Rozdział 8- Niezwykły wybawiciel

Lodowaty wiatr owiał twarz Eryka i obudził go. Otworzył ostrożnie oczy. Nie widział zbyt wyraźnie, ale dostrzegł postać, przykucniętą w pobliżu. Chciał się odezwać, zawołać Petera lub Tima, ale głos nie chciał wydobyć się z jego gardła.

Zakasłał. Ciemna postać podniosła się i zbliżyła do niego.

-Leż spokojnie.- słyszał już kiedyś ten głos, ale nie mógł skojarzyć go z konkretną osobą. -Masz wstrząs mózgu, złamane żebra, obojczyk i paskudne rany na plecach i klatce piersiowej. Udało mi się zatamować krwawienie, ale na zawroty głowy niewiele mogę pomóc.-

-Peter...-

-Jest tutaj twój przyjaciel. Cały i zdrowy.- znajomy głos uspokoił go.

-Co z Timem...- blondyn ledwo wycharczał te słowa.

-Żyje. -głos powiedział z wyczuwalnym smutkiem. -Ale balansuje na cienkiej linii między życiem a śmiercią. Stracił dużo krwi.-

Ciemna sylwetka pochyliła się nad rannym chłopcem, kosmyki włosów połaskotały go po twarzy. Kto miał takie długie włosy? Nikt w szkole. Kto to mógł być?

-Zastanawiasz się, skąd znasz mój głos.- powiedziała postać. -Mówiłem ci, jasnowłosy, że jeszcze się spotkamy.-

Eryk rozpoznał czarnowłosego wampira, któremu darował życie w czasie akcji w Stanach. Zamrugał, co pomogło mu nieco wyostrzyć wzrok. Dostrzegł pochyloną nad sobą twarz młodego wampira.


-Jak...-

-Cicho, nie mów.- powiedział krwiopijca. -Wiem o co chcesz zapytać. W przeciwieństwie do was, ludzi, posiadamy coś w rodzaju szóstego zmysłu. Wyczuwamy się wzajemnie. Poczułem tego chłopaka, który cie tak urządził.-

Czarnowłosy przyłożył dłoń do czoła Eryka. Była lodowata. A może to czoło blondyna było rozpalone?

-Po naszym ostatnim spotkaniu popadłem w niełaskę.- zaśmiał się długowłosy. -Zostałem przeniesiony do kompanii karnej na Grenlandii. Właśnie leciałem się zameldować nowemu dowódcy, kiedy poczułem tamtego chłopaka. Jego głód i żądza krwi były bardzo silne, nawet jak na nowo przemienionego. Wyczuwałem go na setki mil.-

Blondyn patrzył na wampira, na jego profil i pełne usta. Był niezwykle przystojny, szczupły, miał gładką skórę.

Czarnowłosy kontynuował.

-Nie wiem jak, ale wyczułem, że ty tu będziesz. Że ten przemieniony chłopak myśli właśnie o tobie, że dyszy żądzą mordu na tobie. Może to też jakiś nasz zmysł, nie wiem sam. W każdym razie, nadeszła pora na rewanż. Ty darowałeś mi życie, ja uratuję twoje.-

-Jak...-Eryk szepnął słabo. Krwiopijca pokręcił głową i położył mu palec na ustach.

-Nic nie mów, oszczędzaj siły. Później ci wszystko opowiem. Teraz odpoczywaj, ja i twój przyjaciel rozpalimy ogień. Do mojego statku zostało jeszcze kilka kilometrów, nie chciałbym, żebyście zamarzli z tym małym.-

Wampir wstał i poprawił czarny kombinezon. Był wysoki i smukły. Wiatr rozwiewał jego czarne włosy.

Odwrócił się, kiedy usłyszał kroki. To Peter wracał z naręczem gałęzi i wygrzebanymi spod śniegu kawałkami darni i mchu. Eryk uśmiechnął się do przyjaciela, szatyn odwzajemnił uśmiech, ale nie było w nim radości, tylko smutek i troska.

