„Gorące usta
na ciele. Całują klatkę piersiową, przechodzą wyżej, na szyję,
potem na twarz. Chłopiec o jasnych włosach wzdycha z przyjemności,
patrzy na swojego ukochanego.
Szatyn pieści
ustami jego policzek i wargi, robi to z uczuciem, z zamkniętymi
oczyma. Blondyn głaszcze go po policzku, odgarniając brązowe włosy
z jego pięknej twarzy.
-Kocham cię,
Peter- szepcze blondyn, patrząc w jego rozmarzoną twarz.
Peter unosi się
na ramionach, jego głowa zawisa nad twarzą jasnowłosego. W
kącikach jego zamkniętych oczu pojawiają się krwawe łzy. Uchyla
powieki, ukazując puste, zakrwawione oczodoły.
-Ja ciebie też
kocham, Eryku...- mówi zmienionym głosem, a przy każdym ruchu warg
wypływa z nich gęsta, poczerniała krew.
Eryk patrzy z
przerażeniem na twarz swojego ukochanego, na krew sączącą się z
pustych oczodołów i ust. Próbuje wstać, lecz ręce szatyna
przygniatają go do ziemi, krew kapie mu z ust na twarz blondyna.
-Zawsze będę
cię kochał...”
Eryk poderwał się, obudzony koszmarnym snem. Jego serce łomotało
jak młot. Nerwowo rozejrzał się po wnętrzu statku i stwierdził,
że James siedzi w fotelu pilota, patrząc w ekrany.
Spojrzał na leżącego obok Petera. Szatyn spał, oddychając
spokojnie. Odetchnął z ulgą, choć sam nie wiedział dlaczego.
Przetarł twarz dłońmi i ostrożnie wstał, nie chcąc obudzić
szatyna i pozostałych.
-Siądź przy mnie- odezwał się wampir, który, mając znacznie
czulszy słuch usłyszał budzącego się chłopaka. -Miałeś zły
sen?
Eryk usiadł w fotelu obok pilota i ziewnął szeroko.
-Dziwny sen- odpowiedział po chwili. -W zasadzie głupi, bo zupełnie
nierealny.
-Czasami sny się sprawdzają- Sweetwater spojrzał na zaspanego
chłopca. -My, Indianie wierzymy w sny, są częścią naszych
wierzeń.
-Dla mnie to zwykły mistycyzm- uciął dyskusję Eryk, poprawiając
dłonią rozczochrane włosy. James nie spuszczał z niego oczu.
-Co ci się śniło?
-Nic ważnego- odpowiedział, nie chcąc kontynuować tematu.
-Jak chcesz- kiwnął głową Indianin. -Ale czasami sny
przedstawiają przyszłe wydarzenia. Mogą...
-Dość już o tym- blondyn podniósł głos i spojrzał na Jamesa
ostro. -To tylko sen, w dodatku głupi. Nie żadna wizja przyszłości.
James zrezygnował z dalszej rozmowy na ten temat, wyczuwając, że
blondynowi nie podobało się to, co zobaczył we śnie i z tego
powodu unika rozmowy na ten temat. Zmienił więc temat.
-Na północny wschód od nas znalazłem ciekawe miejsce. Można by
się tam wybrać, żeby nabrać sił przed akcją.
-Co to za miejsce?- zapytał Eryk, zapominając o śnie i rozmowie
sprzed kilku chwil.
-Gorące źródła- James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Ale zajebiście...- zamruczał Tim, siedząc po szyję w gorącej
wodzie. Jego ciemne okulary a'la Cobra zaparowały, więc
przypuszczalnie niewiele widział, lecz nie przeszkadzało mu to w
rozkoszowaniu się kąpielą w gorącym źródle.
Do źródła poszli w czwórkę, ponieważ Sam Lee stwierdził, że
zostanie na statku i przygotuje posiłek i kawę. Więc chłopcy
zostawili Azjatę na statku i udali się zażyć relaksu w parującej
wodzie.
Znaleźli źródło bez trudu, para unosząca się z niewielkiego
bajora widoczna była nawet z odległości kilkuset metrów, a wokół
niego praktycznie nie było śniegu. W pośpiechu pozbyli się ubrań
i wskoczyli do wody, nie zważając na temperaturę powietrza. A była
to dość niska temperatura, o tej porze na Alasce był niemal środek
najgłębszej zimy.
Eryk ułożył się wygodnie na kamienistym dnie źródła i zamknął
oczy, wzdychając błogo. Peter cieszył się jak dziecko,
rozchlapując wodę wokoło, czym trochę drażnił relaksującego
się Tima. James związał włosy w kucyk i dopiero rozebrał się do
naga, po czym wszedł ostrożnie do wody, zakrywając dyskretnie
krocze. Tim, zadowolony z posiadania lustrzanych okularów, mógł
bezczelnie oglądać ciała chłopców, nie wzbudzając podejrzeń.
Patrząc na Indianina stwierdził, że ten ma niezwykle gładkie
ciało, praktycznie nieowłosione, nie licząc oczywiście krocza. Zamknął oczy, aby opanować wyobraźnię. Wolał się nie podniecać
w obecności tylu kolegów, choć właśnie ich obecność podniecała
go najbardziej.
Eryk odwrócił się na brzuch, opierając ramiona o brzeg zbiornika,
a na powierzchni wody ukazały się jego nagie, napięte pośladki.
Tim przełknął ślinę na ten widok i zanurzył ręce pod wodę,
zakrywając swoje podniecenie.
-Dowódco- powiedział cicho. -Czy mógłbyś nie świecić mi
tyłkiem przed nosem? Masz świecić przykładem, ale nie gołą
dupą.
-Czyżby moja dupa rozpraszała twoją uwagę?- zażartował Eryk,
oglądając się przez ramię.
-Yhm...- Smallflower zająknął się. -Tak, troszkę mnie
rozprasza... jakby.
Eryk roześmiał się i odwrócił ponownie ma plecy,przez sekundę
pod powierzchnią wody ukazując czarnowłosemu swoje krocze, na co
ten przełknął ślinę i mocniej wdusił ręce w swój krok.
-Miej litość...- szepnął pod nosem, czując podniecenie. Nie
słyszał go nikt poza Jamesem, który uśmiechnął się pod nosem.
