Śmierć
jednostki to tragedia, śmierć milionów to statystyka.
Josif
Wissarionowicz Dżugaszwili (Józef Stalin)
Peter
podjechał pod magazyn zdobytym opancerzonym Audi, wysiadł i nie
zamykając drzwi poszedł odsunąć wrota magazynu. Pozostali chłopcy
siedzieli w aucie, czekając na otwarcie bramy. Obserwowali, jak zza
stalowych wrót wychyla się jasnowłosa głowa Carla. Obaj z Peterem
odsunęli bramę, Dennissen wrócił do samochodu i wprowadził go do
środka.
-Po
co tu przyjechaliśmy?- zapytał Tim, próbując otworzyć
zablokowane tylne drzwi auta.
Eryk
odwrócił się do niego z fotela obok kierowcy i rozłożył ręce.
-Nie
mam pojęcia, ale Carl chciał nam coś pokazać. Nie wyjaśnił, co
to ma być.-
-No
dobra.- Tim coraz bardziej nerwowo szarpał się z drzwiami, które
zaczęły trzeszczeć.
-Zostaw,
bo je wyrwiesz!- krzyknął na niego Peter. -Otworzę ci zaraz,
wystarczyło powiedzieć.-
Wcisnął
przycisk na centralnej konsoli Audi i drzwi odblokowały się,
wypuszczając małego. James z Samem Lee spojrzeli na siebie,
rozbawieni walką Smallflowera z drzwiami samochodu.
-Jeszcze
kilka szarpnięć i wyrwałby je z zawiasów.- zaśmiał się Lee.
James pokiwał głową, uśmiechając się.
-Rozpiera
go siła wampira, część jej przejął z moją krwią.- wyjaśnił
i wysiadł z pojazdu.
Carl
stał na środku, zapraszając ich gestem głębiej.
-Chodźcie,
panowie.- mówił, uśmiechając się szeroko. -Chcę wam coś
pokazać.-
Kiedy
chłopcy zebrali się wokół niego, ruszył do podziemnego magazynu
broni. Otworzył zamek papilarny klapy w podłodze i wprowadził
wszystkich pod ziemię. Oświetlenie korytarza chyba miało awarię,
bo nie włączyła się część lamp w pobliżu znajdujących się
na końcu, pancernych drzwi. Blondyn z bródka po omacku odblokował
je, przykładając dłoń do skanera linii papilarnych.
Kiedy
drzwi otwarły się na całą szerokość chłopcy wyrwali pistolety
z kabur, mierząc do pogrążonego w półmroku wnętrza, w którym
majaczyła masywna, ciemna sylwetka, przewyższająca wzrostem Carla.
Na jej czarnej i niewidocznej twarzy zajarzyły się czerwone,
złowrogie oczy i postać ruszyła w stronę chłopców.
Eryk nie
czekał dłużej, wydał rozkaz.
-Ognia!-
Huk
pistoletowych strzałów wypełnił pomieszczenie, jasnowłosy
mężczyzna zasłonił uszy dłońmi i cofnął się, uśmiechając
się tajemniczo.
Pociski
z kwasem rozbijały się na poruszającej się coraz szybciej
postaci, co kazało Erykowi przypuszczać, że nie robią jej
krzywdy.
Zdrada!
Przemknęło mu przez myśl, ale nie wierzył w to, że jego własny
wuj, partyzant, bojownik o wolność ludzkości mógłby ich
zdradzić.
Potężna
sylwetka zatrzymała się niecały metr od nich, nadal przyjmując
kule z pistoletów. Vinderen patrzył, jak żrąca substancja z
rozbitych pocisków spływa po gładkiej powierzchni tego, co przed
nimi stało, nie pozostawiając na niej ani śladu.
Robot,
pomyślał chłopiec i przerwał ogień, nakazując to samo reszcie.
-Uh,
w końcu!- wykrzyknął Carl, odsłaniając uszy. -Szkoda waszego
strzelania, to nie działa.-
-Zdradziłeś
nas, wujku?- zapytał Eryk, spoglądając na krewniaka. Wysoki
blondyn popukał się w czoło z dziwną miną.
-Chyba
ci rozum odjęło.- powiedział z wyrzutem. -Chciałem wam
zaprezentować najnowszy produkt naszych naukowców z Wojskowego
Instytutu Badań i Technologii Zbrojeniowych, a wy strzelacie do tego
cacka! Durne, baranie łby!-
Zakończył
ostrym tonem, ale jego oczy wyrażały rozbawienie a wargi wykrzywiał
lekki, z trudem hamowany uśmiech.
Chłopcy
schowali broń i milczeli, zawstydzeni.
-Przepraszamy.-
odezwał się Tim. -To robot?-
-Sam
jesteś robot!- Carl nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. -Dajcie
mi się uspokoić, może pan pułkownik wam wszystko powie.-
-Jaki
pułkownik?- zapytał zdziwiony Peter, rozglądając się po
pomieszczeniu w poszukiwaniu wspomnianego oficera. Masywny korpus
postaci poruszył się, jego świecące oczy zgasły a głowa pękła
na pół, ukazując w swoim wnętrzu ludzką twarz.