Peter rzucił przyniesione drewno i poszycie do wygrzebanego w śniegu dołka a czarnowłosy pochylił się i podpalił kawałki mchu. Ogień zaczął pełzać po miękkiej materii, rozprzestrzeniając się. Wtedy wysoki krwiopijca położył na nim kilka połamanych gałązek. Płomień spalił nieliczne listki i objął resztę gałązek, strzelając w górę. Peter dokładał nowe gałęzie, podsycając ogień.

Eryk podniósł się na łokciach, wystawiając twarz na bijący z ogniska żar. Poczuł się trochę lepiej, jego wzrok ustabilizował się.

Spojrzał na czarnowłosego i zapytał:

-Jak się nazywasz, wampirze?-

Wysoka postać zwróciła twarz w jego kierunku. Na tle ogniska nie było widać szczegółów jego twarzy.

-Masz rację, czas na oficjalne przedstawienie się.- powiedział. -Nazywam się James Sweetwater. Urodziłem się w roku 1873, w Stanach Zjednoczonych. Jestem Indianinem z plemienia Apaczów. Urodziłem się w roku, w którym Geronimo poddał się amerykańskiemu wojsku i przeniósł się do rezerwatu w Arizonie. Byłem tam wtedy, jeszcze jako niemowlak.-

Przerwał na chwilę i spojrzał w ziemię. Podniósł patyk i wrzucił go do ogniska. Po chwili podjął opowieść.

-Tak, mam prawie sto pięćdziesiąt lat. Żyłem z rodziną w rezerwacie, dorastałem, uczyłem się naszych obyczajów i sztuki przetrwania. Kiedy miałem szesnaście lat, do naszej osady przyjechał ksiądz, misjonarz. Ale nie chciał nas nawracać na swoją wiarę. Dręczyło go pragnienie krwi. Zaczęły się przypadkowe zniknięcia dzieci z naszej wioski. Nikt nie powiązał tego z duchownym, takie rzeczy zdarzały się czasem i przed jego pojawieniem się. Zycie w dziczy jest niebezpieczne, można utonąć w rzece, może cię zjeść puma, napaść dezerter z armii. A nasz klecha sprytnie maskował swoją naturę, wnosząc modły za dusze zaginionych dzieci. Aż pewnego dnia zapragnął spróbować nieco starszej, nastoletniej krwi. Śledził mnie, kiedy poszedłem na polowanie. Podszedł mnie tak sprytnie, że jego widok, tak daleko od naszej wioski nie wzbudził moich podejrzeń. Rozmawialiśmy o polowaniu, o życiu w stepie. Namówił mnie na pozostanie na noc i pokazanie nocnego życia zwierząt. Nie podejrzewałem podstępu, zgodziłem się, byłem już prawie dorosły.-

Przerwał znowu i zapatrzył się w ogień. Łuna od ogniska tworzyła wokół jego głowy aureolę, podświetlając jego długie włosy i oświetlając twarz łagodnym blaskiem ognia. Eryk dostrzegł jego charakterystyczne, indiańskie rysy.

-Opowiadaj dalej.- zachęcił długowłosego. Peter podszedł z tyłu do Eryka i podłożył mu pod głowę nieco połamanych gałązek i mchu, aby nie miał zbyt twardo i żeby nie musiał trzymać głowy w powietrzu. Blondyn podziękował przyjacielowi i opadł na przygotowane oparcie.

Indianin wampir podniósł z ogniska płonącą gałąź i wpatrzył się w pełzający po niej płomień. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni w kombinezonie pilota i wyjął paczkę papierosów.

-Palicie?- zapytał chłopców, ale pokręcili głowami. Kiwnął głową. -Macie rację, nie warto się powoli zabijać. Ale ja już nie żyję, więc mnie to nie zaszkodzi.-

Wziął papierosa i odpalił od trzymanej gałązki. Zaciągnął się dymem, zamykając oczy, po czym podjął opowiadanie swojej historii.

-Leżałem w krzakach, obserwując stado łosi, kiedy rzucił się na mnie.- Wypuścił dym z płuc. -Był większy ode mnie, przygniótł mnie swoim ciężarem i wbił zęby w szyję. Nie wiem, jakim cudem, ale udało mi się go zrzucić i zacząłem uciekać.-

James przerwał, wspominając odległe wydarzenia. Blondyn domyślał się, że te wspomnienia nie były dla Indianina przyjemne, więc nie ponaglał go.

