- powiedział, patrząc w czarne oczy małego. -Ciebie kocham jak najbliższego przyjaciela. Jesteś dla mnie ważny, i nie próbuj myśleć inaczej.-
Mały uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Kto by się spodziewał.- powiedział, śmiejąc się nieśmiało. -Ty, twardy żołnierz, wielki Eryk Vinderen, pogromca wampirów, prymus centrum szkolenia bojowego. Ty mówisz do mnie, że mnie kochasz. Dziwnie to brzmi w ustach takiego twardziela..-
-Ale to prawda.- blondyn też się uśmiechnął. -Nawet największy twardziel potrzebuje przyjaciół, bo bez nich jest tylko zwykłym, samotnym człowiekiem.-
Tim wstał i stanął przed Erykiem, patrząc mu prosto w oczy.
-Czy pozwolisz mi podziękować sobie za uratowanie mi życia?-
-Nie musisz mnie pytać o pozwolenie.-
-Ale...- czarnowłosy zawahał się. -...ale ja chcę ci podziękować na swój sposób.-
Eryk nie wiedział co powiedzieć, skinął tylko głową. Tim podszedł do niego i objął go mocno. Zadarł głowę i wpatrzył się w oczy Vinderena. Blondynowi wydawało się, że oczy małego stawały się jaśniejsze. Nabrały jasnej, niebieskiej barwy. Stanął na palcach, jego usta zbliżyły się do ust Eryka. Ale nie pocałował go w nie. Złożył delikatny pocałunek na jego policzku i szepnął mu do ucha:
-Dziękuję, przyjacielu.-
-Bracie.- poprawił go Vinderen. -Możemy być jak bracia.-
-Bracia krwi...-szepnął Tim. -Jesteśmy braćmi krwi, w moich żyłach płynie twoja krew, bracie.-

-I krew Jamesa.- dodał blondyn. -Wampir jest twoim bratem, Timothy. Oddał własną krew, żeby cię ratować. Doceń to.-
Czarnowłosy spochmurniał i puścił Eryka. Usiadł na łóżku.
-Doceniam. -powiedział cicho. -I podziękuję mu.-
Drzwi otwarły się i do środka wsunęła się głowa Indianina. Spojrzał na chłopców i chciał się wycofać, ale Eryk powstrzymał go ruchem ręki.
-Teraz masz okazję.- powiedział do małego i odwrócił się do wyjścia. Zatrzymał się na chwilę i dodał. -Przyjdźcie zaraz do salonu, wypijemy kawę.-
Blondyn opuścił pokój, zostawiając Jamesa z Timem. Mały podniósł wzrok na twarz Sweetwatera. Oczy Indianina były fioletowe.
-Mogłem cię zastrzelić wtedy, w tej sali gimnastycznej.- powiedział Tim tak cicho, że tylko James mógł go usłyszeć. -Miałem cię na celowniku, wijącego się z bólu w kupie gruzu. I robiłbym to, gdyby nie to, co zrobił Eryk.-
-Mogłeś mnie zabić. Czemu tego nie zrobiłeś?-
-Nie wiem.- czarnowłosy spojrzał w oczy wampira. -Ale wiem, że zabiłbym wtedy kogoś, kto nie zasłużył na śmierć.-
-Ja zasłużyłem.- głos Jamesa był przepełniony smutkiem. -Zabijałem ludzi z głodu. Zasłużyłem na najgorszą karę.-
Tim wstał i złapał długowłosego za rękę.
-Cieszę się, że cię nie zabiłem.- powiedział. -Zabiłbym brata krwi.-
Patrzyli na siebie przez długi czas. Oczy obydwu chłopców miały kolor błękitu.


***************************************************************************


-Jaki piękny dzień.- mruknął z zadowoleniem Carl, wyciągając się na trawniku przed kryjówką chłopców. Cała ekipa wyniosła stół na podwórze, postanowili zrobić sobie sjestę na świeżym powietrzu. Siedzieli na przyniesionych z domu krzesłach, popijając kawę. Tylko wuj Eryka leżał na trawie, zdjąwszy uprzednio bluzę i koszulkę. Chłopcy patrzyli z podziwem na jego muskulaturę, wspaniale wyrzeźbiony brzuch i ramiona. Mężczyzna był bardzo szczupły, ale imponował harmonijną budową ciała, która musiała go kosztować niemało treningu. Jego każdy ruch był płynny, jakby wykonywał jakiś taniec.

-Wujku.- zagadnął Eryk. -Pamiętam, jak byłeś u nas kilka lat temu, że towarzyszył ci taki czarnowłosy chłopak, twojego wzrostu.-
-Zgadza się.- powiedział Carl. -Mój chło... mój przyjaciel.-
-Chłopak, tak?- wtrącił Tim, zaskakując wszystkich przenikliwością.
Wysoki blondyn spojrzał ma chłopca i pokiwał głową.
-Bystry jesteś, mały. Tak, to był mój chłopak.-
-Co się z nim teraz dzieje?- zapytał Eryk. -Nadal jesteście razem? Lubiłem go.-
-Nie wiem...- Carl posmutniał i usiadł na trawie. -Od dnia ataku na miasto nie mam od niego żadnych wieści, ale słyszałem, że jego okolica została zniszczona. Chciałem tam jechać, ale wydostanie się z miasta jest praktycznie niemożliwe.-
-Jak dawno to było?- indagował go Vinderen.
-Trzy miesiące temu, nadlecieli i zrównali miasto z ziemią. Okoliczne miasteczka także ucierpiały. Jego znajduje się trzydzieści kilometrów stąd.-
-Czy możemy pomóc ci go odnaleźć?- zapytał James, podnosząc ze stołu kubek z kawą.
-To niewykonalne.- pokręcił głową blondyn z kozią bródką. -Drogi są zniszczone, patrole wampirów ciągle krążą po okolicznych wioskach, wyłapują ocalałych...-
-Mamy asa w rękawie.- Indianin uśmiechnął się tajemniczo.
-Co?- zapytał zaskoczony Carl. -Jakiego?-
-Mój myśliwiec. Nim tutaj przylecieliśmy.-
Mężczyzna zerwał się na równe nogi.
-Masz tu myśliwiec?!-
-Owszem.- pokiwał głową James. -Ukryłem go w pobliskim magazynie.-
Carl gwizdnął z podziwem, prostując się, co wywołało falę zazdrosnych spojrzeń, skierowanych na jego idealne ciało.
-Chyba niebo mi ciebie zesłało.- Podszedł do wampira i uściskał go. -Jesteś najcudowniejszym krwiopijcą, jakiego znam.-
-Dziękuję...- James wydukał, ale mężczyzna nie dał mu skończyć, poklepał go po plecach, aż echo poszło i dodał po chwili.
-I jedynym, który przeżył spotkanie ze mną.- wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu i puścił Jamesa, który z ulgą złapał oddech.
-Ehm... to...-wydusił Indianin. -...polecimy?-
-Nie pytaj, od miesięcy o niczym innym nie myślę, jak o odnalezieniu go.-
-Więc lećmy.- ponaglił James.
-Powoli, nie tak szybko.- uspokoił ich Eryk, gestem rąk. -Bez wariactwa, nie lećmy na pewną śmierć. Najpierw musimy mieć więcej broni, pistoletami możemy sobie postrzelać do kaczek.-
-Racja.- potwierdził Carl. -Na szczęście mamy tu w okolicy kryjówkę, jest tam sporo karabinów impulsowych, niezły zapas baterii i innego sprzętu. Po akcji zostawię wam broń, my mamy tego więcej a co jakiś czas otrzymujemy zaopatrzenie od kwatery głównej.-
-Dobrze, to jeszcze ustalmy, kto poleci.- powiedział Sweetwater.- Myśliwiec zabierze maksymalnie pięć osób.-
-Ja zostanę.- powiedział Peter. -Popilnuję kryjówki.-
Lee podniósł rękę.
-Ja zostanę z Peterem, przygotujemy jakieś żarcie na wasz powrót.-
-I ja zostanę tutaj. -westchnął doktor Tomasz. -Pewnie przylecicie z tym uratowanym, może potrzebować pomocy medycznej.-
-To ruszajmy do naszej placówki, weźmiecie sobie więcej broni.-
Wszyscy wstali i ruszyli za Carlem, który poprowadził ich przez zrujnowane miasto.


***************************************************************************


-Co to za miejsce?- zapytał Eryk, widząc wielki budynek w szerokimi, stalowymi bramami, przez które z powodzeniem wjechałaby największa maszyna bojowa.
-Dawne magazyny zaopatrzenia policji.- wyjaśnił wujek i szarpnął za masywny uchwyt przy jednej z bram.
James zaśmiał się, kręcąc głową. Chłopcy spojrzeli na niego zaskoczeni.
-Z czego się śmiejesz?- zapytał Carl.
James machnął ręką i pokręcił głową.
-Nic takiego, tylko w tym magazynie ukryłem statek.-
-Serio?- mężczyzna był zaskoczony. -Nie widziałem tu żadnego myśliwca.-
-Zaraz sam zobaczysz, stoi od dwóch tygodni, przykryty plandeką, jakieś trzydzieści metrów od bramy.-
-To wiele wyjaśnia.- kiwnął głową wuj. -Nie było mnie tu od miesiąca, nie mogłem go zobaczyć.-

Chłopcy pomogli Carlowi otworzyć ciężką bramę i całą grupą weszli do środka. Nie było tu oświetlenia, tylko słoneczne światło wpadało przez świetliki w suficie. Było wystarczająco jasno, żeby swobodnie się poruszać.
Hala była ogromna, miała ponad dwieście metrów długości i około czterdziestu szerokości. Dach wspierał się na niezbyt gęsto ustawionych, stalowych słupach, na których znajdowały się drabinki, prowadzące na rozciągnięte ponad głowami naszej grupy podesty z kratownicy. Magazyn był wysoki, możnaby w nim zmieścić siedmiopiętrowy budynek. Część jego powierzchni przedzielały ścianki, tworząc jakby osobne sale, pozbawione sufitów. Ale większą część stanowiła jedna, otwarta przestrzeń między ścianami hali.
Carl poprowadził grupę do jednego z oddzielonych pomieszczeń, w którym ukryta była broń. W podłodze sali był zamaskowany właz, prowadzący do podziemnego magazynu. Przykładając dłoń do zamka papilarnego, Carl odblokował klapę, która odsunęła się, ukazując strome schody. Chłopcy zeszli w podziemia, prowadzeni przez wujka. Tu działało automatyczne oświetlenie, które włączało się, gdy kroczyli korytarzem. Na jego końcu znajdował się magazyn, zamknięty pancernymi, ogniotrwałymi wrotami. Tu również był zamek papilarny, który odblokował drzwi po przyłożeniu dłoni przez Carla.
Włączyło się światło i chłopcy ujrzeli dziesiątki regałów, zastawione różnego rodzaju bronią i innymi częściami wyposażenia wojskowego.
Lee gwizdnął cicho, patrząc na ilość zgromadzonych tu militariów.
-Prawdziwe skarby.- szepnął Eryk, patrząc na stojące najbliżej nowiutkie karabiny impulsowe i całe tysiące baterii.
-Jasna dupa ciotki Ingrid...- Peter był pod wrażeniem ilości broni.
Carl wskazał na sprzęt i powiedział:
-Bierzcie ile zdołacie unieść. Dla partyzantki i tak zostanie dość, żeby walczyć.-
Chłopcy rzucili się na regały, niczym muchy na świeże gówno.


**************************************************************************


Dwadzieścia minut później wszyscy zebrali się wokół Carla. Każdy z chłopców zaopatrzył się w co najmniej dwa rodzaje broni i tyle granatów, że wszyscy wyglądali jak obwieszone nimi choinki na święta.
Carl popatrzył na chłopców, potrząsając głową z niedowierzaniem.
-Mała armia, jak babcię kocham.- powiedział rozbawiony. -Z takim wyposażeniem możemy lecieć na planetę wampirów i opanować ją w ciągu kilku godzin.-
Zaśmiał się i klepnął dłonią w udo. Chłopcy zawtórowali mu śmiechem, nawet James okazał rozbawienie, pokazując swoje równe, białe zęby.
-Chodźmy do myśliwca.- zaproponował. -Musimy sprawdzić stan ogniw napędowych i uzbrojenia.-
Cała grupa opuściła podziemia i ruszyła do otwartej części magazynu, gdzie, przykryty brezentową plandeką, stał myśliwiec Sweetwatera. Olbrzymi kształt pod materiałem wskazywał, że statek jest ogromny, niemal trzykrotnie większy niż ludzkie pojazdy tego typu. Ale jak wynikało z doświadczenia, był też zdecydowanie zwrotniejszy i szybszy.
James złapał za róg plandeki i z niemałym trudem ściągnął ją z pojazdu.
Wuj Carl gwizdnął cicho i podszedł bliżej. Dotknął poszycia statku, badając jego fakturę.
-Ogromny.- powiedział. -Jak taki kolos może być taki zwrotny? Widziałem, co potrafią w powietrzu, ale nie sądziłem, że są aż tak wielkie.-
-Kluczem jest hybrydowy napęd strumieniowo-grawitacyjny.- wyjaśnił James. -Zresztą, obie technologie są ukradzione z ludzkich laboratoriów. Wy nad nimi dopiero pracowaliście, a naukowcy wampirów je udoskonalili i wdrożyli do produkcji. I to wiele lat temu.-
-Mówisz, wampirów, jakbyś nie był jednym z nich.- zauważył mężczyzna.
-Nigdy nie pogodziłem się ze swoją przemianą. Nie czuję się wampirem, choć zgłosiłem się do ich armii.-
-Porozmawiamy o tym innym razem.- uciął dyskusję Eryk. -Teraz mamy coś do zrobienia.-
-Racja.- przyznał James. -Sprawdzę ogniwa i uzbrojenie, wy załadujcie trochę broni na statek. Może się przydać trochę zapasowego wyposażenia.-
Peter i Lee, w towarzystwie Carla ruszyli do podziemnego magazynu, a reszta chłopców przyglądała się czynnościom, które wykonywał Indianin. Otworzył właz, co spowodowało natychmiastowe uruchomienie systemów statku. Wszedł do środka i usiadł na fotelu pilota, włączając komputer pokładowy. Statek ożył, wszystkie możliwe części uzbrojenia na jego pancerzu poruszyły się, wieżyczki karabinów przekręciły i wróciły do pierwotnej pozycji.
Po chwili Sweetwater wyszedł do chłopców.
-Stan reaktora, 99% ładowania ogniw, uzbrojenie sprawne. Pełne magazynki działek szybkostrzelnych, dwadzieścia rakiet powietrze-powietrze, trzydzieści powietrze-ziemia. Namierzanie sprawne, radar sprawny.-
-Mała armia...- mruknął Eryk, uginając się pod ciężarem zawieszonej na sobie broni. - I mamy latającą fortecę.-
Wrócił Carl z chłopcami, którzy poza nowa bronią i zapasem amunicji i baterii, ciągnęli na wózku jakieś metalowe ustrojstwo.
-Niespodzianka, panowie.- szeroko uśmiechnął się mężczyzna, wskazując na dziwnie wyglądające urządzenie. -Znalazłem coś, co uczyni nas niewidzialnymi. A wiem, że statki wampirów nie posiadają tego w swoim standardowym wyposażeniu.-
-Co to?- zapytał James i podszedł do wózka, na którym leżało dziwaczne urządzenie.
-Generator pola maskującego. Wystarczy go podłączyć do zasilania statku, a znikniemy jak bańka mydlana, nawet dla radarów.-
-Tej technologii nie znam.- Indianin był zaciekawiony generatorem. Carl poklepał urządzenie z czułością i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Prace nad tym sprzętem były tak tajne, że sami pracujący nad nim naukowcy nic o nim nie wiedzieli.-
-W takim razie zamontujmy to cudo.- powiedział z uśmiechem James.


************************************************************************

Polecieli w czwórkę, James, Eryk, Tim i Carl.
Wylądowali między ruinami jednorodzinnych domów, nie niepokojeni przez jakikolwiek patrol czy eskadrę myśliwców wroga. Maskowanie zdało egzamin.
Na miejscu Carl i Eryk wyruszyli w kierunku domu, w którym mieszkał przyjaciel mężczyzny, zostawiając Tima z Indianinem w statku. Ostrożnie weszli do domu i rozpoczęli rekonesans.

 Od razu uderzył ich smród rozkładającego się ciała. Mężczyzna z obawą zajrzał do pokoju swojego przyjaciela, ale nie było tam żadnych zwłok. Fetor dochodził z kuchni, na co wskazywały roje zielonkawych much, które przeciskały się przez szparę pod drzwiami.
Krewniacy spojrzeli na siebie ze strachem, obawiając się tego, co mogą zastać za drzwiami kuchni. Jednak zdecydowali się otworzyć je.
Tysiące brzęczących owadów razem z mdlącym, trupim smrodem buchnęły im w twarze, kiedy weszli do pogrążonej w półmroku kuchni. Obaj zakryli twarze dłońmi, powstrzymując się od wymiotów i nie dopuszczając ohydnego zapachu do nosów. Na środku pomieszczenia leżało ciało, ale było tak szczelnie pokryte chodzącymi po nim muchami i białymi larwami, że nie sposób było rozpoznać, kto to był. Eryk złapał taboret i rzucił nim w okno, które jakimś cudem ocalało w ataku na dom. Brzęk tłuczonego szkła nie wystraszył owadów, ale chłopiec miał inny plan. Podszedł do szafek i przeszukał je dokładnie, aż znalazł coś, co mogło mu się przydać. A była to butelka nalewki na jakichś owocach.
Rozlał nieco płynu wokół pokrytego muchami ciała i podpalił. Następnie zaczął wrzucać kawałki folii i plastikowych opakowań, które znalazł w jednej z szafek wprost do ognia, co dało efekt czarnego, gryzącego w oczy dymu. Owady w panice zaczęły wylatywać przez wybite przed chwilą okno. Eryk pociągnął wujka za rękaw i wyprowadził z domu.
-Poczekamy teraz, muchy albo uciekną, albo się poduszą.- powiedział, patrząc na czarny dym, uchodzący przez okno kuchenne. Razem z dymem ulatywały w powietrze brzęczące chmury owadów. Po kilkunastu minutach dym zaczął rzednąć a muchy nie wylatywały już przez okno. Carl niecierpliwie wszedł do domu i wpadł do kuchni, zapominając o panującym w niej fetorze. Eryk poszedł za nim bez pośpiechu, dając mu czas na pogodzenie się z tragedią. O mało nie zderzył się w drzwiach kuchni z wybiegającym z niej wujem. Carl padł na kolana, odkrył twarz i zwymiotował. Złapał głębszy oddech, ale nie podnosił się.
Chłopiec klęknął przy nim i położył mu dłoń na ramieniu.
-Przykro mi, wujku.-
Ale mężczyzna pokręcił głową i splunął na podłogę, wstając powoli.
-To nie on, to szturmowiec wampirów.- wydusił w końcu, łapiąc oddech. -Najwyraźniej moje kochanie potrafi się bronić.-
Eryk zajrzał do pomieszczenia, smród rozkładu nie był już taki intensywny, zamaskował go zapach spalonego plastiku.
Spojrzał na zwłoki i zobaczył charakterystyczny, czarny mundur i hełm żołnierza wampirów. Głowa trupa była niemal odcięta od korpusu, leżała, wciąż w hełmie, prawie dotykając szyi.
Chłopiec wycofał się z kuchni, zamykając za sobą drzwi.
-Skoro tu nie ma twojego przyjaciela, to gdzie może być?-
Carl pokręcił głową, wciąż z miną wskazującą na niestrawność.
-Wyjdźmy z domu.- powiedział. Dopiero na zewnątrz odetchnął głęboko.
-Nie mam pojęcia gdzie może być, ale możemy się rozejrzeć po okolicy, skoro już tu jesteśmy.-
-Dobrze, wracajmy do statku.- zgodził się Vinderen. -Pokrążymy trochę po okolicach z włączonym maskowaniem, może z góry coś zobaczymy.-
Bez słowa ruszyli do stojącego kilkaset metrów od nich myśliwca.


****************************************************************************


Pojazd leciał na niewielkim pułapie z włączonym generatorem maskującym i napędem grawitacyjnym, dzięki czemu był nie tylko niewidoczny, ale też bezgłośny. James i Tim obserwowali otoczenie przez przedni ekran pilota, natomiast Eryk i Carl na monitorach, pokazujących obraz z bocznych kamer.
Okolica wyglądała na całkowicie bezludną, wszędzie tylko spalone ruiny wsi, zarośnięte chwastem pola i nieco lasów. Przypomniało to Erykowi zdjęcia, jakie widział w książkach do historii. Zdjęcia pokazywały drugą wojnę światową. To co widział teraz było identyczne, ale sięgało daleko poza rozmiary jakiejkolwiek wojny światowej. Ta wojna ogarnęła dosłownie cały świat i pogrążyła go w chaosie.
Jego rozmyślania przerwał głos wujka, który zobaczył coś na swoim ekranie.
-Patrzcie na lewo.-
James zatrzymał pojazd i odwrócił go przodem do wskazanego przez wysokiego blondyna kierunku. Na głównym ekranie myśliwca ukazała się droga, pokryta setkami ciał ludzkich. Widok ten wywarł upiorne wrażenie na wszystkich, największe chyba na Indianinie. Patrzył na nieruchome ciała zabitych, a jego dłonie drżały na sterach statku.
-Skurwysyny...- szepnął i otarł łzę, która zakręciła mu się w oku.
-Widzę ruch.- Eryk wskazał na pudełkowaty kształt, stojący na drodze z ciałami. - Możesz powiększyć tę część obrazu?-
Sweetwater, wciąż drżącymi palcami wcisnął kilka klawiszy na pulpicie, wybrany sektor ekranu podświetlił się a następnie przybliżył.
Zobaczyli sylwetki ludzi, znoszących ciała zabitych na pobocze drogi, oraz kilku pilnujących ich żołnierzy wroga w czarnych hełmach, przypominających kształtem hełmy niemieckie z czasów dwudziestowiecznej wojny światowej.

James ruszył statkiem w stronę grupy, obserwując przybliżający się obraz na monitorach.
Postaci ludzi stawały się wyraźniejsze. Carl wyciągnął ramię, wskazując jedną z nich.
-Jest tam!- prawie krzyknął i oparł się o fotel, na którym siedział James. -Przybliż obraz!-
-Bardziej nie mogę, ale podlecę bliżej i sfotografuję całe miejsce.-
Zbliżyli się na tyle, że blondyn nie miał wątpliwości co do tożsamości wskazanego przez siebie człowieka.
-On nadal żyje!- mówił rozgorączkowanym głosem, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
-Spokojnie, uwolnimy go.- powiedział Eryk, widząc przejęcie wuja losem przyjaciela. -I pozostałych też.-
Indianin posadził myśliwiec kilkadziesiąt metrów od widzianej wcześniej grupy, za pasem lasu.
Carl rzucił się do wyjścia, ale został powstrzymany przez swego krewniaka.
-Ja i Tim pójdziemy, ty poczekaj na statku.-
-Oszalałeś?!- krzyknął mężczyzna. -To mój ukochany, muszę tam iść!-
-A ja mówię, zostaw to mnie i Timowi.- twardo powiedział Eryk. -Ty umiesz poruszać się po mieście, ale my jesteśmy wyszkoleni do walki w terenie, poradzimy sobie. Przeszkadzałbyś nam tylko.-
-Ale...- zaczął Carl, ale przerwał mu mały, dokręcając wielki tłumik do lufy karabinu snajperskiego.
-Posłuchaj Eryka, wiemy co robimy.-
James wstał z fotela, podszedł do mężczyzny i położył mu rękę na ramieniu.
-Zaufaj im.- powiedział. -Widziałem ich w akcji i nie chciałbym być na miejscu tamtych.- wskazał ręką na czarne postaci wampirów na ekranie monitora.
Wuj popatrzył na uzbrojonych chłopców i pokiwał głową.
-Sprowadźcie go tutaj.- szepnął. -Uwolnijcie mojego kochanego.-
-Zrobimy to.- powiedział twardo Eryk, patrząc na powiększony obraz twarzy wskazanego przez krewniaka człowieka.
Był to młody, czarnowłosy mężczyzna, o szczupłej sylwetce i czarnych oczach.
Był podobny do Tima.
Był piękny.


**************************************************************************


Chłopcy rozdzielili się po dojściu do drogi, na której widzieli żołnierzy wroga i jeńców. Pozostali jednak w bezpośrednim kontakcie wzrokowym i radiowym.
Tim zajął stanowisko strzeleckie w pewnej odległości od wozu pancernego wampirów, który był tym pudełkowatym kształtem, widzianym na ekranach myśliwca.
Eryk podczołgał się do drogi w miejscu, w którym zobaczył kochanka wuja Carla. Ukryty w krzakach, wyraźnie widział jego twarz, posiniaczoną i zakrwawioną.
Młody mężczyzna znalazł się niecały metr od chłopca, nadal go nie zauważając. We dwójkę z innym jeńcem nieśli zwłoki, po czym wrzucili je przydrożnego rowu.
Chłopiec rzucił patyczkiem w plecy czarnookiego, ten odwrócił się i zobaczył zamaskowaną błotem i kawałkami mchu twarz Vinderena.
Eryk położył palec na ustach, dając mu znak, żeby milczał. Podczołgał się jeszcze bliżej.
-Przysyła nas Carl.- powiedział półgłosem.
-Carl?- chłopak zmarszczył czoło i po chwili zapytał, doznając olśnienia. -Karol?! Karol tu jest?-
Blondyn ponownie położył palec na wargach, uciszając go i kiwając głową w odpowiedzi na jego pytanie.
-Zachowuj się normalnie, żeby zbyt wcześnie nas nie odkryli. Udawaj, że wiążesz buta.-
Brunet pochylił się i dość wiarygodnie zaczął udawać, że rozwiązało mu się sznurowadło.
-Ilu wrogów jest z wami?- zapytał szeptem Eryk.
-Sześciu.- równie cicho odpowiedział mężczyzna. -Czterech nas pilnuje, dwóch siedzi w wozie. Mają karabin na wieżyczce.-
-To nic.- blondyn błyskawicznie obmyślił plan ataku. -Słuchaj mnie uważnie. Wróć do reszty, staraj się przekazać wszystkim, żeby jak najbardziej oddalili się od wozu, niech zbierają ciała leżące dalej. Kiedy eksploduje pancerka, wszyscy mają paść na ziemię.-
Czarnowłosy pokiwał głową i odwrócił się. Powoli wrócił do reszty jeńców, noszących zwłoki. Chyba udało mu się przekazać polecenie, bo ludzie zaczęli się oddalać od wozu pancernego. Kiedy chłopiec uznał, że może wysadzić pojazd, nie zabijając przy tym żadnego z więźniów, odpiął z kamizelki granat i odbezpieczył. Następnie wrzucił go, niezauważony pod maszynę i powiedział do komunikatora:
-Dziesięć sekund.-
-Zrozumiałem.- usłyszał w słuchawce głos Tima.
Oddalił się pośpiesznie od pojazdu i ukrył w rowie.

Powietrzem wstrząsnął wybuch. Jeńcy, zgodnie z poleceniem padli na ziemię. Eryk wyszedł z rowu i w biegu usmażył głowę stojącego najbliżej szturmowca wroga. Wampir padł jak kłoda, dymiąc ze spalonego hełmu. Drugi odwrócił się w stronę chłopca, mierząc do niego z trzymanego karabinu. Nagle wyprostował się i padł, trafiony celnym strzałem ze snajperki Tima. Mały dobrze się ukrył, ale miał całą drogę jak na dłoni.
Sekundę później padł kolejny bezgłośny strzał i mózg kolejnego wampira wytrysnął przez dziurę w przebitym pociskiem hełmie, a martwy korpus zwalił się na drogę. Ostatniego Eryk spalił niemal całego, strzelając do niego seriami o małej mocy. Krwiopijca wrzeszczał jak obdzierany ze skóry, kiedy jego ciało, pod wpływem ładunków elektrycznych powoli zmieniało się w spalone mięso. Na koniec jego hełm, pod naporem gotującej się tkanki mózgowej pękł razem z czaszką, ukazując poparzoną twarz kobiety z długimi, rudymi włosami.
Padła w konwulsjach na plecy, wciąż poruszając gałkami ocznymi.
-Suka.- warknął blondyn i strzelił prosto w otwarte usta wampirzycy, zamieniając jej głowę w dymiącą kupkę popiołu. Splunął na zwęglonego trupa i machnął ręką w stronę odległych drzew. Z ukrycia wyszedł Tim ze swoim nowym karabinem, który przeszedł właśnie chrzest bojowy. Z dwóch stron podeszli do leżącej wciąż na ziemi grupki ludzi, podnoszących nieśmiało głowy, aby popatrzeć na swoich wybawicieli.
-Jesteście wolni, uciekajcie.- powiedział Eryk do wstających ostrożnie ludzi. Ich wzrok wyrażał wdzięczność, ale też przerażenie scenami, jakie przed chwilą rozegrały się na ich oczach.
Dwóch nastolatków rozwaliło uzbrojony oddział wampirów, jakby był zastępem harcerskim.
Blondyn odszukał wśród uwolnionych czarnowłosego.
-Chodź z nami, ktoś na ciebie czeka.- wyciągnął rękę do mężczyzny. Jego czarne oczy były mokre. Wystąpił z grupy ocalonych i razem z chłopcami zapuścił się w las. Uratowani zaczęli się obejmować i ściskać, ciesząc się z odzyskanej wolności. W duchu dziękowali swoim obrońcom, którzy zniknęli tak samo szybko, jak się pojawili, nie czekając na wdzięczność.
Gdzieś, za kilkudziesięciometrowym pasem drzew, zupełnie niewidoczny dla obserwatorów, w powietrzu zawisł myśliwiec, z którego chłopcy wraz z uratowanym mężczyzną obserwowali radość ocalonych ludzi.
Zaczął padać ciepły, letni deszcz.
Statek ruszył, bezgłośnie przeleciał nad radosną grupą ludzi, zatoczył łuk i odleciał w kierunku miasta.

7 komentarzy:

  1. Wszędzie tyle miłości. Pewnie doktorek też kogoś ma x3 Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie... <3 ~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie to zrobiłeś..fajny ten motyw braci krwi..jestem ciekaw ukochanego Carla i co z tego wszystkego wyniknie:-)

    Czekam na next i życzę weny:-D

    OdpowiedzUsuń
  3. "Chłopcy rzucili się na regały, niczym muchy na świerze gówno" to mnie rozwaliło XD Yay, nawet Paweł jest! Ale fajnie Pawełek i Karolek razem nawet tutaj, mi to pasuje ^^
    I czo teraz z Timem zrobisz, no ja się pytam ._. Chłopaczyna bez miłości pozostanie? :<
    Nie napiszę, że rozdział jest świetny, jak zwykle, bądź, że trzymasz swój poziom, ponieważ byłoby to kłamstwem. Z każdym rozdziałem coraz głębiej się zaczytuję x3 Jeżeli popadnę w depresję, bo nie ma dalej, to będzie twoja wina XD
    Ale tak sobie dzisiaj wchodzę, jak co wieczór, sprawdzam w rozdziałach, pierw Odcienie Tęsknoty, nic, smuteg. Wchodzę na Krwawe Żniwa i takie "Krezusie, następny rozdział, idę szybko do łóżka czytać!" no więc... Moja radość gdy widzę następny rozdział jest ogromna XD Dziękuję za napisanie kolejnego rozdziału, życzę weny i szybkiego pisania!
    /Ragnarok

    OdpowiedzUsuń
  4. No podoba mi się, podoba! :3
    Mam takie wrażenie, że Tim jakoś zgada się z Jamesem, ale nie ukrywam, że ciekawość mnie zżera, jak to rozegrasz :-)
    W pewnym momencie miałam zwiechę, kto w końcu poleciał - czy Tim czy Peter, ale to najwidoczniej kwestia małego niedopatrzenia :-) też takie miewam :-D

    Przyznam się jeszcze do tego, że pozbawiło mnie wyobrażenie sobie sytuacji, kiedy to Eryk -14 letni chłopak poucza swojego starszego wuja i każe mu zostać, a sam bierze broń i idzie :-D tak jakoś, po prostu to mnie pokonało :-D
    Przypadły mi też do gustu opisy pozwalanych wampirów :3

    Tak więc, niech dar weny nadal Cię oświeca ;-)

    Szikar

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję wszystkim za komentarze, nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdy z osobna, za co serdecznie przepraszam. Obiecuję, że nie zawiodę w kolejnych rozdziałach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    rozdział jest wspaniały... Tim jednak kocha Erika, ale nie chce się im wpakowywać w związek, choć musi mu być ciężko.... i jak się okazało wujek Carl ma kogoś, z kim stracił kontakt.... akcja ratunkowa wspaniała, szybka, bez problemowa... udało im się uwolnić zakładników...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Ah... rozbrajają mnie twoje opowiadania. Nie myślałam że je połączysz :3 od niedawna to czytam, a już wiem że jest cudne :3 /Odrzucona

    OdpowiedzUsuń