-Poznajecie
mnie, chłopcy?-
Eryk,
Peter i Tim wyprężyli się i zasalutowali.
-Major
Metter.- powiedział Vinderen.
-Już
nie major.- uśmiechnął się mężczyzna w pancerzu. -Awansowałem,
teraz jestem pułkownikiem.-
-Gratulujemy,
panie maj... panie pułkowniku.- poprawił się blondyn. Pancerny
korpus otworzył się z tyłu, uwalniając Mettera ze swojego
wnętrza. Mężczyzna machnął niedbale ręką, podchodząc do
chłopców.
-Nie
przejmuj się, sam zapominam o nowym stopniu.- Wyciągnął dłoń i
przywitał się przyjacielsko z każdym z chłopców. -Dobrze widzieć
was całych i zdrowych.-
Spojrzał
na Jamesa podejrzliwie.
-A
to kto?- zapytał.
-Przyjaciel.-
krótko odpowiedział Eryk.
-Wampir...-
powiedział cicho, lustrując czarny mundur chłopaka.
-I
człowiek w jednej osobie.- dodał Vinderen. -Uratował nam
kilkukrotnie życie, nieomal poświęcając własne. Plus, to pański
stary znajomy, pułkowniku.-
Metter
podał dłoń Jamesowi, nie przejawiając wrogości.
-Mój
znajomy?- zapytał, marszcząc czoło.
-To
jego zestrzelił pan w Stanach, zderzyliście się i spadli na
budynek szkoły.-
-Ach,
to z tobą stoczyłem taki piękny pojedynek w powietrzu!- uścisnął
dłoń Indianina jakby serdeczniej. -Podziwiam twoje umiejętności,
nie wiem, jak udało mi się ciebie wtedy strącić.-
James
uśmiechnął się, pokazując równe, białe zęby, co nieco
zdziwiło pułkownika, gdyż oczekiwał zapewne wampirzych kłów.
-Najwidoczniej
nie jestem aż tak dobry, jak pan sądzi, pułkowniku.- powiedział
Sweetwater.
-Myślę,
że po prostu miałem szczęście.- wesoło powiedział Metter,
odrywając wzrok od ust wampira. -Jestem zaszczycony tym, że
walczyłem z tak doskonałym pilotem. I cieszę się, że żyjesz.-
-Dziękuję,
pułkowniku.-
-No
dobrze, panowie.- powiedział oficer, podchodząc do mechanicznej
zbroi, którą przed chwilą opuścił.- Widzieliście naszą nową
broń, co o niej myślicie?-
-Ciekawy
pomysł.- powiedział Peter. Tim podszedł bliżej i przyjrzał się
korpusowi w poszukiwaniu śladów po kulach i kwasie.
-Odporna
na kwas.- skwitował krótko. Metter kiwnął głową.
-A
co pan sądzi, panie Vinderen?- zapytał, patrząc na Eryka. Blondyn
podszedł bliżej i dokładnie obejrzał całą pancerną
konstrukcję, również wewnątrz.
-Solidny
pancerz, przeguby chronione przed pociskami i odłamkami...- wspiął
się na palce zaglądając do wnętrza maszyny. -Prosta ale solidna
konstrukcja, niestety, ma jedną wadę. Nie nadaje się do walki
wręcz, jedynie do prowadzenia ognia ze standardowej broni, jakiej
może używać także żywy żołnierz.-
-Na
jakiej podstawie sądzisz, że nie nadaje się do walki wręcz?-
zapytał pułkownik.
-Spora
masa ogranicza jej szybkość.- wyjaśnił blondyn. -Być może jest
szybsza od człowieka, ale nie ma szans w starciu z wampirem.-
-To
prawda.- potwierdził jego słowa oficer. -Zbroja tylko nieznacznie
dodaje człowiekowi szybkości, co nie daje żadnej przewagi w walce
wręcz. Za to doskonale nadaje się do prowadzenia bezpośrednich
akcji w pobliżu skupisk wroga, gdyż jest całkowicie odporna na
każdą broń stosowaną przez wampiry.-
-Na
każdą?!- zapytał zdziwiony Tim.
-Poza
ciężką artylerią, oczywiście.- dodał Metter. -Chociaż człowiek
w takim pancerzu ma ogromne szanse przeżycia nawet bezpośrednie
trafienie pociskiem przeciwpancernym, ponieważ poszycie pancerza
zbudowano w sześciu warstw najwytrzymalszych i najlżejszych metali,
wzmocnionych wtopioną pomiędzy nie siatką z kevlaru.-
-Łooo...-
westchnął z podziwem Tim. Ale Eryk nadal był krytyczny.
-Tak
czy inaczej, nam się nie przyda.- stwierdził. -Za duże gabaryty,
nie pozwala się ukryć i zamaskować. I te świecące oczy, chyba
mają za zadanie jedynie wystraszyć wroga?-
-Poniekąd
tak.- pułkownik pokiwał głową. -Ale dają też możliwość
widzenia w podczerwieni, ultrafiolecie i termowizji.-
Vinderen
pokiwał głową z uznaniem.