-Skurwysyn był szybki i silny. -podjął po chwili Sweetwater. -Dopadł mnie i powalił nad rzeką. Żebym nie uciekał, połamał mi nogi. Już srałem z bólu, kiedy znowu wgryzł się we mnie i zaczął wysysać. Straciłem głowę, nie umiałem się obronić, zapomniałem o nożu i toporku, które zawsze miałem przytroczone do paska. Poddałem się i czułem jak słabnę z upływu krwi.-

Znowu zapadła cisza, przerywana tylko odgłosem zaciągania się dymem przez Jamesa i cichym trzaskaniem ogniska.

Eryk przerwał milczenie.

-Czy ugryzienie powoduje przemianę?- zapytał i dodał. -Nie słyszałem o przemienianiu ludzi w wampiry, chyba, że tylko w legendach.-

-Bo to są tylko legendy.- odparł długowłosy. -W dodatku wyssane z palca. Ukąszenie nie zmieni cię w wampira, co najwyżej pozbawi cię życia.-

-Więc jak stałeś się jednym z nich?- zapytał Peter, który do tej pory milczał, patrząc nieufnie na Indianina.

-Zaraz do tego dojdziemy.- powiedział Sweetwater i wrzucił niedopałek papierosa do ognia. -Kiedy już pogodziłem się ze śmiercią, księżulek postanowił wciągnąć mnie do wody. Chyba już się napił do syta i chciał pozbyć się mojego ciała, spławiając je w górę rzeki. W ten sposób nikt nigdy by mnie nie znalazł a klecha byłby poza wszelkimi podejrzeniami. Kiedy taszczył mnie w stronę rzeki, potrącił moją nogę. Ból był tak wielki, że otrzeźwiałem na moment. Złamane nogi uratowały mi życie, jak na ironię. Wyrwałem zza paska nóż i chlasnąłem go nim po szyi. Padł na mnie, krwawiąc tą swoją brudną posoką na moją twarz, na rany po jego zębach. Tu właśnie macie wyjaśnienie mojej przemiany. Krew wampira. Wystarczy maleńka kropla w organizmie człowieka, i zaczyna się proces przemiany. Długi i bolesny proces, przez który nie każdy skażony przechodzi z powodzeniem, pozostając przy zdrowych zmysłach lub przy życiu...-

Sweetwater spuścił głowę, milknąc. Chłopcy widzieli jego drżące wargi i zaciskające się pięści. W blasku ognia jego oczy zdawały się błyszczeć na czerwono. Ale może to było tylko złudzenie?





******************************************************************************





Świt obudził Eryka chłodnym powiewem. Ognisko prawie zgasło, żarzyły się tylko ostatnie zwęglone gałęzie. Peter spał ciągle, wtulony w Tima, owiniętego we wszystkie możliwe kurtki, kawałki płótna i inne szmaty, aby nie dopuścić do przemarznięcia.

Blondyn rozejrzał się wokoło, ale nie dostrzegł nigdzie wampira. Czyżby zostawił ich na pastwę mrozu i dzikich zwierząt? Nie, to nie możliwe, nie po tym, co już dla nich zrobił.

Zdrową ręką blondyn sięgnął po leżący w jego zasięgu patyk i wrzucił go do wygasającego ogniska. Chwilę później delikatny płomień liznął szczapę i strzelił do góry. Eryk spojrzał na śpiących chłopców. Za Peterem leżały gałęzie, cały stos suchych, przygotowanych do spalenia gałęzi, przyniesionych zapewne przez Jamesa, zanim odszedł.

-Peter, obudź się!- zawołał, przełamując słabość głosu. Ale szatyn nie słyszał go, spał mocno. Blondyn nabrał trochę śniegu na dłoń i rzucił w przyjaciela. Trafiony w twarz Dennissen otworzył oczy i spojrzał na Eryka.


-Nie śpisz już?- zapytał i otrzepał śnieg z powiek.