-Ile mamy czasu?- zapytał Tim, starając się nie myśleć o widoku,
jaki przed chwilą ukazał się jego oczom.
-Dwie godziny- powiedział Eryk, kontrolując czas na komunikatorze,
przypiętym do leżącego na brzegu ubrania. -Zdążymy wrócić na
statek, zjeść i wypić kawę, dopiero ruszymy do szkoły.
-To już nie jest szkoła- poprawił go Peter. -Teraz to gniazdo
wampirzych pomiotów.
-Racja- blondyn pokiwał smutno głową. -Tak czy inaczej, wejdziemy
tam i zrobimy co do nas należy.
Peter spojrzał z podziwem na swojego ukochanego.
-Podziwiam cię- powiedział, patrząc na Eryka. -Potrafisz być
bezwzględny, ale też czuły i delikatny.
-Jestem delikatny tylko dla wyjątkowych osób- odparł Vinderen z
poważną miną. -A bezwzględny wyłącznie dla tych, którzy chcą
skrzywdzić mnie lub osoby mi bliskie.
Zapadła cisza, którą przerwał po chwili James.
-Gdybym nie wiedział, że jesteś Skandynawem, pomyślałbym, że
rozmawiam z rodowitym Indianinem. Gadasz jak prawdziwy Apacz, który
zawsze zwycięża.
-Nie zawsze...-powiedział, spuszczając wzrok. - Nie byłem w stanie
zwyciężyć Schulza, wtedy, w szkole. Nie mogłem pomóc Timowi.
-Za to świetnie sobie radziłeś podczas odbicia Pawła i uwolnienia
Aleksjejewa i O'Shea- Sweetwater patrzył na niego twardo. -Jesteś
zwycięzcą, nawet to oznacza twoje nazwisko.
-Skąd...?- Eryk zająknął się, wpatrując się w Indianina. -Skąd
wiesz, co oznacza moje nazwisko?
-Znam wiele języków, Eryku- spokojnie odpowiedział James. -W tym
duński. Miałem wiele lat na ich naukę. Stąd wiem, że twoje
nazwisko oznacza zwycięzcę.
-To tylko nazwisko, nic nie...
-Mylisz się- zaprzeczył Indianin. -Nazwiska, podobnie jak nasze
indiańskie przydomki, często oznaczają pewne cechy ich posiadaczy.
-To może jedynie znaczyć- Eryk wciąż upierał się przy swoim.
-Że któryś z moich przodków otrzymał takie nazwisko, bo być
może dokonał czegoś ważnego lub bohaterskiego w dawnych czasach.
-A ty odziedziczyłeś po nim to nazwisko, jak i jego geny-
uśmiechnął się James. -Nie sądzisz, że to coś oznacza?
Blondyn machnął ręką i wstał, czym znowu wprawił Tima w
osłupienie. Czarnowłosy gapił się na jego przyrodzenie, ciesząc
się z posiadania okularów. Tylko zmiana koloru jego twarzy
świadczyła o tym, że bardzo podoba mu się widok.
-Zbierajmy się- powiedział Vinderen. -Została nam godzina, czas
coś zjeść i ruszamy do walki.
Wszyscy jak na komendę wstali i zaczęli się ubierać.
-Dobra, wszyscy gotowi?- zapytał Eryk, podpinając baterię do
karabinu. Stał w pomalowanym na biało pancerzu, z otwartą
przyłbicą hełmu, czekając aż reszta chłopców zamelduje
gotowość.
Peter sprawdził broń i nóż, zamknął przyłbicę i powiedział:
-Gotowy!
-Gotowy- zameldował Sam i złapał mocno rękojeść karabinu.
-Gotów!- rzucił dziarsko Tim, zarzucając snajperkę na ramię.
-Ja też gotowy- potwierdził James, który jako jedyny nie miał
kombinezonu bojowego, tylko swój obcisły, czarny strój pilota i
hełm z czarną szybką.
-Sprawdzimy szybkość kombinezonów- zdecydował Vinderen. -Ruszamy
z pełną szybkością w stronę szkoły, zobaczymy ile czasu nam
zajmie dotarcie tam.
Wampir zamknął myśliwiec urządzeniem wbudowanym w jego hełm i
stanął obok chłopców, gotowy do startu.
-Uwaga...- powiedział głośno Eryk, przybierając postawę do
biegu. -Start!
Zniknęli w śnieżnej kurzawie, jaką wzbili podczas startu. Zniknęli w ułamku sekundy i tylko opadający puch pokazywał
kierunek, w jakim pobiegli.
Dotarli w okolice podziemnego obiektu, pokonując osiem kilometrów w
ciągu około półtorej minuty, co dawało im prędkość niemal...
trzystu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę! W tyle został
tylko James, co dowodziło tylko skuteczności kombinezonów
bojowych.
Bez najmniejszych śladów zmęczenia stanęli na pobliskim pagórku
i spojrzeli na niezamaskowane wejście do podziemi. Najwyraźniej
wróg nie opanował technologii maskującej, co dawało im sporą
przewagę.
-Jak dostaniemy się do środka?- zapytał Tim, patrząc na Jamesa,
który kiedyś znalazł drogę do wnętrza szkoły, gdy ratował ich
z płonących podziemi.
Indianin otworzył szybkę hełmu i przyłożył do oczu lornetkę.
Chwilę później podał ją Smallflowerowi i wskazał palcem
pagórek, oddalony o kilkaset metrów od szybu windy.
-Tam jest otwór wentylacyjny i spory kanał powietrzny, którym sam
dostałem się do wnętrza- wyjaśnił. -Powinniśmy się tamtędy
przecisnąć, nawet wy, w tych kombinezonach.
-Dobrze, ruszajmy- zadecydował Eryk i ruszył już normalnym
krokiem, okrążając szerokim łukiem budkę szybu windy, który
prowadził w podziemia. Wolał trzymać dystans od wejścia,
przypuszczał, że wampiry mają tam zamontowane kamery, które
mogłyby ich zobaczyć, gdyby nieopatrznie zbliżyli się do
przysypanej śniegiem budki.
Dotarli do szerokiego tunelu, częściowo zasypanego białym puchem.
Blondyn włączył reflektor, znajdujący się na ramieniu pancerza i
wszedł do środka. Pozostali ruszyli za nim. Nie uszli jednak
daleko, okazało się, że tunel posiadał solidną, stalową kratę,
która uniemożliwiała dalszy marsz do wnętrza obiektu. James
Podrapał się w głowę.
-Nie było tu tej kraty, jak po was wchodziłem wtedy.
Eryk złapał ze grube pręty i potrząsnął kratą, która drgnęła,
ale nie puściła.
-Sam jej nie wyrwę- powiedział, patrząc na resztę. -Musimy
spróbować razem, powinno się udać.
W piątkę złapali za kratę i szarpnęli mocno, ta zatrzeszczała,
z mocowań posypał się beton, pręty wygięły się. Krata
szczęknęła głośno i wyskoczyła ze swojego miejsca, zostając
chłopcom w rękach.
-Wynieśmy ją na zewnątrz- doradził James. -Nie przeszkodzi nam,
gdybyśmy musieli uciekać tą samą drogą.
Trzymając stalową konstrukcję z grubych prętów, skierowali się
ku wyjściu tunelu.
Hitler siedział przy biurku, oglądając nagrania z urządzenia
szpiegowskiego, które dostarczył mu adiutant, kiedy do drzwi jego
gabinetu rozległo się pukanie.
-Wejść!- warknął poirytowany. Nie lubił, gdy mu przeszkadzano w
czymkolwiek.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł żołnierz w mundurze
polowym, z karabinem na ramieniu. Zasalutował, unosząc ramie w
nazistowskim pozdrowieniu.
-Herr Hitler- powiedział potężnym basem. -Czujniki wykryły
naruszenie zabezpieczeń obiektu w kanale układu uzdatniania
powietrza.
-I co, w związku z tym?- zapytał lekceważąco wódz. -Mam się tam
udać osobiście, żeby to sprawdzić?
-Nie, ale...- zająknął się żołnierz. -Chciałem tylko
zameldować, zajmę się osobiście sprawdzeniem zabezpieczeń.
-To dobrze- sarkastycznie rzucił Hitler. -W końcu jesteś odważnym
żołnierzem Rzeszy, nie jakimś harcerzem. Nie musisz przychodzić
pytać mnie o radę, przy każdym incydencie. A swoją drogą...-
zamyślił się na sekundę. -... dlaczego to ty przychodzisz do mnie
z tym meldunkiem, a nie mój adiutant?
-Nie wiem, gdzie on jest- powiedział żołnierz. -Szukałem go, aby
mu przekazać wiadomość o tym zdarzeniu w kanale, ale nie mogłem
go nigdzie znaleźć.
Dyktator zerwał się zza biurka i wybiegł z gabinetu, potrącając
swojego żołnierza, który ruszył za nim. Dotarli do kwatery
Klausa, ale okazało się, że była pusta. Zniknęło też większość
rzeczy pucybuta, również broń.
-Uciekł...- wycedził Hitler, drżąc z wściekłości. -Sprawdzić
czy nie brakuje pojazdu w hangarze, jeśli tak, ruszać po śladach!
Macie mi go przyprowadzić, żywego!
-Ale... tunel...-
-Pierdolić tunel!- ryknął wódz. -To pewnie tylko niedźwiedź,
dorwijcie mi Klausa! Chcę go żywcem!
Żołnierz nie śmiał dłużej dyskutować, zasalutował, odwrócił
się na pięcie i pobiegł w głąb korytarza.
-Zdrajca...- Hitler mruczał sam do siebie, wracając do gabinetu.
-Tym razem umrze, będzie umierał powoli.
Tunel doprowadził chłopców do najgłębszych podziemi ich dawnej
szkoły, niemal dokładnie w tym miejscu, w którym Eryk walczył z
przemienionym Schulzem.
Wampiry nie przykładały tak wielkiej wagi do estetyki lub nie
korzystali z tych pomieszczeń, gdyż nawet nie starali się ukryć
śladów walki, jaka się tu odbyła. Kiedy dotarli do działu
medycznego, zobaczyli na ścianach ślady krwi, pianka wytłumiająca
i plastikowe kasetony z sufitu wciąż leżały na podłodze.
W
jednym z pomieszczeń Eryk poznał krwawe ślady na posadzce, w
miejscu gdzie znalazł przygwożdżonego do niej Tima. Złapał się
za klatkę piersiową, przypominając sobie ból, jaki towarzyszył
wbijaniu przez wampira palców w jego mostek. Peter również patrzył
na te ślady z lekkim przerażeniem.
-Wynośmy się stąd- zarządził blondyn. -Nie lubię tego miejsca.
-Taa...- szepnął Peter. -Też za nim nie przepadam.
Wyszli z sali i udali się w stronę szybu windy. Co prawda nie mogli
z niego skorzystać, nie alarmując przy tym wszystkich obecnych w
obiekcie wampirów, lecz Eryk postanowił przemieścić się pustym
szybem, po uprzednim unieruchomieniu dźwigu. Wykorzystując
wzmocnioną przez kombinezony siłę, rozsunęli drzwi szybu i
wskoczyli na jego dno, gdzie znajdowało się sterowanie dźwigiem. Peter, jako znający się najlepiej na mechanice i elektronice,
rozłączył kilka kabelków i bezpieczników i zatrzymał windę na
najwyższym, trzecim poziomie.
Następnie zaczęli mozolną
wspinaczkę we wnętrzu szybu, aby dotrzeć o jeden poziom wyżej.
Kondygnacje były wysokie, więc wspinanie się nie było łatwe, ale
w końcu dotarli na drugi poziom i uchylili rozsuwane drzwi szybu. Na
korytarzach panowała pustka, zupełnie jakby obiekt był opuszczony.
Wydostali się z szybu i stanęli w znajomym korytarzu, rozglądając
się. Zauważyli zmiany w układzie poszczególnych pomieszczeń,
najwyraźniej wróg dostosował je do swoich potrzeb.
Eryk dyskretnie uchylił drzwi od jednej z sal, w których dawniej
mieszkali chłopcy. Obecnie pomieszczenie zostało powiększone przez
zlikwidowanie toalety i podwieszanego sufitu, co pozwalało na
przekształcenie go w magazyn, którym niewątpliwie było.
Znajdowały się w nim różne skrzynie, kontenery i szafy, które
zapełnione były bronią i amunicją, co chłopcy stwierdzili po
otwarciu kilku z nich.
-Skoro tu są magazyny- stwierdził Tim. -To zapewne na ostatnim
poziomie są kwatery wojska i oficerów.
-Chyba dobrze kombinujesz- poparł go James. -Najbliżej powierzchni,
łatwo się ewakuować i organizować akcje. Choć dziwne, że nikt
nie pilnuje magazynu, tyle tu broni i wszystkiego...
-Najwidoczniej są tak pewni siebie, że uznali obecność straży w
magazynie za zbędną- skwitował Eryk i dodał, patrząc na
Dennissena. -Peter, dasz radę zmontować na szybko jakiś ładunek
wybuchowy? Zostawimy im tu małą niespodziankę.
Szatyn otworzył przyłbicę hełmu i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Z rozkoszą coś dla nich przygotuję.
Z granatu, kilku znalezionych w magazynie kabli i baterii,
wymontowanej z podajnika ciężkiego karabinu maszynowego zaczął
montować prosty ładunek wybuchowy z elektronicznym mechanizmem
opóźniającym. Zadowolony z siebie, przyczepił go do największej
skrzyni z amunicją i spojrzał na blondyna.
-Na ile nastawić zegar?
-Myślę, że dziesięć minut w zupełności wystarczy- odpowiedział
Eryk, kontrolując czas, wyświetlający się wewnątrz hełmu. Peter
nastawił automatyczny zapalnik i odwrócił się z uśmiechem.
-Niespodzianka gotowa- zameldował.
-No to ruszamy na górę- zarządził Vinderen i upomniał Petera.
-Zamknij hełm, bądź ostrożny.
Szatyn posłusznie zatrzasnął przyłbicę i wyszedł z
pomieszczenia za resztą chłopców.
Ponownie weszli do szybu windy i zaczęli się wspinać o poziom
wyżej. Dotarli do dna klatki dźwigu i zaczęli demontować jego
podłogę, aby dostać się do środka. Kiedy otwór w dnie był na
tyle duży, by pomieścić człowieka w pancerzu, weszli do wnętrza
windy.
Zza zamkniętych drzwi usłyszeli hałasy i alarm.
-Albo nas odkryli- stwierdził Lee. -Albo szykują jakąś inną
akcję.
-Przekonajmy się- rzucił od niechcenia Eryk i wbił opancerzone
palce pomiędzy rozsuwane drzwi windy, następnie uchylił je nieco i
wystawił głowę na korytarz.
Z głośników na korytarzu padały polecenia, żołnierze biegli w
jednym kierunku, nie zwracając uwagi na wystającą zza drzwi dźwigu
głowę Vinderena.
-”...oddziały pierwszy i drugi, przygotować pojazdy, ruszać za
uciekinierem bezzwłocznie!”- zabrzmiało z głośników.
Eryk cofnął głowę do windy.
-Chyba ktoś im zwiał- stwierdził. -Prawdopodobnie jakiś jeniec.
Może uda nam się go odszukać po akcji.
Lee i Peter unieśli kciuki, zgadzając się z dowódcą, Tim tylko
kiwnął głową i poprawił karabin na ramieniu. James również
kiwnął głową, nie odzywając się.
-Ruszamy- zadecydował Eryk i szarpnął drzwi, otwierając je na
całą szerokość. Wyszedł na korytarz i przygotował broń.
Pozostali wychodzili za nim, przeskakując otwór w podłodze windy.
Od razu wpadł na nich biegnący szturmowiec, zatrzymał się jak
wryty i już sięgał po karabin, ale Eryk nie pozwolił mu na to.
Błyskawicznie przygwoździł żołnierza do ściany i jednym,
potężnym uderzeniem kantem dłoni w szyję, oddzielił jego głowę
od reszty ciała.
Czarny hełm zastukał o posadzkę, głowa potoczyła się kilka
metrów w głąb korytarza, wprost pod nogi czterem nadbiegającym
szturmowcom w czarnych mundurach. Ci również stanęli w miejscu,
patrząc na brunatne ślady krwi i odciętą głowę ich towarzysza.
Vinderen rzucił w nich bezgłowym korpusem, powalając trzech.
Czwarty uchylił się i strzelił do Eryka, ale pocisk odbił się
od jego pancerza i rykoszetem uderzył w sufitowa lampę, gasząc ją
w snopie iskier.
Do akcji wkroczył Sam Lee, który do tej pory nie miał okazji
pokazać swoich umiejętności bojowych. Za to pokazał je teraz,
czym wprawił w zdumienie resztę chłopców. Zaatakował wampira
serią precyzyjnie wymierzonych ciosów w klatkę piersiową i
brzuch, a zakończył pięknym kopniakiem z wyskoku, który pozbawił
ofiary połowy twarzy. Brudna krew splamiła ścianę korytarza.
Tim skoczył ku wciąż leżącym trzem szturmowcom, opancerzoną
stopą rozgniatając ich głowy, jakby były arbuzami. Chrzęst
pękających czaszek wypełnił korytarz, mózgi żołnierzy trysnęły
na jasną, plastikową podłogę.
Obok ramienia Eryka wysunęła się lufa karabinu Petera, która
zdawała się mierzyć w Smallflowera. Jednak ładunek energii o cal
minął głowę Tima i trafił klęczącego kilkanaście metrów
dalej żołnierza wampirów, który już unosił karabin, gotów do
strzału. Kolejny strzał spopielił jego głowę.
Chłopcy ruszyli całą grupą korytarzem, strzelając do każdego
wampira w czarnym mundurze, pozbawiając głów kolejne ofiary.
Ruszyli, jak demony zemsty, siejąc śmierć, mordując bezlitośnie
stawiających nieskuteczny opór wrogów. Korytarze spłynęły
brunatną posoką wampirów, wszędzie walały się bezgłowe ciała
krwiopijców, częściowo zwęglone, pozbawione też niekiedy
kończyn.
Zemsta dokonywała się.
Ale nic nie może trwać w nieskończoność.
Coś z tępym łoskotem uderzyło w pancerne drzwi kwatery Hitlera.
Wściekły wódz wyłączył komputer i podszedł do drzwi, ale
zatrzymał się, widząc solidne wgniecenie na ich stalowej
powierzchni.
Sięgnął nerwowo do kabury, wyjmując pistolet.
Drzwi znowu drgnęły, uderzone potężnie, na ich błyszczącej
stali pojawiło się kolejne wgniecenie.
Dyktator cofnął się, gdy rozległo się kolejne uderzenie. Nerwowo, pokręcił nosem, tracąc pewność siebie.
Coś, co miało na tyle siły, by tak uszkodzić pancerne wrota,
musiało stanowić zagrożenie dla jego osoby. Zdesperowany,
rozejrzał się po swoim gabinecie, rozważając możliwe drogi
ucieczki. Klnąc na swoich żołnierzy, którzy nie potrafili
powstrzymać napastnika, wskoczył na biurko i starał się dosięgnąć
plastikowych paneli podwieszanego sufitu. Niestety, natura poskąpiła
mu wzrostu, więc zeskoczył i wstawił na biurko krzesło. Ponownie
wskoczył na blat i stanął na krześle, teraz mógł bez trudu
popchnąć panel sufitu.
Drzwi zatrzeszczały niebezpiecznie pod kolejnym ciosem, z miejsc,
gdzie wspawane były zawiasy doleciał metaliczny brzęk pękającego
spawu. Hitler złapał pręty konstrukcji nad elementami sufitu i
podciągnął się, następnie zamaskował drogę swej ucieczki,
umieszczając brakujący panel na swoim miejscu. Przeczołgał się
ponad swoim gabinetem, docierając do kratki wentylacyjnej, skąd
mógł widzieć wnętrze pomieszczenia.
Zobaczył jak ostateczne uderzenie wyłamuje ostatni, trzymający
jeszcze zawias, jak drzwi wpadają z hukiem do środka i uderzają w
przeciwległą ścianę.
Do wnętrza weszło... coś. Pomalowany na biało, metalowy pancerz
poruszał się jak człowiek.
-Dzień dobry, zastałem Ewkę?- zbroja wydała z siebie
sarkastycznie brzmiący głos, jej kanciasta głowa z lustrzaną
szybką w miejscu twarzy obróciła się, lustrując pomieszczenie.
Za nią weszły jeszcze trzy takie zbroje i jeden wysoki osobnik w
wampirzym kombinezonie pilota, wszystkie uzbrojone w pękate
karabiny, maczety i mnóstwo walcowatych przedmiotów, doczepionych
do pasów. Hitler domyślił się, ze są to granaty. Starając się
nie hałasować, zaczął odczołgiwać się od kratki w stronę
przewodu wentylacyjnego, którym mógł oddalić się od gabinetu.
Usłyszał głosy rozmawiających napastników.
-Krzesło na stole- powiedział chłopięcy, łamiący się głos.
-Ktoś wlazł po podwieszany sufit.
Coś stuknęło, chwilę później metalowa ręka rozdarła
plastikowe płytki paneli i ponad nie wsunęła się głowa ze
świecącymi na hełmie lampami.
Snop światła musnął wodza, który czołgając się, rzucił się
w stronę otworu wentylacyjnego, nie starając się już zachowywać
cicho.
Tuż nad jego głową przeleciał błękitny błysk, rozbijając się
na ścianie. W powietrzu rozszedł się swąd spalonego plastiku,
Hitler wskoczył do kanału i zaczął spadać, obdzierając dłonie
i twarz o jego metalowe ścianki. W końcu zatrzymał się na
zagięciu kanału, który przechodził w tym miejscu do poziomu.
Uderzenie wyrwało jęk z jego płuc, ale pozbierał się szybko.
Ruszył na czworakach, starając się znaleźć wyjście.
Ruszył na czworakach, starając się znaleźć wyjście.
-Nie ma Ewki- powiedział smutno Eryk, zeskakując z biurka. -Zwiała
nam. Ale coś wam powiem. Ewka miała wąsik! Zupełnie jak ten...
Hitler, z podręczników od historii.
James odpiął zaczepy swojego czarnego hełmu i zdjął go.
-Jak wyglądał?!- zapytał, wpatrując się w blondyna.
-Jak Adolf Hitler- odpowiedział Eryk. -Chyba wiesz kto to był?
-Musimy go dopaść za wszelką cenę!- Indianin wyglądał na
zdeterminowanego. -To JEST Hitler! Ten sam, który odpowiada za
miliony zamordowanych w obozach, za publiczne egzekucje i tortury w
czasie dwudziestowiecznej drugiej wojny światowej!
-To znaczy, że...- Eryk nie dowierzał faktom.
-Tak- pokiwał głową Sweetwater. -Hitler był wampirem. Wyjątkowo
krwiożerczym i okrutnym.
-Więc dorwijmy go- zdecydował blondyn. -Choćbyśmy mieli rozebrać
całą szkołę, dopadnijmy tego skurwiela. Żywcem.
Odsunął przyłbicę i popatrzył na chłopców, którzy również
otworzyli hełmy.
Wszyscy zobaczyli w jego oczach wściekłość i determinację.
Jak na komendę zatrzasnęli hełmy i ruszyli na poszukiwania
mordercy.
Eryk prowadził chłopców korytarzem, gdzie sporadycznie pojawiały
się pojedyncze wampiry, które eliminowali bez trudu. W pewnym
momencie stanęli przed wysokim, szczupłym krwiopijcom, który
zręcznie unikał trafień ładunkami energetycznymi i pociskami z
pistoletu. Nie miał na sobie typowego munduru szturmowca tylko
obcisły, brunatny kombinezon.
Był fantastycznie zwinny i szybki, przewyższał pod tym względem
wszystkie spotkane do tej pory przez przyjaciół wampiry.
Lecz nie atakował, tylko unikał trafień i cofał się.
Najwyraźniej prowokował chłopców do ataku.
Najwyraźniej prowokował chłopców do ataku.
I udało mu się. Peter z wściekłym krzykiem ruszył w jego stronę,
machając trzymaną w dłoni maczetą. Jednak wampir cofnął się,
uśmiechając się tajemniczo.
Eryk poczuł niepokój, jakby przewidywał pułapkę.
I przeczucie go nie myliło.
Korytarzem wstrząsnęła potężna eksplozja, odrzucając wszystkich
poza Peterem o kilka metrów w tył, oślepiający błysk na kilka
chwil uniemożliwił im zobaczenie tego, co stało się z
Dennissenem.
Eryk pozbierał się i szybko stanął na nogi, patrząc na
nieruchome, leżące w osmalonym wybuchem korytarzu, niemal
pozbawione pancerza ciało Petera. Po wampirze nie było ani śladu.
-Peter!- ryknął blondyn i rzucił się w stronę przyjaciela,
padając przy nim na kolana. Odpiął całkiem hełm i złapał głowę
nieprzytomnego Dennissena.
-Peter!- zawołał znowu i odgarnął z jego czoła zakrwawione
włosy. -Błagam, żyj!
Spojrzał na resztę ciała ukochanego i z przerażenia wstrzymał
oddech.
Prawa noga Petera została zmiażdżona i odcięta przez wygiętą
płytę pancerza, kikut krwawił obficie.
Peter jęknął, jego prawe oko uchyliło się.
-E... Eryk...- powiedział z trudem, z jego ust pociekła stróżka
krwi. W otwartej ranie na klatce piersiowej pojawiły się pęcherzyki
powietrza, jednoznaczna oznaka przebitego płuca. Osmalone brwi
Dennissena drgnęły, wykrzywił usta z bólu.
-Nic nie mów- uspokajał go blondyn. -Wyciągnę cię stąd.
-Nie... nie tym razem... Eryk...- głos Petera łamał się, z rany
na jego klatce wydobywał się świst powietrza i krwawe bąbelki.
-Nie!- ryknął zrozpaczony blondyn. -Musisz żyć! Kocham cię!
Pozostali chłopcy pozbierali się z ziemi i podeszli do nich.
-Wyniesiemy cię, Peter- powiedział Tim, klękając przy Eryku.
-Tomasz się tobą zajmie, będziesz cały.
-Nie da... dacie rady...- szatyn mówił coraz słabszym głosem,
widocznie tracił siły, jego drugie oko uchyliło się, ukazując
pusty oczodół. -Już... po mnie... łapcie Hitlera...
-Nie ma mowy, nie zostawimy cię tu- zawołał Tim, niemal zrywając
hełm z głowy.
Eryk odwrócił się do pozostałych.
-James, Sam- powiedział. -Idźcie poszukać tego skurwiela, nie
pozwólcie mu uciec. My do was dołączymy... za chwilę.
Indianin pokiwał powoli głową i odwrócił się, chwytając Lee za
ramię.
-Dorwiemy go- powiedział lodowato Sam. -Za ciebie, Peter, dopadniemy
go.
Odwrócił się i poszedł za Jamesem.
Tim i Eryk klęczeli nad umierającym przyjacielem, który wyraźnie
tracił krew, ponieważ czerwona kałuża wokół jego nogi robiła
się coraz większa.
-Peter...- zaszlochał blondyn i ścisnął dłoń kochanka. -Nie
zostawiaj mnie...
Przypomniał sobie sen, który nawiedził go dziś rano. Krwawe łzy,
Kapiące mu na twarz z oczu Petera. Czy to był proroczy sen? Czy
Indianin miał rację, mówiąc, że sny czasami pokazują
przyszłość?
-Peter...- zetknął swoje czoło z czołem ukochanego. -Moje
urodzinowe życzenie nie spełni się... chciałem, żebyśmy zawsze
byli razem, w trójkę...
Jego ręka odnalazła medalion na poranionej klatce piersiowej
Dennissena. Medalion w kształcie tarczy, na której widniały
skrzyżowane miecz i topór. Medalion z wyrytymi trzema imionami.
Szatyn przestał oddychać, jego klatka piersiowa przestała się
unosić a pęcherzyki powietrza nie ukazywały się już w otwartej
ranie między żebrami.
Vinderen zawył z rozpaczy, podnosząc zaciśnięte pięści do góry.
Tim złapał go w ramiona i powstał razem z nim.
-Byliśmy z nim, do samego końca razem- szepnął, przełykając
łzy. -Czas na nas, Eryk.
-Tak...- wydusił zduszonym głosem Vinderen, opanowując płacz.
Sięgnął po hełm, założył go i spojrzał na zegar. -O kurwa!
-Co się dzieje?!- zapytał brunet, zakładając swój hełm. -O
kurwa...
Zegar wskazywał, że pozostały im dwie minuty na wydostanie się z
podziemi, zanim ładunek wybuchowy eksploduje w magazynie pełnym
amunicji.
Dopięli kaski i biegiem ruszyli w stronę szybu windy. Bez
zastanowienia wskoczyli w otwór w jej podłodze, swobodnie spadając
kilkanaście metrów na dno szybu. Ich genialne kombinezony pozwoliły
im wylądować na ugiętych nogach i wyjść z tego bez najmniejszego
uszczerbku na zdrowiu.
Biegiem puścili się korytarzem w kierunku kanału wentylacyjnego,
wołając Jamesa i Sama. Azjata i wampir dołączyli do nich, nie
udało im się odnaleźć Hitlera. Wpadli jak burza do kanału i
pobiegli w stronę powierzchni wznoszącym się łagodnie, ciągnącym
się przez kilkaset metrów tunelem.
Pierwszy wstrząs poczuli, gdy ich oczom ukazało się światełko na
końcu kanału. Nie byli daleko od wyjścia, ale kolejny wybuch mógł
być na tyle silny, by zawalić tunel i uwięzić ich tu.
-Wyciśnijmy z tych cudeniek wszystko, na co je stać!- wrzasnął
Eryk i przyśpieszył, reszta ruszyła za nim nie oglądając się za
siebie. Pięćdziesiąt metrów od wyjścia potężny wstrząs
zachwiał nimi, rzucając ich na ściany tunelu. W kilku miejscach ze
sklepienia posypały się odłamki betonu.
Lecz nie przerwali ucieczki, pozbierali się błyskawicznie i
popędzili w stronę światła, wyskakując z tunelu w momencie,
kiedy jego naruszona kolejnym wybuchem konstrukcja załamała się.
Pod ciężarem leżących na nim tysięcy ton ziemi i śniegu, kanał
zapadł się, zgnieciony jak słomka, całkowicie zamykając drogę
do jego wnętrza, grzebiąc w środku martwe i wciąż żywe wampiry
i ciało biednego Petera.
Czwórka przyjaciół pod wpływem wstrząsu wpadła w głęboki
śnieg, którego powierzchnia, dotąd zmarznięta, została naruszona
przez drżącą ziemię i dopiero po chwili wygrzebała się na
światło.
-To było mocne!- zawołał James, wycierając czarną szybkę hełmu
z resztek śniegu. Złapał Eryka za rękę i wyciągnął go z
sypkiego puchu, następnie razem pomogli wygrzebać się Timowi i
Samowi.
Blondyn zdjął przyłbicę i zapatrzył się na dymiący, zapadnięty
tunel, który jeden, jedyny raz pozwolił im wejść do wnętrza
dawnej szkoły. Łaskawie wypuścił ich na powierzchnię i zamknął
się, pieczętując grobowiec ich przyjaciela, brata i kochanka dla
Eryka.
Vinderen padł na kolana pod wpływem nagłego przypływu rozpaczy.
Zaszlochał rozdzierająco, wbijając pancerne palce zbroi w biały
puch wokół kolan.
Nikt nie śmiał do niego podejść, pozwolili mu wyrzucić z siebie
ból po stracie ukochanego. A był to ból wielki, rozdzierający
serce, który cisnął jego zapłakaną twarzą w lodowaty śnieg,
jego wykrzywione usta wymawiały imię Petera, lecz zimny puch tłumił
jego głos.
Ale nie dane było mu się nawet wypłakać.
Biały puch uniósł się w miejscu, w którym klęczał Vinderen.
Uderzony pancerz zabrzęczał dźwięcznie a wyrzucony w powietrze
chłopiec wrzasnął. Obok niego, zawieszony w powietrzu, pojawił
się wysoki wampir, który tak sprytnie unikał ich strzałów w
korytarzu na dole, prowokując Petera do ataku.
Krwiopijca uniósł ramię i silnym ciosem posłał machającego
ramionami Eryka w kierunku ziemi, samemu natychmiast znikając.
Ciało Vinderena walnęło w zawalone, betonowe wejście tunelu, znów
zabrzęczały płyty pancerza. Wampir z ogromną prędkością
zbliżył się do niego, zanim opadł na kolana. Mocarny cios pięści
wgniótł pancerz na piersi blondyna, z jego ust wyrwał się krzyk
bólu a z ich kącika popłynęła stróżka krwi.
Pozostali wymierzyli broń w poruszającego się jak cień wampira,
ale nie mogli strzelić, nie zabijając przy tym swego dowódcy.
Kilka następujących po sobie ciosów spadło na coraz bardziej
pognieciony pancerz Eryka, pięści krwiopijcy zdawały się być
twarde jak lita stal. W końcu część opancerzenia odpadła,
ukazując zakrwawioną klatkę piersiową blondyna.
Wampir ryknął i uniósł ramię, aby zadać ostateczny cios, który
tym razem miał spaść na głowę chłopca.
Zawył silnik jakiegoś pojazdu, krwiożerczy bydlak na chwilę
stracił koncentrację, wtedy zza wysokiej zaspy wyskoczył skuter
śnieżny i spadł prosto na wampira, wgniatając go w śnieg.
Opatulona w grube, zimowe ubranie postać powoli wstała z siedzenia
skutera i uniosła ramiona w górę.
-James!- zawołał obcy, widząc, że cała trójka mierzy w jego
kierunku z broni. -James, nie strzelajcie! To Ja, Klaus!
Indianin opuścił karabin i krzyknął:
-Odsłoń twarz!
Przybysz zdjął gogle i odrzucił kaptur do tyłu, odsłaniając
twarz młodego, około osiemnastoletniego chłopaka w okularach na
nosie.
-Klaus Weiss, jak pragnę zakwitnąć!- głośno powiedział James,
jednak podniósł ponownie broń i wymierzył w mężczyznę.
-Pomogłeś nam, bo tak było trzeba, czy dla tego, żeby się stąd
wydostać.
-James- zawołał dawny adiutant Hitlera. -Zamiast teraz to
roztrząsać, może trzeba pomóc temu chłopcu?- wskazał na Eryka,
który leżał na szybko czerwieniejącym śniegu. -Wygląda na
rannego, może się wykrwawić.
Sweetwater opuścił broń i rzucił się na pomoc Vinderenowi, a
zaraz za nim pobiegli Tim i Sam Lee.
Podnieśli rannego i już mieli go posadzić na siedzeniu skutera, kiedy spod jego gąsienic odezwał się zachrypnięty głos.
Podnieśli rannego i już mieli go posadzić na siedzeniu skutera, kiedy spod jego gąsienic odezwał się zachrypnięty głos.
-Ludzkie bydło, cuchnące kreatury!- to przygnieciony skuterem
wampir wyrażał swój gniew. -Jesteście tacy słabi, a ośmielacie
się podnosić rękę na przedstawiciela wyższej rasy?! Jednego z
was zabiłem zastawioną miną, jak śmiecie przerywać mi zabawę z
kolejnym?!
Indianin z wściekłą miną zostawił Eryka w ramionach Lee i
Smallflowera i złapał za kierownicę skutera. Bez najmniejszego
wysiłku, jedną ręką odsunął pojazd, odkrywając wciśniętego w
sypki śnieg krwiopijcę. Światło słońca na chwilę oślepiło
wampira, który zmrużył oczy.
Wtedy James pochylił się i złapał go za gardło, unosząc w powietrze. Bydlak wybałuszył oczy i wpatrzył się w twarz Indianina.
Wtedy James pochylił się i złapał go za gardło, unosząc w powietrze. Bydlak wybałuszył oczy i wpatrzył się w twarz Indianina.
-Mieszaniec...- wykrztusił z trudem, chwytając za zaciskającą się
na jego krtani dłoń Jamesa. -Puść...
W jego głosie był strach, jakby bał się Sweetwatera.
-Boisz się mnie? Kundla, mieszańca? Przemienionego?- zapytał
zdziwiony czarnowłosy. Wampir pokiwał głową, wykrzywiając twarz
w grymasie bólu.
Indianin lekko poluźnił uścisk i przysunął twarz do twarzy
wroga.
-Teraz powiesz mi, czego się boisz.
Krwiożerca złapał oddech i z widocznym strachem patrzył na twarz
bruneta.
-Przemienieni są...- powiedział, łapiąc kolejny oddech. -... są
silniejsi od wampirów czystej krwi, odporniejsi na zadane rany...
regenerują się szybciej.