-Przydatne.-
skwitował krótko. -Ale mimo wszystko zbyt wielkie i ciężkie.-
Pułkownik
Metter uśmiechnął się szeroko i położył dłoń na ramieniu
blondyna.
-W
pełni się z tobą zgadzam, żołnierzu.- powiedział gromkim
głosem. -Dlatego specjalnie z myślą o takich spryciarzach jak wy,
mamy jeszcze dwa inne, lżejsze modele. Zapraszam za mną, panowie!-
Poprowadził
całą grupę w głąb podziemnego magazynu.
**************************************************************************
W
ciemnej, chłodnej celi podziemnego bunkra leżało dwóch młodych,
straszliwie pobitych i wycieńczonych chłopców. Jeden z nich,
jasnowłosy Rosjanin, był nieprzytomny. Drugi, Irlandczyk o rudych
włosach i piegowatej twarzy, z trudem czołgał się w stronę
stojącego w kącie wiadra z wodą.
Obaj
byli nadzy, posiniaczeni i zakrwawieni.
Rudowłosy
sięgnął do wiadra i nabrał w dłoń nieco wody, której nie
zostało już wiele. Ostrożnie, starając się nie uronić ani
kropli, doczołgał się do nieprzytomnego chłopaka i spryskał mu
twarz wodą.
Tamten
rozchylił spękane wargi i jęknął:
-Błagam...
nie bijcie już... powiedziałem już wszystko co wiem...-
-Aleksjejew,
to ja, O'Shea.- Irlandczyk potrząsnął ramieniem nieprzytomnego.
-Nie biją już... wiedzą wszystko.-
-Nigdy...-
z trudem powiedział Rosjanin. -... nigdy nie lubiłem... Vinderena.
Ale nie powinienem go zdradzać... tak łatwo.-
-Nie
mów tyle, odpoczywaj.- powiedział O'Shea i ponownie poczołgał się
po wodę dla kolegi. Zwilżył nią wargi Aleksjejewa, który
otworzył oczy i zaczął w miarę przytomnie rozglądać się po
ciemnym pomieszczeniu.
-Nie
zabiją nas.- powiedział już całkiem wyraźnie. -Nie od razu.
Umrzemy z upływu krwi, kiedy będą nas wysysać...-
-Nie
pierdol głupot.- warknął rudowłosy. -Nie pozwolę się wyssać,
będę walczył, będą musieli mnie zabić...-
-Szkoda,
że ja nie mam tyle sił.- stęknął Rosjanin. -Też chcę walczyć.-
-Nabierzesz
sił, masz, pij.- podał mu resztę wody, którą miał w zagłębieniu
dłoni. Jasnowłosy łapczywie spił do ostatniej kropli i westchnął.
-Lepiej
byłoby, gdybyśmy się wzajemnie pozabijali...-
-Nie
pierdol, Aleksjejew!- O'Shea nie panował nad głosem, zbierało mu
się na płacz. -Nie pozwolę nas wyssać, będą musieli nas zabić.-
W
zamku ciężkich, stalowych drzwi celi zazgrzytał klucz. Chłopcy
spojrzeli w ich stronę, widzieli jak się uchylają powoli.
-Nie...-
O'Shea podczołgał się do ściany i oparł się o nią plecami.
-Nie dam się wyssać...-
Trąc
pokaleczonymi plecami o chropowaty tynk, zaczął podnosić się na
uginających się nogach. Ostatkiem sił stanął i spojrzał na
wchodzącą do celi, niewyraźną, zamazaną postać. Podniósł
pięści do góry, gotów do walki, choć wiedział, że nie ma
szans. Ale jego irlandzka natura nie pozwalała mu się poddać. Choć
był nagi i bezbronny, ale pokaże im, że jest gotowy i że nie odda
życia łatwo.
Napuchnięte
powieki praktycznie uniemożliwiały mu widzenie, zbliżająca się
postać była rozmazana.
Mark
O'Shea zdmuchnął z twarzy opadający kosmyk rudych włosów i
oderwał plecy od ściany.
-Chodź,
skurwielu...- szepnął i ruszył na przeciwnika.
Nogi
nie utrzymały jego ciężaru. Ugięły się w kolanach i chłopak
runął twarzą na czarną postać, rozkładając ramiona w bezradnym
geście.
Ale
przeciwnik nie uderzył, nie zatopił kłów w jego szyi.
Przeciwnie,
złapał go, ratując przed upadkiem na betonową podłogę.
Mark
O'Shea poczuł na twarzy chłód metalu, kiedy jego siny, zakrwawiony
policzek dotknął pancerza postaci.
Co
to, kurwa jest, zdążył pomyśleć, zanim stracił
przytomność.
Światło...
nisko zawieszone lampy w korytarzu...
Bezgłowe
ciało wampira w czarnym mundurze...
Mdły
zapach spalenizny...
Ciemność...
Coś
twardego, zimnego, dotykającego jego twarzy...
Słabe
światło...
Broń!
Prawdziwy karabin impulsowy...
Ręka
sięga po broń...
Jest
zbyt słaba...
Ciemność...
Ten
głos...
Brzmi
znajomo, do kogo należy?
-O'Shea,
słyszysz mnie?-
Lekkie
skinienie głową... na więcej nie mógł się zdobyć...
-Wyciągnęliśmy
was, ciebie i Aleksjejewa.-
Jasne
światło i uderzenie gorąca...
Jego
własny głos, ale jakby obcy...
-Ży...
żyje? Aleksjejew... żyje?-
To
sen, pomyślał...
Nie
chcę się budzić...
Ale...
ten głos... kto to był?
Upał,
odbierający siły żar...
Ciemność...
************************************************************************
-Łoooo...-
Tim patrzył na kombinezony, które przedstawiał im pułkownik
Metter, dotykał pancernych płyt i przegubów w stawach łokciowych
biomechanicznej zbroi.
-Tak,
panowie.- Metter wskazał im pięć nowych, błyszczących jak
wypolerowane, kombinezonów bojowych. -To zostawiam do waszej
dyspozycji. Zbroje są przetestowane, wytrzymają atak każdą
istniejącą bronią palną, jak też ładunki elektryczne z karabinu
impulsowego. Są też całkowicie odporne na kwas i temperatury od
minus czterdziestu do plus tysiąca sześciuset stopni Celsjusza.-
Eryk
oglądał uważnie kombinezony, doceniając ich wykonanie i
wyposażenie.
-Jak
widzicie, są to dwa różne typy kombinezonów.- ciągnął
pułkownik. -Cięższy jest opancerzony w całości, charakteryzuje
się przyspieszeniem reakcji mięśni operatora do poziomu
przeciętnego wampira. Standardowo wyposażony w wizjery podczerwieni
i ultrafioletu, jak również w noktowizor. Ciekawostką jest źródło
zasilania tego cacka.-
Podszedł
do zbroi i z jej wnętrza wyciągnął ogniwo, takie samo, jakie
zasilało karabin impulsowy.
-Jak
widzicie, są to takie same baterie, jak te w waszych karabinach.
Wystarczają na około siedemdziesiąt godzin ciągłej pracy, przy
maksymalnym obciążeniu w walce.- pułkownik wsadził baterię
ponownie na swoje miejsce. - Ten model nadaje się do walki wręcz z
wolniejszymi przeciwnikami, jak też do zwykłych zadań z użyciem
standardowej broni.-
Ale
uwagę Vinderena przyciągnęła lżejsza wersja kombinezonu.
-A
ten?- zapytał, przerywając wykład pułkownika. -Co to potrafi?-
Metter
uśmiechnął się, zadowolony z pytania.
-To
sprzęt idealny dla pana, panie Vinderen.- pogładził miękki
pancerz na piersi zbroi. -Jest lżej opancerzony, ale za to
czterokrotnie przewyższa szybkością reakcji najszybszego,
napotkanego do tej pory wampira. Kilka słów o uzbrojeniu w
zestawie. Dwa pistolety Desert Eagle, naboje z kwasem. Nóż bojowy,
taki sam, jak wasze. Tam, na plecach, ta czarna rękojeść, to
maczeta. A z tyłu prawdziwe cacko...-
Odwrócił
kombinezon, pokazując Erykowi czarne, podłużne coś, wyglądające
jak metrowej długości sztaba czarnego tworzywa z dopasowaną do
dłoni rękojeścią.
Blondyn
dotknął dłuższej części przedmiotu i nagle poczuł ból w
palcu. Cofnął dłoń i spojrzał na nią. Na środkowym palcu była
niewielka ranka, jakby od cięcia żyletką. Zlizał kropelkę krwi z
przeciętego opuszka.
-To
miecz?- zapytał. -Czemu nie widać ostrza? Jest czarne i matowe.-
-To
patent opracowany przez pewnego naukowca z Polski.- wyjaśnił
pułkownik. -Ostrze jest wykonane z sześćdziesięciu warstw
laboratoryjnie uzyskanych stopów najlżejszych metali i dodatków
uszlachetniających. Jego kolor to zasługa zastosowanego minerału,
odkrytego na księżycu Jowisza. Całkowicie pochłania światło,
nie odbija go, przez co ostrze wydaje się czarne. Ponadto daje
klindze ostrość, jakiej nie dało się osiągnąć klasycznymi
metodami szlifowania, nawet laserowego.-
Chwycił
za rękojeść broni i zaprezentował Erykowi czarne, niemal
niewidoczne w półmroku ostrze.
-Tnie
stal jak gorący nóż masło, na kościach nawet nie czuć oporu.
Jest elastyczny jak włókno węglowe, ale nie sposób go złamać.-
machnął mieczem w powietrzu, wydając świst. Podsunął go
blondynowi. -Masz, wypróbuj.-
Chłopiec
złapał za rączkę i gwizdnął z podziwem.
-Jaki
lekki, prawie nie czuję ciężaru.-
Machnął
klingą kilka razy, przecinając ze świstem powietrze. Z ociąganiem
schował czarne ostrze w pochwie ukrytej na plecach kombinezonu i
spojrzał na oficera.