-Zmarzłem, obudziło mnie zimno.- odpowiedział blondyn. -Za tobą są suche gałęzie, dorzuć trochę do ognia.-

Peter usiadł, rozcierając dłonie. Sprawdził co z nieprzytomnym Timem i pokręcił głową.

-Martwię się o niego, nie wygląda dobrze.- powiedział, sięgając po kilka szczap drewna i wrzucając je do ogniska.

Eryk spojrzał na blada twarz małego. Wyglądała jak maska, cała pokryta skrzepami krwi, z oszronionymi brwiami, mimo owijających ją wielu warstw różnych ubrań.

-Boję się, że może nie przeżyć.- powiedział cicho szatyn i dotknął czoła Tima. Eryk poczuł bezsilną wściekłość, zacisnął zęby i warknął:

-Nawet tak nie mów, on musi przeżyć. Musimy go szybko umieścić w jakimś ciepłym miejscu.-

Peter wstał i uniósł ramiona w geście rezygnacji.

-A gdzie ty tu, kurwa widzisz ciepłe miejsce?! Wszędzie tylko jebany śnieg i lód! Nawet ten twój przystojny wampirek nas zostawił! I co, mamy sobie zbudować igloo?! Wszyscy tu zamarzniemy, już po nas...-

-To nie jest mój wampirek...-Eryk nie chciał się kłócić, nie miał na to sił. Ale Peter atakował dalej.

-To ty mu darowałeś życie, możliwe, że to nie był dobry pomysł! Widziałem, jak na niego patrzysz...- zakończył jadowitym tonem, przesyconym zawiścią.

Blondyn spojrzał na przyjaciela, zaskoczony jego słowami.

-On nie jest... on się nie liczy, tylko ty...- Vinderen zająknął się. -To ciebie kocham, nie jego.-

Peter stanął jak wryty, ramiona bezwładnie opadły mu po bokach. Pociągnął nosem, patrząc na Eryka. Podszedł do niego, padł przy nim na kolana i objął.

-Przepraszam, wybacz mi.- załkał. -Głupia zazdrość...-

-Już dobrze.- blondyn poklepał przyjaciela po plecach. -Nie mówmy o nim, najwyraźniej nas zostawił. Chociaż zostawił nam trochę drewna, żebyśmy nie zamarzli zbyt szybko...-

Przerwał mu huk silnika w powietrzu. Nad ich głowami przeleciał myśliwiec wampirów. Nie mogli uciekać, nie ruszyli się nawet z miejsc.

-Już po nas.- szepnął Peter. -Zabiją nas, jak nic.-

-Zostaw nas, uciekaj.- powiedział Eryk do Dennissena. -Nie pomożesz nam, ale sam masz szansę.-

Peter spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się.

-Chyba ci rozum zamarzł, skoro myślisz, że mógłbym was tu zostawić. Wolę zginąć z wami, niż patrzeć na waszą śmierć i żyć z tym przez resztę lat.-

Statek zatoczył koło nad ich głowami i zaczął schodzić do lądowania około dwudziestu metrów od przyjaciół. Na potężnym kadłubie myśliwca zabłysły reflektory i zamigotały kilka razy, po czym zgasły. Eryk uśmiechnął się.

-Nie umrzemy dzisiaj.- szepnął. -Nie teraz...-

-Co? Skąd wiesz?- Peter był szczerze zdziwiony.

-Przystojny wampirek przybywa na ratunek.- blondyn spojrzał w twarz przyjaciela i chwycił go za rękę.

Pojazd zmienił kąt dysz wylotowych, kierując rozgrzane gazy na pokrytą śniegiem ziemię. Biała kurzawa wzbiła się w powietrze, zakrywając siadający statek. Kiedy opadła, myśliwiec spoczywał już na oczyszczonej ze śniegu plamie czarnej ziemi, a w jego boku otwierał się właz. Smukła, wysoka postać w czarnym kombinezonie i hełmie wyskoczyła ze statku i zaczęła zbliżać się do chłopców. Postać zdjęła hełm a wiatr rozwiał jej długie, czarne włosy.

Peter odetchnął z ulgą, ściskając dłoń Eryka. Ratunek od wroga, ironia losu? Możliwe. Ale jednak ratunek.