James uśmiechnął się krzywo i podniósł drugą rękę.
-Zaraz sprawdzimy, czy moje ręce są silniejsze od twojego karku.
Chwycił dwoma dłońmi szyję wampira i zaczął ją ściskać, nie
zważając na jego szarpanie się, wywalony język i odgłosy
duszenia się.
Krwiopijca bulgotał, oczy wyszły mu z orbit, jego twarz miała siny
kolor, ale James wciąż zaciskał palce. Szyja wampira zrobiła się
cienka, po chwili słychać było cichy trzask miażdżonej krtani.
Brunatna krew popłynęła z jego ust, ale Indianin nie zwolnił
uchwytu, aż trzasnął kręgosłup a przerwana skóra uwolniła
głowę wampira, która potoczyła się po śniegu, zostawiając na
nim ślady brudnej, wampirzej posoki.
Sweetwater rzucił pozbawione głowy truchło w zaspę i wytarł
dłonie o śnieg. Spojrzał na zebranych, a jego oczy powoli gasły,
zmieniając kolor z czerwonego na czarny.
-Zabierzmy Eryka na statek- powiedział po chwili. -Wykorzystamy
skuter, ja i Klaus zajmiemy się Erykiem, wy pędźcie pieszo, i tak
będziecie przed nami.
Tim i Lee bez słowa kiwnęli głowami i puścili się biegiem w
stronę myśliwca. Tymczasem James wraz z dawnym najlepszym
przyjacielem ze szkoły wojskowej, usadowili rannego na skuterze i
ruszyli w ślad za chłopcami.
Jeszcze raz bardzo proszę o podpisywanie komentarzy, od tego momentu nie będę zamieszczał anonimowych komentarzy, nawet tych najbardziej istotnych i pozytywnych. Podpisanie się choćby pseudonimem nic Was nie kosztuje, a mnie ułatwi identyfikację rozmówcy. Od tej chwili żaden anonimowy komentarz nie zostanie zatwierdzony, Dziękuję i pozdrawiam.
Jeszcze raz bardzo proszę o podpisywanie komentarzy, od tego momentu nie będę zamieszczał anonimowych komentarzy, nawet tych najbardziej istotnych i pozytywnych. Podpisanie się choćby pseudonimem nic Was nie kosztuje, a mnie ułatwi identyfikację rozmówcy. Od tej chwili żaden anonimowy komentarz nie zostanie zatwierdzony, Dziękuję i pozdrawiam.
Cholera nie, czemu Peter?! :(((
OdpowiedzUsuńTak przewidziano w scenariuszu, drogi anonimie :)
UsuńNie powiem, po tytule już się spodziewałam tego :D spoilery autora :D
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, jak potoczą się dalsze relacje, no i też - co teraz szanowny Hitler zrobi :D
Huhuhu i dalej z nadzieją będę wyszukiwać pozytywnej, żeńskiej postaci :3
Szikar
Nareszcie! Tylko czekałam aż Peter zginie! Mam nadzieję, że HItler będący na chwilę obecną moją ulubioną postacią, nie umrze za szybko. Szkoda by było.
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie- Powodzenia w dalszym pisaniu.
Jednak jestem przewidywalny XD
UsuńPoplakalam sie...
OdpowiedzUsuńCzemu zabiles Petera?! Powiedz chociaz czy Tim i Eryk beda razem? Tak wiesz, dla Petera - rozumiesz zaleznosc.
Wiesz co, ciesze sie ze piszesz. Jestes genialny, inspirujesz mnie do pisania, moj Mistrzu :)
A jeszcze bardziej sie ciesze ze piszesz bo przynajmniej wiem ze zyjesz. Nie dajesz zadnego znaku zycia, nic, ale wiem ze nic ci nie jest i to jest dla mnie najwazniejsze...
Tesknie za toba...
Lana
Musisz mi wybaczyć, ostatnio trochę się u mnie dzieje i raczej nic dobrego. Ale obiecuję, że odezwę się niedługo. Dziękuję za komentarz :*
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńach jak się cieszę, że rozdział się pojawił ;] jest rewelacyjny, choć powiem jak przeczytałam tytuł to oblał mnie dosłownie zimny pot..... jeszcze ten sen Eryka.... buuuu dlaczego Peter musiał umrzeć, biedny Eryk, choć przeczuwam, że teraz w tej rozpaczy za ukochanym będzie jeszcze wredniejszy dla wampirów... akcja w gorących źródłach boska, Tim ty wiedziałeś, że lepiej założyć okulary, mogłeś się bezczelnie gapić ;] James och jak ja uwielbiam jego postać... Klous przybywa na pomoc, niby się witają, ale James nie spuszcza gardy i mimo wszystko nadal mierzy do przyjaciela....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia
Dziękuję za komentarz, droga Basiu :) Nie zdradzę, co dalej, ale powiem, że po części masz rację :)
UsuńPozdrawiam cieplutko :3
James i Jego dawny najlepszy przyjaciel?
OdpowiedzUsuńCzyżby jego tęczówki miały zmienić kolor na wyrażające szczęście?
Szykuje się połączenie sił przeciw wspólnemu wrogowi?
Powodzenia w dalszym pisaniu co niezmiernie wszystkich czytających ucieszy. Czytałem z moim przyjacielem całość i cieszymy się, że piszesz. Wieczory wspólnie spędzone przy twoim opowiadaniu zawsze kończyły się miło i namiętnie, choć nie po tym rozdziale...
Bardzo mi przyjemnie czytać takie komentarze, niezmiernie się cieszę, że moje skromne opowiadanie uprzyjemnia Wam czas :3
UsuńNie mogę zdradzić dalszego ciągu, ale zadbam o to, aby wspólne czytanie z przyjacielem, którego przy okazji pozdrawiam, zakończyło się miło i namiętnie :)
Kłaniam się nisko i pozdrawiam ^^
Mocny rozdział, gula w gardle się pojawiła ;) bardzo mnie ciekawi, jak to teraz będzie z Timem i Erykiem, czy się zbliżą... I czy James przestanie być samotny :D
OdpowiedzUsuńkażdy rozdział czytam z wypiekami na twarzy i życzę ogromu weny ;)
Pozdrawiam/E.