-Chciałbym
wypróbować sprzęt w warunkach bojowych.- powiedział, uśmiechając
się szeroko. -Nie ma pan dla nas jakiegoś zadania, panie
pułkowniku? Trzeba poćwiczyć, a nie ma jak mały trening w czasie
prawdziwej walki.-
Pułkownik
pokręcił głową ze zdumieniem i zaśmiał się.
-Od
pierwszego dnia wiedziałem, że bestia z ciebie, chłopcze.-
poklepał Eryka po ramieniu. -Miałbym coś dla was, tak na
rozgrzewkę.-
Odpiął
kieszeń w nogawce spodni i wyjął z niej mapę, rozłożył ją na
ziemi i stuknął palcem w kontur Afryki.
-Nasz
wywiad doniósł, że krwiopijcy mają bazę na terenie Maroka, na
granicy pustyni.- wskazał na północne wybrzeże kontynentu, przy
cieśninie Gibraltarskiej. - Podobno przetrzymują tam jeńców, choć
to informacje niepotwierdzone. Widziano transport i dwóch osobników
w odmiennych mundurach, które z opisu przypominają nasze. Jest tam
podobno siedziba ich generała, kierującego inwazją. Gdyby udało
nam się opanować bazę, mielibyśmy szansę na zdobycie przewagi
taktycznej.-
-Ten
generał jest potwierdzony?- zapytał Eryk. Pułkownik wzruszył
ramionami.
-Widziano
opancerzony pojazd, jakich używają ich najwyżsi rangą oficerowie,
więc mamy prawo uważać tę informację za pewną.-
-Czyli
mamy szansę schwytać generała i uwolnić naszych ludzi...-
zamyślił się blondyn i po chwili wstał, zadecydowany. -Wchodzimy
w to, pułkowniku.-
-Jestem
pod wrażeniem, panie Vinderen.- pułkownik zasalutował. -Jestem
przekonany, że pod pańskim dowództwem ta akcja musi się udać.-
-Dziękuję,
pułkowniku.- Eryk również zasalutował. -A teraz lećmy, James,
grzej maszynę!-
**********************************************************************
Myśliwiec,
zamaskowany przed wzrokiem patrzących z dołu, krążył nad
betonową budowlą, która była naziemną częścią kryjącego się
poniżej bunkra. Za nim leciał drugi, znacznie większy, ziemski
statek, którym lecieli pułkownik, Sam Lee, doktor Tomasz, Carl i
Tim.
W
pierwszym pojeździe znajdował się James jako pilot, oraz Eryk i
Peter.
Oba
statki bezszelestnie wylądowały na rozpalonym piasku pustyni.
Eryk,
zanim opuścił pojazd, założył kombinezon i sprawdził jego
systemy. Peter również wskoczył w swoja zbroję, jednak wybrał
nieco solidniej opancerzoną wersję. Różnili się znacznie,
pancerz Dennissena okrywał całe ciało, natomiast wybrany przez
Eryka, posiadał w najważniejszych punktach ciała oraz układów
uzbrojenia pancerne płytki i obręcze, chroniące operatora przez
urazami. Hełmy obu pancerzy również były zupełnie inne, Eryka
był lekki, przypominał kask motocyklisty, a hełm Petera był
bardziej kanciasty, jak cała reszta jego zbroi.
Chłopcy,
już w pełnym rynsztunku, wysiedli z myśliwca i dołączyli do
czekających już na nich pasażerów drugiego statku.
-Podejdźcie
tutaj.- zawołał ich pułkownik, machając ręcznym skanerem. -Na
ekranie widać dwadzieścia cztery źródła ciepła w podziemnej
części bunkra, plus dwa na zewnątrz. Czyli mamy do czynienia z
dwudziestoma sześcioma wampirami. Macie jakiś plan?-
-Wchodzimy
i rąbiemy do każdego wampira w zasięgu wzroku.- rzucił Eryk. -Nie
mam tylko pomysłu, jak dostać się do środka.-
-Ja
mam pomysł.- wtrącił James.
-Jaki?-
-Polecę
tam i podejdę do strażników przy wejściu.- powiedział. -Udam, że
miałem awarię myśliwca, może mi otworzą a wtedy wkroczycie wy.-
-To
może się udać.- pokiwał głową Vinderen. -Jak otworzą wejście,
ja i Peter wedrzemy się do środka i zabijemy ich, a potem zejdziemy
w głąb bunkra i poszukamy jeńców i generała. Tim zostanie przy
statku, będzie nam osłaniał drogę ucieczki, jak już wyjdziemy z
bunkra.-
Mały
uśmiechnął się, pieszczotliwie głaszcząc trzymany w dłoniach
karabin snajperski z lunetą.
-Dobrze,
panowie.- powiedział pułkownik i wyłączył skaner. -Wy najlepiej
wiecie jak to zrobić, więc powodzenia.-
Chłopcy
oddali oficerowi honory i zamknęli przyłbice kombinezonów.
Poprawili wyposażenie i razem z Jamesem ruszyli do jego statku.
*************************************************************************
Eryk
obserwował przez lornetkę idącego w kierunku bunkra Jamesa.
Indianin miał na sobie swój kombinezon i hełm pilota, aby
potwierdzić strażnikom wersję o awarii myśliwca.
Chłopiec
szturchnął ramię Tima, który obserwował wejście do bunkra przez
lunetę swojej snajperki.
-Strzelaj
jak tylko otworzą się drzwi.- powiedział do małego. -Musimy mieć
z Peterem element zaskoczenia, żeby nie zamknęli nam drogi do
środka. James załatwi drugiego strażnika.-
-Tak
jest.- cicho odpowiedział Smallflower, nie przerywając obserwacji.
James
załomotał w stalowe drzwi budynku. Machał ramionami, w końcu
zdjął hełm. Z odległości wyglądało to tak, jakby rozmawiał z
drzwiami, ale chłopcy dobrze wiedzieli, że musiały tam być
kamery.
Ciężkie
wrota uchyliły się lekko. James wskazał coś w oddali, jakby
pokazując, gdzie posadził statek. Wtedy drzwi otwarły się szeroko
a w nich ukazała się postać szturmowca wampirów.
Wtedy
padł pojedynczy strzał i postać w nazistowskim hełmie padła na
plecy, blokując drzwi. Sweetwater wskoczył do wnętrza budynku z
przygotowanym nożem.
Tim
spokojnie przeładował karabin, nie odrywając oka od lunety.
W
drzwiach ukazały się dwie walczące postaci, depczące trupa
zabitego wcześniej strażnika. Eryk rozpoznał długie, czarne włosy
Indianina, który cofał się przed ciosami potężnych pięści
drugiego wampirzego szturmowca. Obaj wypadli na piasek i oderwali się
od siebie, ten moment wykorzystał Tim i oddał drugi strzał.
Żołnierz
w czarnym hełmie opuścił ramiona wzdłuż ciała i runął martwy
na próbującego się podnieść Jamesa. W końcu Indianin zrzucił
trupa wampira i wstał, otrzepując się z piasku. Kiwnął na
chłopców i zniknął w drzwiach bunkra.
-Naprzód.-
rzucił krótko Eryk i pobiegł za Jamesem, a za nim ruszył Peter.
Tim został przy zamaskowanym statku, uważnie obserwując otoczenie
przez lunetę karabinu.
***********************************************************************
Klatka
windy zatrzymała się w podziemnej części bunkra. Vinderen odsunął
kratę dźwigu i puścił Petera przodem, następnie sam wysiadł i
rozejrzał się po pustym korytarzu.
-James,
przejrzyj obraz z kamer, ustal, gdzie trzymają więźniów.-
powiedział do komunikatora w hełmie. -I poszukaj tego generała,
może uda się go złapać.-
-Załatwione.-
odpowiedział metaliczny głos w słuchawkach. -Jeńcy są w celach w
drugiej odnodze korytarza, na lewo od was. Generała nie widzę, ale
jest kilku innych oficerów.-
-Dobra,
rozglądaj się za nim, a my idziemy uwolnić naszych.-
-Zrozumiałem.-
James złapał już ich wojskowy sposób mówienia.
Chłopcy
ruszyli korytarzem, kiedy nagle zza pierwszego zakrętu wyszło
trzech żołnierzy wampirów. Spojrzeli na dziwne kombinezony
chłopców i zdębieli, nie wiedząc z kim mają do czynienia.
To
wahanie ich zgubiło. Eryk skoczył na nich tak szybko, że nie
zdążyli zareagować. Trzy bezgłowe ciała osunęły się na
podłogę, a blondyn spokojnie schował maczetę do pochwy na
plecach.
-Må
du hvile i fred...*- rzucił cicho w swoim ojczystym języku. Peter
popatrzył na przyjaciela i zapytał:
-Co
ty tam mamroczesz?-
-Nic
takiego.- odpowiedział i starł z szybki hełmu kropelki brunatnej
krwi wampirzej. -Idziemy dalej.-
Ruszyli
szybkim krokiem we wskazany przez Jamesa korytarz, skręcając w
lewo. I stanęli twarzą w twarz z grupą sześciu wampirów
uzbrojonych w lekkie karabiny maszynowe.
Musieli
to być bardziej wyszkoleni żołnierze wroga, gdyż nie stali w
osłupieniu, tylko natychmiast otworzyli ogień w stronę chłopców.
Peter
cofnął się, obawiając się o wytrzymałość swojego kombinezonu,
ale Vinderen stał niewzruszony, a kule uderzały w płyty jego
pancerza i spadały na ziemię, nie czyniąc mu krzywdy. Spokojnie
wyciągnął pistolety z kabur na udach i pojedynczo uciszał
wampirycznych szturmowców, pakując im po jednej kuli w środek
czoła.
Krwiopijcy
osunęli się na ziemię, drgając w konwulsjach, kiedy kwas trawił
ich mózgi. Blondyn wystrzelał całe magazynki w umierających,
wściekle dysząc.
-Trafili
mnie.- powiedział, rozkładając ramiona i pozbywając się pustych
magazynków. Z niewielkiej rany na jego przedramieniu kapała krew.
-Jesteś
ranny?- zapytał zaniepokojony Peter i podszedł do Eryka.
-Nic
poważnego.- odpowiedział lekceważąco i załadował pełne
magazynki do pistoletów. -Kula weszła pomiędzy płyty pancerza na
przedramieniu i przebiła się na wylot. Nic mi nie będzie.-
-Jesteś
pewien?- w głosie Dennissena brzmiała obawa.
-Spokojnie,
elastyczne elementy kombinezonu tamują krwawienie.- uspokoił go
blondyn. -A ból nie jest zbyt silny, wytrzymam.-
-Kurwa...-
zaklął paskudnie Peter. -Ty się wystawiasz a ja się cofam jak
tchórz...-
-Nie
jesteś tchórzem.- zaoponował Eryk. -To naturalny odruch, każdy
normalny człowiek stara się cofnąć, kiedy do niego strzelają.-
-Więc
czemu się nie cofnąłeś?-
-Bo
nie jestem normalny.- zaśmiał się Vinderen i poklepał przyjaciela
po ramieniu. -Ruszajmy, uwolnijmy jeńców.-
Peter
skinął głową, ruszyli korytarzem. Na samym końcu znajdował się
pokój strażnika, pilnującego cel dla jeńców. Drzwi tego pokoju
otworzyły się z hukiem i wypadł z niego ogromny, potężnie
zbudowany żołnierz, ubrany w same brunatne spodnie od munduru.
Chłopcy
cofnęli się, widząc jego masywne, nabrzmiałe mięśnie ramion i
klatki piersiowej. Wampir natarł na nich, unosząc ogromne pięści.
Jego szczęka wyglądała jak imadło, miał krótki, haczykowaty nos
i ogoloną głowę.
Zamachnął
się na Eryka, ale ten zwinnie uniknął ciosu i zdzielił krwiopijcę
kantem dłoni w kark. Bydlak wytrzymał uderzenie, choć było
wzmocnione przez biomechaniczny kombinezon.
Warknął
i odwrócił się do blondyna. Ale jego już tam nie było.
W
powietrzu rozległ się cichy świst klingi, potężne ramiona
wampira opadły wzdłuż ciała. Jego oczy wyrażały zdziwienie.
Nagle
rozeszły się na boki, oddaliły od siebie. Część jego czaszki,
począwszy od lewej skroni, przez krótki nos, aż po prawą stronę
szczęki przesunęła się wzdłuż cięcia mieczem i odpadła,
odsłaniając ohydny mózg. Martwy korpus z ukośnie ściętą połową
głowy stał jeszcze przez kilka sekund, po czym zwalił się na
betonową podłogę jak kłoda. Vinderen spokojnie wsunął klingę
do pochwy na biodrach.
Peter
z trudem patrzył na okaleczone zwłoki wampira, ale pochylił się i
odpiął klucze do celi od jego spodni. Pośpiesznie odwrócił
wzrok, gdyż poczuł mdłości i zaczął grzebać drżącymi dłońmi
przy zamku pancernych drzwi.
Popchnął
je i w wpadającej do środka smudze światła z korytarza, chłopcy
ujrzeli nagiego, zakrwawionego chłopaka, opartego o ścianę.
Kiedy
weszli do środka, chłopak podniósł zaciśnięte pięści i
warknął:
-Chodź,
skurwielu...-
Oderwał
się od ściany i ruszył na Eryka chwiejąc się. Potknął się o
leżącego na brudnej podłodze, drugiego więźnia i runął na
ziemię, łapiąc ramionami równowagę. Blondyn doskoczył szybko i
złapał go, zanim uderzył w betonową posadzkę.
Głowa
chłopca osunęła się na jego pierś, ranny stracił przytomność.
Eryk
odgarnął rude, pozlepiane krwią włosy z jego pokaleczonej twarzy
i sapnął ze zdumienia.
-To
O'Shea!-
-A
ten tutaj to Aleksjejew, ten, któremu złamałeś rękę!-
powiedział Peter, który pochylał się nad drugim jeńcem.
-Wynieśmy
ich stąd, potrzebują lekarza.-
Bez
większego wysiłku podnieśli poobijanych chłopaków i wyszli z
celi.
Za
zakrętem korytarza zaskoczył ich pulchny, jasnowłosy mężczyzna w
oficerskim mundurze wampira.
Chciał uciec, ale Peter rzucił w niego
nożem, przygwożdżając go do ramy drzwi pokoju, w którym chciał
się ukryć. Ostrze przebiło mu ramię, unieruchamiając go
skutecznie. Chłopcy pośpiesznie podeszli do grubasa, Eryk złapał
za rękojeść noża, przekręcił ostrze w ramieniu mężczyzny i
zapytał:
-Gdzie
generał?-
Pulchny
blondyn zawył z bólu, a z jego ust wyrwało się kilka
niezrozumiałych dla chłopca słów w jakimś szwargoczącym języku.
-Gadaj
po angielsku, łachudro.- Vinderen ponownie przekręcił nóż w
ranie grubasa, który znowu zawył z bólu.
-Na
statku...- wystękał łamaną angielszczyzną.
-Na
jakim, kurwa statku?- warknął Peter i zdzielił mężczyznę w
twarz opancerzoną dłonią. Grubas stęknął i splunął krwią,
patrząc na chłopców ze strachem.
-Na
krążowniku, na orbicie Ziemi... Składa raport Beli...- urwał
nagle, wyprostował się i zaatakował wściekle Eryka, rozrywając
ramię wbitym w nie nożem. Chłopiec cofnął się, wciąż jedną
ręką trzymając rannego O'Shea. Wampir zaatakował ponownie, ale
Peter uratował sytuację, umieszczając kulę z kwasem w jego nodze.
Krwiopijca upadł, a kiedy żrąca substancja zaczęła trawić jego
kolano, zawył z bólu i wściekłości.
Eryk
postawił stopę na jego kolanie, które powoli zmieniało się w
półpłynną masę rozpuszczonego ciała.
-Komu
składa raport wasz generał?-
-Niczego...
niczego się ode mnie nie dowiecie...- wystękał grubas i
błyskawicznie sięgnął po pistolet na udzie chłopca. Zanim
którykolwiek z chłopców zdążył zareagować, wpakował sobie
kulkę pod brodę i momentalnie zwiotczał, upuszczając broń.
Chłopcy
patrzyli, jak jego twarz rozpływa się, oczy wylewają się z
oczodołów. Eryk podniósł pistolet i westchnął.
-Szkoda.-
powiedział. -Powinienem bardziej uważać, mielibyśmy teraz kilka
ważnych informacji.-
-Najważniejsze,
że uwolniliśmy naszych.- Peter wolał widzieć jasne strony ich
akcji. -Teraz szybko na powierzchnię, potrzebują doktora.-
Szybko
ruszyli w stronę windy i zapakowali się z rannymi do jej wnętrza.
Kiedy dźwig ruszył, O'Shea jęknął.
-Hej,
O'Shea!- powiedział do niego Eryk. Ranny lekko uchylił powieki i
znowu jęknął. -O'Shea, słyszysz mnie?-
Rudowłosy
delikatnie skinął głową.
-Wyciągnęliśmy
was, ciebie i Aleksjejewa.- powiedział Vinderen, widząc, że
Irlandczyk trochę oprzytomniał.
-Ży...
żyje? Aleksjejew... żyje?- zapytał słabym głosem.
-Żyje,
zdążyliśmy w ostatniej chwili. Niedługo zajmie się wami lekarz.-
O'Shea
uśmiechnął się i ponownie stracił przytomność.
Eryk
otworzył szybkę hełmu, Peter zrobił to samo, wymienili
spojrzenia.
-Udało
nam się.- powiedział szatyn, patrząc w błękitne tęczówki
blondyna.
-Musiało
się udać.- odparł Vinderen. -Jesteśmy najlepsi, sam to
powiedziałeś jakiś czas temu.-
Zaśmiali
się. Nagle twarz Dennissena spoważniała, jego oczy zatrzymały się
na powiększającej się plamie krwi, która kapała z rany na
przedramieniu Eryka.
-Tobie
też potrzebny będzie lekarz.-
-Wytrzymam.-
powiedział blondyn i uśmiechnął się do przyjaciela. -Dziękuję.-
-Za
co?- zapytał zdziwiony Peter.
-Za
to, że jesteś tu ze mną.-
Chłopcy
znowu wymienili uśmiechy, ale tym razem były to bardzo ciepłe,
serdeczne uśmiechy kochanków.
Må du hvile i fred...*-z duńskiego- spoczywaj w pokoju, spoczywajcie w pokoju, lub niech wam ziemia lekką będzie.
Må du hvile i fred...*-z duńskiego- spoczywaj w pokoju, spoczywajcie w pokoju, lub niech wam ziemia lekką będzie.
Świetny rozdział, jak zawsze. Czekam na następne ;)/E.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział, fajnie, że odbili jeńców, szkoda tylko iż niczego się nie dowiedzieli.. "kombinezony" ciekawym pomysłem są- tak mistrz yoda mi się włączył :P
OdpowiedzUsuńFajnie, że skupiasz się na wszystkich możliwych wątkach w opowiadaniu:D
Muzyka również świetna, pasuje do momentów, przy których ją dałes
Czekam na next i życze weny :D
Mistrz Yoda jest ok ;) Dzięki za komentarz, zabieram się za "Odcienie", a następnie za kolejny rozdział "Żniw". Fajnie, że podoba Ci się muzyka, staram się ją dobierać do opisywanych sytuacji. :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńrozdział jest świetny... kombinezony są bardzo dobrym pomysłem... no i od razu je przetestowali w walce... bardzo dobrze, że udało im się uratować więźniów... ciekawe jak sam Aleksjejew zareaguje jak się dowie kto go uratował ;] a może niech Tim będzie z Jemsem?
Multum weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie i gorąco Basia
Boskie Udało ci się karol
OdpowiedzUsuń