James pomachał do nich, zbliżając się szybkim krokiem. Obaj chłopcy w duchu cieszyli się jego widokiem.

Wróg czy przyjaciel?

To nie ma znaczenia, pomaga im.

Czarnowłosy podszedł do chłopców i uśmiechnął się.

Przyjaciele wpatrzyli się w jego oczy.

Były błękitne, błękitne jak najczystsze, bezchmurne niebo.





***************************************************************************





We wnętrzu statku było ciepło. Peter wraz z Jamesem odwinęli pokrywające ciało Tima ciuchy i ułożyli nieprzytomnego chłopca w komorze tlenowej, w którą wyposażony był pojazd.

Eryk siedział przypięty pasami do fotela drugiego pilota. Podziwiał wnętrze i przyrządy na pulpicie myśliwca. Na pierwszy rzut oka nie miał pojęcia, co do czego służy. Dziwne manetki i dźwignie, wyświetlacze HUD na oknach, nieznane litery na wszystkim. 


Darował sobie rozszyfrowanie przeznaczenia przyrządów pokładowych, zainteresował się Timem.

-Co z nim?- zapytał.

James pochylał się nad poturbowanym ciałem chłopca, wodząc nad nim jakimś przyrządem.


-Zbyt żywy jak na wampira, zbyt martwy jak na człowieka...- powiedział pod nosem.

-Co tam mruczysz?- warknął Peter, podchodząc bliżej do Indianina i Tima.

-Jest w bardzo ciężkim stanie, ma pękniętą czaszkę, krwotok wewnątrzczaszkowy, obrzęk mózgu, połamane żebra, stracił mnóstwo krwi i bliżej mu teraz do wampira, niż do człowieka. Rytm serca spowolniony, temperatura ciała, dwadzieścia siedem stopni. Nie mogę obiecać, że go uratuję, mogę jedynie przetoczyć mu krew. Wiecie, jaką ma grupę?-

-Sprawdź jego komunikator, wszystkie dane są w nim zapisane.- powiedział Eryk.

Sweetwater spojrzał na ekran komunikatora nieprzytomnego chłopca, odczytał grupę krwi i podszedł do swojego fotela. W sprytnym schowku znajdowały się plastikowe pojemniki z krwią. Wampir wziął jeden, oznaczony symbolem 0rh+ i wrócił do Tima. Podłączył nieprzytomnemu chłopcu jakiś aparat, który zaczął pompować życiodajny płyn do jego żyły na zgięciu łokciowym. James podniósł się i spojrzał na Eryka.

-Trzymaj za niego kciuki, może to pomoże.-

-Dziękuję.- powiedział blondyn, patrząc na wampira z wdzięcznością. Indianin spuścił skromnie oczy i powiedział:

-Nie dziękuj mi, to pierwszy raz, odkąd zostałem wampirem, kiedy pomagam człowiekowi. A zabiłem już kilku...-

Odwrócił się na pięcie i podszedł do fotela pilota.

-Możemy startować.- powiedział beznamiętnie, siadając. -Lepiej lećmy w jakiś cieplejszy region, nie możemy zostać na statku aż do waszego pełnego wyzdrowienia.-

-Masz rację.- Vinderen pokiwał głową. -Lećmy. Przeleć nad szkołą, chcę zobaczyć, co się tam stało.-

Peter podszedł z tyłu i położył dłoń na ramieniu Eryka.

-Wybuchł pożar.- powiedział cicho. -Wyniosłem Tima z podziemi szkoły i wróciłem po ciebie. Winda miała awarię, nie mogliśmy wyjechać na powierzchnię. Wtedy zjawił się wam... James.- poprawił się szatyn.

-Nie krępuj się.- przerwał mu James. -Mów o mnie tak jak myślisz, w końcu jestem wampirem.- głos Indianina był twardy jak stal. -Przelecimy zaraz nad szkołą.-

Peter zamilkł i usiadł obok komory tlenowej, w której leżał Tim.

Myśliwiec obniżył lot, krążąc nad dymiącym szybem windy. Widocznie w podziemiach centrum szkolenia wciąż szalał pożar.

Nieopodal szybu leżało kilka ciał chłopców. Eryk patrzył ze zgrozą na martwych kolegów. Zapewne wielu z nich zdołało uciec z płonącego centrum, tylko po to, by zamarznąć na powierzchni.

Bystre oczy blondyna uchwyciły ruch między ciałami. Wskazał palcem na czołgającą się sylwetkę.

-Ląduj, może uda się jeszcze kogoś uratować.-

Wampir skinął głową i skierował statek w dół. Wylądował nieopodal czołgającego się chłopca i otworzył właz. Peter wyskoczył na zewnątrz i podbiegł do leżącego. Chwycił go pod pachy i podniósł. Postać chwiała się na nogach, ale stała samodzielnie. Była nieco wyższa od szatyna.

Po chwili obaj ruszyli w stronę pojazdu.





******************************************************************************





Peter podbiegł do poruszającej się wśród martwych ciał postaci.

-Hej!- krzyknął. -Żyjesz?!

Upadł na kolana obok czołgającego się chłopaka.

-Żyję, ale co to kurwa za życie...- stęknął chłopak i podniósł głowę, ukazując twarz znajomego Azjaty o nazwisku Lee.

Dennissen chwycił go pod pachy i pomógł wstać, ciesząc się z widoku znajomej twarzy.

-Jesteś cały?-zapytał starszego chłopca, który był zakrwawiony, brudny, ale chyba w jednym kawałku.

-Poza opalonymi włosami i guzem na głowie chyba nic mi nie jest.- skwitował Lee z krzywym uśmiechem i klepnął Petera w ramię. Szatyn złapał go za łokieć i powiedział:

-Chodź ze mną, mamy statek, polecimy w jakieś cieplejsze miejsce.-

-Kto jest z tobą?-

-Eryk, ten blondyn, który dosrał twojemu koledze w drodze na misję. I Ten mały, Tim, ranny i nieprzytomny.-

Azjata rozejrzał się i dostrzegł myśliwiec wroga. Otworzył usta ze zdziwienia.

-Zajebaliście myśliwiec wampirów?! Jakim cudem?-

-Później się dowiesz, chodźmy.- Peter pociągnął go w stronę statku.

Ruszyli w kierunku myśliwca. Weszli przez otwartą śluzę, wtedy Lee wyciągnął pistolet i wycelował w Jamesa.

-Co to ma być, pułapka?!- warknął, nie spuszczając Indianina z celownika. -Kolaborujecie z wrogiem?-

Eryk odpiął się z fotela i wstał z trudem. Lewe ramię miał podwiązane i unieruchomione.

-Opuść broń, Lee.- powiedział spokojnie. -To przyjaciel, uratował nas.-

Azjata parsknął śmiechem, pistolet w jego dłoni zadrżał.

-Jasne, a teraz zabiera was ze sobą, jako przekąskę?-

-Niech strzela.- to głos Sweetwatera. -Nie powstrzymuj go, jasnowłosy.-

-Lee, schowaj ten pieprzony pistolet!- Vinderen podniósł głos. -On nam pomaga!-

Starszy chłopak zawahał się, patrzył na Eryka, to na wampira.

James wstał ze swojego fotela.

-Strzelaj.- powiedział cicho. -Uwolnisz mnie.-

-Zamknij się!- blondyn odwrócił się w jego stronę, spojrzał mu w oczy i zamarł. Oczy Indianina były fioletowe, zmieniły kolor.

Sweetwater opadł na fotel pilota, opuścił głowę i milczał. Lee był zdenerwowany, ręka trzymająca pistolet drżała mu coraz bardziej.

-To wasz jeniec?- zapytał i zrobił krok w stronę Eryka. Vinderen pokręcił głową.

-Uratował nas, wydostał z pożaru. Wyrównał rachunek...-

Wampir podniósł głowę i powiedział bez emocji:

-Tego rachunku nigdy nie wyrównam.-

Lee opuścił broń i podszedł do Vinderena.

-Co tu się kurwa dzieje? Wyjaśni mi ktoś łaskawie?-

Eryk milczał, za to James powiedział cicho:

-Wampir okazał się być człowiekiem...-

-To prawda.- wydusił w końcu blondyn. -James jest wampirem, ale był człowiekiem, takim jak my.-

Od tyłu podszedł Peter i położył dłoń na ramieniu Azjaty.

-Schowaj broń, Lee.- powiedział spokojnie. -Nie będzie ci potrzebna.-

Chłopak opuścił bezradnie ramiona i schował pistolet do kabury.

-Dobra.- powiedział stanowczo. -Ale nie myślcie, że obejdzie się bez wyjaśnień.-

-Wszystko w swoim czasie, Lee.- Eryk wyciągnął do niego rękę. -Witaj wśród ocalałych.-

Azjata nieśmiało uścisnął wyciągniętą dłoń.

13 komentarzy:

  1. Moim skromnym zdaniem, piszesz dobrze. Owszem czytałam blogi osób które piszą znacznie lepiej, bynajmniej ten nie jest zły! Swoją drogą natknęłam się na niego wczoraj, przez całkowity przypadek i naprawdę wciągnęła mnie ta historia. Życzę powodzenia i naprawdę duuużo weny, bo tego nigdy za wiele ;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pocieszające słowa, dzięki takim komentarzom czuję motywację do dalszego pisania :) Mała uwaga ode mnie, proszę o podpis następnym razem, lubię identyfikować komentujących, a nawet zwykłe pseudo daje mi jakieś pojęcie o czytelnikach :)

      Usuń
  2. Świetny rozdział. Nie spodziewałem się takiego ratunku i ta historia z księdzem. Zaskakujesz( to dobrze). Lubie jak trzeba się martwić o bohaterów, inaczej nie ma emocji. Weny i czasu! Dominik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miły komentarz, nie zawiodę i w następnym rozdziale, który nota bene już powstaje, też nie zabraknie emocji :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Mega mega mega blog. Jako Twoja rówieśniczka, szczerze zazdroszczę talentu. Szkoda, że bohaterowie musieli tak szybko opuścić szkołę, lecz jestem niezmiernie ciekawa, jak rozwinie się wątek z Jamesem i miłością chłopców. Deklaruję się jako wierna czytelniczka i czekam na następne rozdziały ;)
    Pozdrawiam/E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzajmy, jak mawiają ogrodnicy, nie taki mega :3 Ale dziękuję serdecznie za słowa otuchy, z zadowoleniem odnotowując kolejną czytelniczkę :) Nowy rozdział już "się pisze", myślę, że do weekendu zostanie opublikowany :)

      Usuń
  4. Jak tylko przeczytałam tytuł rozdziału od razu wiedziałam że musi ale to musi właśnie w tym momencie pojawić się "czarnowłosy wampireczek"
    Wszystko ładnie napisane (na przecinki i spacje nie zwracałam zbytnio uwagi :D)
    Widzę że wena była i myślę że cię szybko nie opuści ^.^
    Czekam na następne rozdziały "krwawych" i "odcieni"
    Pozdrowionka <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki, cieszę się, że Ci się podobał rozdział :) Następny już w drodze, do weekendu skończę i opublikuję :)

      Usuń
  5. Ciekawy rozdział, no kto by się spodziewał takiego ratunku w takiej chwili, jeszcze ta historia Jamesa nono. Ciekaw jestem jak dalej poprowadzisz tą historię.

    Czekam na next o życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo kolejny rozdział, niedługo dowiesz się wszystkiego ;) Dzięki za komentarz :3

      Usuń
  6. Gmatwa się, gmatwa, ale wciąga jak diabli x3
    Za każdym razem gdy kończy się tekst mam mentalny napad smutku xc Naprawdę świetnie piszesz :D
    Ragnarok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba i że wywołuje niedosyt, to dla mnie największa pochwała :3 Lubię gmatwać, zbyt prosta historia byłaby nudna ;)

      Usuń
  7. Witam,
    bardzo dobry rozdział, dość niespodziewany ratunek, zwłaszcza od osoby od jakiej przyszedł.... poznaliśmy bardziej postać wampira, no i ta historia z księdzem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń