Rozdział 19- Powrót dowódcy. (pełny)

    
   Zaskrzypiały drzwi pokoju, w którym umieścili rannego Eryka. Tomasz zamknął je i oparł się o ramę, patrząc zza szkieł na chłopców.
   Pozostali wstali i pytająco popatrzeli na doktora, który pokręcił smutno głową.
   Tim zagryzł wargi i odwrócił się od pozostałych, aby ukryć łzy w oczach.
   -Zmarł?- zapytał szeptem. Lekarz poprawił okulary, uparcie zsuwające mu się z nosa i oderwał się od framugi drzwi.
   -Żyje- powiedział cicho. -Ale jest w agonii. Większość organów wewnętrznych jest uszkodzona, żebra połamane, pęknięta również podstawa czaszki. Nawet z naszym zapleczem medycznym w szpitalu, nie uda mi się wiele zdziałać. Mogę przedłużyć mu tylko niepotrzebnie cierpienie... ale wolałbym tego nie robić.
   -Nie ma nadziei?- zapytał James, siadając przy stole. Tomasz usiadł naprzeciwko niego i spojrzał mu w oczy.
   -Wiesz, jaki jest ratunek i kto może go uratować. I nie ma gwarancji, że to pomoże. Chcesz zaryzykować jego życiem lub zdrowiem?
   -Umrze, jeśli nie zrobimy nic- James myślał intensywnie. -Mając wybór pomiędzy pewną śmiercią, a szansą na przeżycie, co ty, jako lekarz byś wybrał?
   Tomasz żachnął się.
   -Znasz moją odpowiedź- powiedział, patrząc Sweetwaterowi w oczy. -Jestem lekarzem i będę walczył o jego życie do końca.
   Indianin wstał i spojrzał z góry na doktora.
   -Więc zabierzmy go do szpitala i ratujmy go- powiedział zdecydowanym tonem. -Chłopcy potrzebują dowódcy, nie pozwólmy mu umrzeć.
   Tomasz wstał, uśmiechając się do Indianina.
   -Chłopcy, przygotujcie samochód- powiedział, patrząc na Sama i Tima. -Jedziemy ratować Eryka.




    Pięć miesięcy później.



   Czarna, niewysoka sylwetka przemykała zrujnowanymi ulicami miasta. Postać ta miała na sobie czarny kombinezon i czarną bandanę z czaszkami, zawiązaną na głowie, ukrywającą czarne, dość długie kosmyki włosów.
   Dla postronnego obserwatora osoba ta była niemal niewidoczna, poruszała się ostrożnie, kryjąc w szczątkach ruin domów, unikając otwartych przestrzeni. Po budowie ciała można było wywnioskować, że jest to chłopiec w wieku mniej więcej czternastu, piętnastu lat. Był fantastycznie zwinny i szybki, bezszelestnie przemieszczał się po zagruzowanych budynkach, unikając zaśnieżonych ulic, gdzie jego czarny strój byłby widoczny.
   Podniósł do oczu lornetkę i chwilę wpatrywał się w pobliski supermarket, do którego właśnie zmierzał. Uważnie zlustrował otaczający sklep parking i stojące na nim, porzucone pojazdy. Cały teren wokół marketu był nieoświetlony, ponieważ miejski system energetyczny działał tylko częściowo, podtrzymywany przez najeźdźców dla własnych potrzeb.
   Chłopiec schował lornetkę i ostrożnie ruszył w stronę parkingu. Bezdźwięcznie przemieścił się do ostatniego budynku, który niegdyś był czteropiętrowym blokiem, a znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie marketowego parkingu. Wystawił głowę przez pozbawione szyb okno. Był niewidoczny, zdradzał go tylko parujący na zimnie oddech.
   Ponownie wyciągnął lornetkę i z bliższego dystansu obejrzał parking i wejścia do sklepu.
   -No dobra- powiedział cicho do siebie. -Czas na zakupy.
   Wstał i sprawdził swoje wyposażenie i broń, po czym wyskoczył przez okno i klucząc między zaparkowanymi autami, dotarł do otwartego wejścia budynku. Zatrzymał się pomiędzy wiatą z wózkami a kontenerem na śmieci, patrząc na świeże ślady butów w śniegu, prowadzące do wnętrza marketu.
   Chłopiec pochylił się nad odciśniętymi śladami, bezbłędnie rozpoznając obuwie używane przez szturmowców wampirów. Odruchowo odbezpieczył pochwę noża i cicho wśliznął się do wnętrza sklepu. Zastanawiał się, ilu wrogów może znajdować się wewnątrz, czy nadal tu są, czy już opuścili budynek jakimś innym wyjściem? I przede wszystkim, czego tu szukali?
   Usłyszał trzask metalowego przedmiotu w odległej części hali handlowej. Bezszelestnie przemieścił się pomiędzy poprzewracanymi regałami i zbliżył do miejsca, w którym ujrzał dwóch żołnierzy wroga, stojących w sektorze z narzędziami ogrodniczymi. Szturmowcy brali do rąk nożyce do podcinania żywopłotu, grabie i inne narzędzia, komentowali ich prymitywizm i rzucali z pogardą na betonową posadzkę.
   -Mario!- zawołał jeden z nich, rzucając sekator do przycinania gałęzi drzewek drugiemu. -Jak myślisz, do czego to może służyć?
   Drugi wampir próbował złapać narzędzie w powietrzu, lecz nie udało mu się i po cichej hali rozszedł się dźwięk upadającego, metalowego przedmiotu. Nieudolny krwiopijca schylił się i podniósł sekator.
   -Wygląda jak jakieś narzędzie tortur- skwitował. -Może odcinali tym sobie palce?
   -Albo kutasy!- zaśmiał się pierwszy i sięgnął po piłę do drewna. -To lepiej by się nadawało do przecinania kości.
   Wesoło rzucali w siebie kolejnymi narzędziami, nie zdając sobie sprawy z obecności obserwującego ich chłopca. Tymczasem on powoli, bezszelestnie wyjął nóż z pochwy i przyczaił się pomiędzy półkami. Drugą ręką zdjął z pleców maczetę. Sprężył się do skoku, wyczekując na odpowiedni moment.
   Nagle skoczył pomiędzy zabawiających się wampirzych żołnierzy, wbijając jednemu nóż w gardło a drugiemu odcinając ramię maczetą.

   Dźgnięty w gardło złapał za wystającą rękojeść i padł na kolana, natomiast drugi, krwawiąc obficie z kikuta, który pozostał mu po prawej ręce, zawył z bólu i zakręcił się w miejscu. Chłopiec zamachnął się długim ostrzem, bez trudu pozbawiając wampira głowy. Martwy, bezgłowy zewłok zwalił się ciężko na ziemię a czarny hełm stuknął o beton i potoczył się między regały.
   Chłopiec bez mrugnięcia okiem odwrócił się do klęczącego z nożem w gardle krwiopijcy. Podniósł leżącą opodal piłkę do drewna i mocno chwycił ją w obie dłonie.
   -Miałeś rację- powiedział do wampira spokojnym, opanowanym głosem, jakby rozmawiał ze starym znajomym. -To faktycznie świetnie nadaje się do cięcia kości.
   Kopniakiem w klatkę piersiową obalił żołnierza na plecy, czubkiem buta wyrywając nóż z rany w jego gardle, poszerzając ją przy okazji. Ranny zacharczał rozpaczliwie, tymczasem chłopak zdjął mu hełm i spojrzał w pomarszczoną twarz starszego wampira. Klęknął, blokując kolanami jego ramiona i powoli, dokładnymi pociągnięciami, odpiłował mu głowę trzymana piłą do drewna. Nie zwracał uwagi na rozpaczliwe próby uwolnienia się i bulgotanie wampira, gdy ostre zęby piły szarpały jego krtań.
   Kiedy skończył, wstał i kopnął odciętą głowę. Sięgnął do ucha i powiedział cicho:
   -Sam, słyszysz mnie? Tu Smallflower, zlikwidowałem dwóch wrogów w naszym ulubionym markecie.
   -Zrozumiałem- usłyszał głos Lee w słuchawce. -Pewnie polują na nas, albo na partyzantkę Carla. Kończ zakupy i wracaj szybko.
   -Jasne- rzucił krótko Tim. -Bez odbioru.
   Beznamiętnie przekroczył leżące na posadzce marketu zwłoki i wszedł między regały.
   Znieruchomiał na dźwięk cichego warczenia. Powoli odwrócił się i spojrzał w kierunku źródła warczenia.
   Przełknął ślinę na widok ogromnego, aczkolwiek wychudzonego psa białej maści, postawą przypominającego wilka. Pies marszczył pysk, wydobywając z gardła głuche, basowe warczenie i ukazując wielkie, ostre kły. Tim sklął sam siebie za to, że nie zabrał ze sobą pistoletu.
   Bestia zrobiła krok w stronę zwłok wampira, któremu Smallflower z gracją odpiłował chwilę temu łeb. Obwąchał trupa i parsknął, jakby stwierdzając nieprzydatność do spożycia, po czym nieco łagodniej spojrzał na chłopca i zrobił kolejny krok, tym razem w jego stronę. Tim cofnął się, patrząc w dziwne, niebieskie ślepia psa. Ten kolor oczu występował dość często u psów rasy Husky, ale to bydlę bez wątpienia nie należało do tej rasy. Był przynajmniej dwa razy większy od naprawdę wyrośniętego Malamuta, tylko kolor sierści i oczu wskazywał na pewne cechy rasy Husky Malamut, które prawdopodobnie odziedziczył po którymś z przodków.
   Tim sięgnął do kieszonki na piersi, a pies warknął, obserwując uważnie ruch jego ręki.
   -Spokojnie- powiedział czarnowłosy. -Sięgam tylko po smakołyk.
   Odpiął kieszonkę i wyjął batonik energetyczny. Odpakował go z folii, przełamał i rzucił połowę w stronę ogromnego psa. Bestia pochyliła łeb i powąchała batonik, nie spuszczając oczu z chłopca. Jednak mimo niewątpliwie kuszącego zapachu, nie wziął go do pyska. Tim pokręcił głową z podziwem.
   -Mądre bydlę- powiedział, biorąc swoją połowę batonika do ust. Pogryzł miękką, karmelową masę i powiedział z pełnymi ustami. -To jedzenie, no, jedz!
   Pies ponownie opuścił ogromny łeb i jednym kłapnięciem potężnej szczęki pochłonął swoją część batonika.
   -Dobry piesek- pochwalił go Smallflower. -Pewnie chcesz jeszcze?
   Sięgnął po następny batonik, ponownie go przełamał i rzucił w stronę psa. Tym razem słodycz nie zdążył dotknąć ziemi, został złapany w psią paszczę i natychmiast pożarty.
   -Noo, zdolna z ciebie bestyjka!- zaśmiał się Tim, podziwiając zwinność ogromnego psa. -Może znajdziemy ci tutaj coś bardziej odpowiedniego, chodź. Przy okazji zrobimy zaopatrzenie dla chłopaków.
   Odwrócił się i ruszył między regały, a pies powoli poszedł w jego ślady. Chłopak znalazł porzucony wózek, do którego zaczął wrzucać niezbędne produkty, między innymi kartony mleka, ciastka, makarony i inne artykuły spożywcze, które dzięki niskiej temperaturze panującej w sklepie, nadał były zdatne do jedzenia.
   W samym rogu hali handlowej Tim znalazł stoisko z artykułami dla zwierząt, zdjął z półki puszkę karmy i otworzył ją. Nożem wyciągał kawałki karmy i rzucał psu, który bezbłędnie przechwytywał je w powietrzu, mimo panującego w markecie półmroku.
   Po karmieniu Smallflower wrzucił do wózka pozostałe puszki karmy i ruszył do wyjścia ze sklepu. Nie było możliwości, aby przetransportować cały towar, wioząc go wózkiem do ich kryjówki, więc postanowił włamać się do jednego z porzuconych na parkingu samochodów.
   Szczęśliwym zbiegiem okoliczności pierwszy stojący przy wyjściu samochód nie był zamknięty, a kluczyki jego były były właściciel nierozważnie zostawił w schowku. Tim, zadowolony z takiego obrotu spraw, wsiadł do auta i uruchomił silnik. Psisko usiadło przy otwartych drzwiach kierowcy i wlepiło jasne ślepia w chłopaka.
   -Na co czekasz?- zapytał go Smallflower. -Wskakuj.
   Pies podniósł łeb i pociągnął nosem, rozdymając chrapy. Tim sięgnął do tyłu i otworzył tylne drzwi.
   -No- ponaglił. -Nie przedłużaj, wskakuj!
   Bestia z ociąganiem podniósł zad ze śniegu i powoli, dostojnie wpakował swoje potężne cielsko na tylne siedzenie. Chłopak zamknął drzwi i uśmiechnął się do psa.
   -Dzięki, Fafik.
   Psisko mruknęło i pochyliło swój wielki łeb w stronę ramienia chłopca. Tim poczuł na policzku wilgotny język psa.
   -Koledzy?- zapytał szeptem czarnowłosy i podrapał psa za uchem. W odpowiedzi bestia polizała go po twarzy, czym przypieczętowana została ich przyjaźń.
   -Jesteś całkiem słodki, Fafik- powiedział Tim, patrząc w jasne ślepia zwierzęcia. Pies potrząsnął głową i parsknął.
   -Nie Fafik?- zapytał chłopak. -To może... Friend?!
   Bydlę znowu polizało chłopca po twarzy.
   -No dobrze, niech będzie Friend- zgodził się Smallflower, czochrając sierść na karku psa. -A teraz jedźmy, bo w końcu zaczną mnie szukać. O, przepraszam- dodał. -Nas szukać.
   Friend machnął swoim wielgachnym ogonem, Tim odwrócił się i uruchomił silnik samochodu. Ruszył z parkingu i ostrożnie jadąc zaśnieżonymi ulicami zrujnowanego miasta, uruchomił komunikator.
   -James, Sam- wywołał kolegów w kryjówce. -Będziemy mieli gościa, poznacie mojego nowego przyjaciela.
   -Miałeś nie wprowadzać nikogo obcego do naszej kryjówki- komunikator zaskrzypiał głosem Lee.
   -Spokojnie- zapewnił go Tim. -Ten przyjaciel na pewno nikomu nie zdradzi naszej lokalizacji.
   -Kto to jest?
   Chłopiec spojrzał w lusterko na zadowolony, jakby uśmiechający się psi pysk i błękitne oczy.
   -Niedługo zobaczycie- odpowiedział. -Polubicie się. Bez odbioru.
   Ruszył nieco szybciej w stronę ich schronienia, delikatnie dodając gazu.






   -Osz ty!- zawołał Sam Lee na widok ogromnego psa, wchodzącego wraz z Timem do ich kryjówki. -Skąd wytrzasnąłeś takiego giganta?!
   -Pomagał mi w zakupach- czarnowłosy wyszczerzył zęby. -A przy okazji, w bagażniku jest pełno różnych rzeczy, ktoś mógłby po to skoczyć, skoro ja to dostarczyłem.
   -Ja pójdę- powiedział James, który był pod ogromnym wrażeniem bestii, gdyż zaraz po przekroczeniu przez psa progu, klęknął i zaczął głaskać jego mokrą od śniegu, jasną sierść. Friend, najwyraźniej zadowolony z pieszczot, nadstawiał szyję i kark do drapania.
   Jednak Indianin przerwał i z ociąganiem wstał, kierując się do wyjścia, a pies odprowadził go tęsknym spojrzeniem.
   -Co z Erykiem?- zapytał Smallflower, patrząc na Sama. Ten wzruszył ramionami.
   -Bez zmian- odpowiedział. -Od niemal pół roku nie wydusił z siebie ani słowa, poza krzykami we śnie. Leży, patrzy w sufit, nawet nie mrugając oczyma...
   -Myślisz, że przemiana nie przebiegła tak, jak powinna?
   -Nie wiem- Lee pokręcił głową. -Zapytaj Tomasza, on jest lekarzem. Albo Jamesa, to jego krew krąży w żyłach naszego dowódcy...
   -Nie wiń go o to!- warknął Tim. -Mnie jego krew uratowała życie.
   -Nikogo nie winię- Sam uniósł dłonie do góry w geście zgody. -Ale nie pytaj mnie o to, czemu przemiana u Eryka nie przebiegła tak, jak powinna.
   -Przepraszam- szepnął Tim i spojrzał na psa. -Pokażę Frienda Erykowi, może zareaguje na obecność psa.
   Lee włączył czajnik i uśmiechnął się smutno.
   -Może...
   Czarnowłosy wyszedł z kuchni, cmokając na psa, który poderwał się i ruszył za chłopcem. Stanęli przed drzwiami pokoju, w którym od kilku miesięcy samotnie mieszkał ich dowódca. Tim zapukał, ale nie spodziewał się odpowiedzi, więc otworzył drzwi i powoli wszedł do środka. Za nim wślizgnął się Friend.
   Eryk leżał na łóżku, nie zwracając uwagi na Tima i psa, patrząc tępym wzrokiem w sufit i nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem.
   Pies sam podszedł do łóżka i powąchał leżącego, wspiął się przednimi łapami na posłanie i obwąchał twarz chłopca. Vinderen drgnął i popatrzył na ogromny łeb bestii, pochylający się nad nim. Friend polizał go po policzku i wtulił pysk pod pachę chłopaka.
   Niespodziewanie Eryk uśmiechnął się delikatnie i zaczął głaskać kark psa.
   -Eryk...- cicho odezwał się Smallflower. -... wróciłeś do nas?
   Błękitne tęczówki spojrzały w czarne, jasnowłosa głowa pokiwała potakująco.
   -Ja... -zaczął Eryk. -Część mnie umarła wraz z Peterem. I pozostała reszta też chciała umrzeć. Ale teraz... teraz chcę żyć. I walczyć... żeby go pomścić.
   Tim przełknął łzę i podszedł do Vinderena.
   -Cieszę się, że wróciłeś do świata żywych.
   Objął szyję blondyna i poklepał go po ramieniu.
   -Dziękuję ci, Tim- szepnął Eryk. Czarnowłosy oderwał się od niego u spojrzał, zdziwiony.
   -Za co?
   -Za przywrócenie mi chęci do życia- powiedział Vinderen, patrząc raz na chłopaka, raz na psa. -On jest tak żywy- powiedział, wskazując na Frienda. -Poczułem w nim życie, za które warto walczyć, którego warto bronić.
   Smallflower uśmiechnął się szeroko, patrząc w bladą twarz przyjaciela.
   -Wrócił nasz stary, dobry Eryk- powiedział. -Nasz dowódca.
   Podał Erykowi dłoń i pomógł mu wstać z łóżka, następnie pociągnął go do drzwi przy eskorcie psa.
   Wyszli do salonu, w którym nie było nikogo.
   -Chłopaki!- zawołał czarnowłosy. -Chodźcie tu wszyscy!
   Niemal natychmiast pojawił się Sam Lee, wchodząc z kuchni z łyżką. Stanął jak wmurowany, z wzrokiem wlepionych w Eryka. Po chwili zjawił się również James, niosąc towar zdobyty przez Smallflowera w markecie. Spojrzał na blondyna i wypuścił trzymane w ramionach puszki z psią karmą.
   -Eryk!-zawołał i podszedł do chłopca. -Jak się czujesz?
   Vinderen uśmiechnął się blado i powiedział:
   -Jestem głodny. Co dobrego na obiad, Sam?
   -Ma... makaron w sosie grzybowym...- odparł Lee, po chwili potrząsnął głową i uśmiechnął się szeroko, machając trzymaną w ręku łyżką. -Cholera, jak dobrze znowu słyszeć twój głos.
   James podszedł do Eryka i uściskał go, klepiąc go po plecach.
   -Tak się bałem...- wyszeptał. -Tak się bałem, że przemiana się nie udała, że moja krew uszkodziła twój mózg...
   -Wszystko jest dobrze- Vinderen poklepał Indianina po ramieniu. -Wszystko poszło dobrze, żyję i jestem... chyba nadal sobą. A teraz dajcie mi tego makaronu z sosem, bo zdechnę z głodu!
   Chłopcy zaśmiali się, Lee okręcił się na pięcie i zniknął w kuchni.
   Friend pochylił się nad upuszczoną przez Jamesa puszką karmy i złapał ją w zębiska.
   -On też jest chyba głodny- zaśmiał się Vinderen, klękając przy psie. Wyciągnął rękę do psa. -Daj, otworzę.
   Bestia posłusznie upuściła puszkę na jego dłoń i patrzyła, jak zrywa blokadę i otwiera pojemnik.
   -Smacznego, piesku- powiedział Eryk, stawiając otwartą puszkę przed psem.
   -Nazywa się Friend- poprawił go Tim.
   -Friend- powtórzył Vinderen. -Pasuje do niego.
   Blondyn wstał zbyt szybko i zatoczył się, ale Tim natychmiast go podtrzymał.
   -Osłabłeś, dowódco- powiedział, odsuwając krzesło przy stole i pomagając usiąść Erykowi. -Przyda ci się solidny posiłek.
   -Właśnie liczę na jakieś żarcie- Eryk zaśmiał się. -Muszę nabrać sił do dalszej walki. Od jutra zaczynamy ostry trening, panowie.
   -Yeah!!!- krzyknął Tim. -Wrócił nasz dowódca!
Friend podniósł pysk i zaszczekał wesoło, merdając radośnie ogonem.







   Eryk oparł się o ścianę zniszczonej poczty, dysząc ciężko. Z jego ust wylatywały obłoki pary.
   -Uf...- sapnął. -Za długo leżałem bezczynnie. Nie mam kondycji.
   Obok niego przysiadł Smallflower i klepnął go w ramię.
   -Możemy wrócić do kryjówki- zaproponował. -Po tylu miesiącach leżenia to nic nadzwyczajnego, że brak ci formy.
   -Małymi kroczkami do przodu- uśmiechnął się Vinderen. -W miesiąc odzyskam dawną sprawność. Wracamy, ale w trybie bojowym, wszyscy w zasięgu wzroku, kryjemy się wzajemnie i obserwujemy otoczenie.
   -Tak jest- rzucił Tim i wstał, również dysząc z wysiłku. -Ciekawe, gdzie się zapuścił Friend...
   -Nie martw się o niego. Zna to miasto lepiej niż my, nie zgubi się.
   -Mam nadzieję- szepnął czarnowłosy i pomógł wstać dowódcy.
   Wyszli z budynku i wezwali pozostałych. Po chwili dołączyli do nich James i Sam.
   -Słuchajcie- powiedział Eryk. -Wracamy do kryjówki w trybie bojowym, znacie procedury.
   -Tak jest- odpowiedzieli chórem.
   -Co na obiad, Sam?- zapytał blondyn, patrząc na Lee. Azjata uśmiechnął się krzywo.
   -Wołowinka z sosem chrzanowym, ziemniaczki i surówka. Przyjdzie Carl z Krystianem, więc zrobiłem więcej.
   -W takim razie rozdzielamy się i jak najszybciej spotykamy się w kryjówce. Nie tracimy się z oczu, niech to będzie coś w rodzaju wyścigu.
   -Tak jest!- zawołali znowu jednym głosem i rozpadli się w różnych kierunkach, kryjąc w budynkach i ciemnych podwórzach kamienic starej części miasta.
   Mimo słabszej formy, Eryk miał przewagę nad resztą, już niemal dobiegał do ich schronienia, kiedy został powalony na ziemię.
   -Friend!- krzyknął, kiedy zobaczył nad sobą zadowolony z siebie pysk zwierzęcia. -Właśnie pozbawiłeś mnie zwycięstwa w wyścigu.

   Pies, niewiele robiąc sobie z jego słów, wystawił ogromny jęzor i polizał go po twarzy. Chłopiec poklepał go po karku i podniósł się na nogi.
   -Tak, tak- powiedział. -Ja też cię kocham, ale postaraj się nie wpadać na mnie tak z zaskoczenia.
   Bestia machnęła wielkim ogonem i spojrzała na nadchodzących pozostałych chłopców.
   -No proszę- zaśmiał się James. -Pies nas pokonał, był pierwszy.
   -On najlepiej z nas zna okolicę- powiedział Eryk. -Musiał tu jakoś przeżyć tyle czasu, zna wszystkie możliwe kryjówki i zakamarki. Może kiedyś nam je pokaże.
   Skierowali się do swojej bezpiecznej kryjówki i od razu w wejściu pozbyli się ciężkich, zimowych ubrań i butów.
   -Z racji mojej przewagi w wyścigu- zaznaczył Vinderen. -Pierwszy idę pod prysznic.
   -Ej, ale nie wygrałeś!- zaprotestował Tim. Eryk Uśmiechnął się szeroko i wskazał na psa.
   -Wygrałbym, gdyby nie ta bestia kudłata. Więc prysznic jest mój na pół godziny i cicho mi tu!
   -Dobra, dobra- zgodził się Smallflower z uśmiechem. -Poczekamy.
   Eryk szybko przemknął się do swojego pokoju i rozebrał do bokserek, złapał ręcznik i pobiegł do łazienki. Odkręcił wodę pod prysznicem, sprawdził ręką jej temperaturę i kiedy stwierdził, że jest idealna, zdjął bokserki i wszedł pod parujące strumienie wody. Sięgnął po mydło i zaczął nanosić je na swoje spocone, mokre ciało. Później złapał szampon w kartonowym opakowaniu i wylał trochę na mokre włosy. Piana, spłukiwana strumieniem wody, spłynęła po jego twarzy na klatkę piersiową i ramiona.
   Delikatnie masował swoje barki i brzuch, czując, że jego mięśnie nie są tak sprężyste jak kilka miesięcy temu.
   Jego dłoń musnęła wiszący na szyi medalion. Zacisnął na nim palce i zagryzł wargi. Przed oczami stanęła mu zmasakrowana twarz Petera, pusty oczodół i zlepione krwią włosy. Ponownie przeżył śmierć ukochanego, widząc zamkniętymi oczyma potworną ranę na klatce piersiowej, w której przestają się ukazywać pęcherzyki powietrza.
   Puścił medalion i uderzył pięścią w różowe kafle na ścianie prysznica. Płytka pękła z głośnym trzaskiem a po ścianie spłynęła krew z rozciętych kostek chłopaka. Podniósł dłoń do oczu i sycząc z bólu, powyciągał z ranek popękane szkliwo kafelka. Woda zmyła krew. Wtedy Eryk zobaczył, jak jego skaleczenia goją się, zamykają niemal natychmiast. Minutę później nie było nawet śladu na jego kostkach, mimo, iż pęknięty kafelek i ślady krwi na ścianie dobitnie świadczyły o uderzeniu.
   Chłopiec spłukał krew i wyszedł spod prysznica. Wytarł się szybko i owinięty w ręcznik, udał do swojego pokoju. Tam ubrał się i usiadł na łóżku, wbijając wzrok w kostki dłoni, które przed chwilą krwawiły.
   -Regeneracja...- pomyślał i przypomniał sobie pękniętą różową płytkę pod prysznicem. -I siła. Chyba teraz mogę powalczyć z wampirami.
    Zacisnął pięść i rozluźnił ją ponownie.
    Czas na prawdziwą walkę nadchodził.
    Lecz teraz czas na obiad.






    Carl wpadł do domu chłopców i w progu otrzepał śnieg z ramion. Zaraz za nim wszedł Krystian, który urósł przez tych kilka miesięcy, wzrostem przewyższył Tima, który zawsze narzekał na swoją zbyt drobną sylwetkę.
    Mimo, iż zielonooki chłopiec był szczupły, widać było w jego ruchach niezwykłą zwinność i siłę. Pobyt w bazie partyzantki i mordercze treningi z Carlem najwyraźniej zahartowały go, w każdym jego geście widać było ukrytą sprężystość i moc. Mimo tego, iż był najmłodszy, śmiało mógłby zostać członkiem oddziału Eryka.
    Chłopcy przywitali się z gośćmi i zaprosili ich do stołu, gdzie już parował przygotowany przez Lee obiad. Eryka nie było przy stole, nie wyszedł również na powitanie gości. Była to mała niespodzianka, gdyż Carl i Krystian nie wiedzieli, że chłopak znowu jest w pełni sił.
    W piątkę zasiedli do stołu, Sam ukroił każdemu po grubym plastrze pieczonej wołowiny i nałożył na talerze.
    -Co z Erykiem?- zapytał Carl. -Nadal leży u siebie bez słowa?
    Zapadła cisza nad stołem.
    -Z tym już skończyłem- do uszu mężczyzny dobiegł znajomy, lecz nie słyszany od kilku miesięcy głos. -Teraz czas na prawdziwą walkę.
    Starszy blondyn powoli odwrócił głowę w kierunku dobiegającego głosu. Otworzył usta, zaskoczony widokiem krewniaka, który najwyraźniej cieszył się doskonałym zdrowiem i był jak najbardziej przytomny.
    Carl wstał, odsuwając krzesło i podszedł do chłopca. Eryk pokręcił głową, patrząc mu w oczy, które były identycznie jak jego.
    -Bez zbędnych czułości- powiedział i wyciągnął dłoń do wuja. -Jesteśmy twardymi żołnierzami, nie będziemy się obściskiwać.
    Carl uścisnął jego dłoń, lecz w kącikach oczu pokazały mu się łzy.
    -Cieszę się, że jesteś znowu z nami- powiedział. -Pewnie zgłodniałeś?
    -Jestem głodny jak wilk- odparł Vinderen, uśmiechając się szeroko i otworzył drzwi swego pokoju, wypuszczając Frienda. -A skoro o wilku mowa, poznaj naszego nowego przyjaciela. Nazywa się Friend.
    -O kurwa...- szepnął po polsku Carl, podziwiając wielkość psa. Dodał, już po angielsku. -Nie jest to pluszowa przytulanka.
    -Zdecydowanie- przytaknął z uśmiechem młodszy blondyn. -Choć uwielbia się przytulać.
    Wuj spojrzał w oczy psa, potem w oczy krewniaka i zerknął w wiszące za chłopcem lustro.
    -Czyżby kolejny odnaleziony członek rodziny?- zapytał, uśmiechając się krzywo. -Tym razem pod postacią psa. Mamy takie same oczy!
    -Też to zauważyliśmy- powiedzieli chórem James i Lee. Sam dodał po chwili:
    -Siadajcie, bo pieczeń stygnie. Dla psa też coś zostanie.
    Wszyscy zasiedli do stołu i jedli ze smakiem, rozmawiając wesoło. Tylko Krystian jadł w milczeniu i uważnie patrzył na Eryka. Nikt poza Jamesem tego nie zauważył. Chłopak nie spuszczał wzroku z blondyna, śledził każdy jego ruch. W końcu i Eryk zwrócił na to uwagę i spojrzał w zielone oczy chłopca, który speszył się i spuścił wzrok na talerz.
    -Coś się stało, Krystian?- zapytał Vinderen. -Mam brudną twarz, czy może wystaje mi metka od peruki?
    -N-nie...- zająknął się szarowłosy. -Chciałbym z tobą później porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Na osobności.
    -Jasne, nie ma problemu- powiedział Eryk. -Pogadamy zaraz po obiedzie.
    Krystian uśmiechnął się nieśmiało i wrócił do jedzenia.
    -Więc może teraz powiecie mi- zapytał Eryk. -Czy udało nam się dopaść Hitlera?
    -Niestety- pokręcił głową Lee. -Nie wiem w jaki sposób, ale zwiał nam, skurwiel.
   -Jeśli udało mu się opuścić Ziemię, to szansa na kolejne spotkanie jest znikoma- dodał James, krojąc wołowinę. -Ale gdyby jakimś cudem jej nie opuścił, to możemy jeszcze mieć okazję go dorwać.
    Vinderen pogryzł kęs mięsa i zastukał widelcem o talerz.
    -Bardziej podoba mi się druga opcja.- powiedział, przełknąwszy wołowinę. -Ale nawet gdyby uciekł z planety, to i tak chciałbym go dopaść i wypytać, konfrontując go z naszą uroczą wampirzycą ze szpitalnej piwnicy.
    James skrzywił się na myśl o Lilith, lecz musiał przyznać, ze pomysł Eryka był całkiem dobry.
    -Ja wypytałbym ją nawet bez niego- powiedział, mrużąc oczy. -Może mieć informacje o innych bazach i obiektach wroga.
    -Racja- przytaknął Vinderen. -Zajmiemy się tym jutro. Zrobimy mały wywiad z wampirem.
    Odłożył sztućce na pusty talerz i oparł się wygodnie, klepiąc się z uśmiechem po brzuchu.
    -Sam, jesteś najlepszym kucharzem pod słońcem- pochwalił kuchnię Lee.
    Azjata nie odpowiedział, tylko skinął głową i uniósł dłoń w geście podziękowania. Eryk spojrzał na Krystiana i kiwnął na niego głową, wstając.
    -Chodź, pogadamy.
    Zielonooki poszedł za nim do pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Vinderen usiadł przy stoliku i wskazał chłopcu drugie krzesło. Krystian usiadł i podrapał się po głowie, nie wiedząc od czego zacząć.
    -Śmiało- zachęcił go blondyn. -Mów o co chodzi.
    -Mam prośbę- zaczął nieśmiało chłopak. -Rozmawiałem o tym w Carlem i on uważa, że mogę się nadać...
    -Nadać do czego?
    -Chciałbym do was dołączyć- wykrztusił w końcu zielonooki i westchnął. -Carl nauczył mnie sporo, mówi, że bez problemu dam sobie radę...
    -Wykluczone- przerwał mu Vinderen, kręcąc głową.
    -Ale... ale ja przeszedłem szkolenie...
    -Szkolenie w mieście- powiedział twardo Eryk, znowu mu przerywając. -Miasto to coś innego, niż las, góry, pustynia czy wiecznie zmarznięta Alaska. W mieście dasz sobie radę, ale w terenie już nie.
    -Nauczę się- powiedział hardo Krystian i odważnie spojrzał w oczy blondyna. -Szybko się uczę, wystarczy tylko, że wy mi trochę pomożecie, powiecie co robić.
    Eryk wstał i zaczął krążyć po pokoju. Przystanął przy oknie i wpatrzył się w swoją dłoń, którą bez trudu rozbił ceramiczną płytkę pod prysznicem.
    -Miałeś ostatnio jakieś urazy lub rany?- zapytał szarowłosego, nie odwracając się.
    -Nie- odpowiedział bez zastanowienia Krystian. -Uważam na siebie, nie chcę być zbędnym ciężarem w czasie walki.
    -Nie, chodzi mi o to, czy się regenerujesz, jak każdy przemieniony.
    -Prawdę mówiąc, nie wiem- wzruszył ramionami zielonooki. -Nie miałem ostatnio żadnego urazu, poza otarciami od butów na piętach.
    -Masz je jeszcze?- Vinderen odwrócił się i podszedł do chłopca. -Pokaż.

    -Nie mam już dawno, znikły po kilku godzinach.
    -Krystian- powiedział poważnie blondyn, patrząc mu w oczy. -Bardzo chciałbym cię w swoim oddziale, ale muszę mieć pewność, że się regenerujesz.
    Szara głowa skinęła, chłopak sięgnął po nóż, przypięty do paska i podał go Erykowi.
    -Tnij- powiedział hardo, nadstawiając rękę. -Przekonajmy się.
    Vinderen zagryzł wargi i lekko naciął skórę na kciuku chłopaka. Krystian skrzywił się, ale nawet nie jęknął z bólu.
Obaj wpatrzyli się w rankę na palcu. W kilka sekund krew przestała wypływać z rozcięcia, a jego krawędzie zasklepiły się i ranka zniknęła, nie pozostawiając po sobie nawet blizny.
    Blondyn oddał nóż zielonookiemu i wyprostował się, wyciągając do niego dłoń.
    -Witaj w naszym oddziale.
    Krystian wstał i uścisnął dłoń swojego nowego dowódcy.
    -Powiem Carlowi, że się zgodziłeś- powiedział z uśmiechem. Eryk tylko skinął głową i wskazał chłopcu drzwi.
    Podniecony Krystian podszedł do wuja Eryka i pochylił się do jego ucha, szepcząc coś z uśmiechem.
    Carl odwrócił się, patrząc z wyrzutem na Eryka.
    -Zwariowałeś?!- zapytał.






   Dryfująca kra, na której leżał człowiek uderzyła w skaliste wybrzeże. Przechyliła się na jedną stronę, wpuszczając na swoją powierzchnie nieco wody, która musnęła dłoń i twarz człowieka. Mężczyzna oderwał twarz od lodu i spojrzał na pokryty różnej wielkości skałami i kamieniami, brzeg. Człowiek, stękając z wysiłku zsunął się z kry i uchwycił kurczowo skalnego brzegu, podciągając się skostniałymi palcami. Z najwyższym trudem wyszedł na brzeg i opadł na kamienie, dysząc ciężko.
   W oddali ujrzał dziwne, kopulaste budynki i poruszające się sylwetki ludzkie. Podniósł się i ruszył w kierunku siedzib ludzkich, wyczuwając szansę na posiłek.
   Gdy odległość do ludzi zmniejszyła się, mężczyzna stwierdził, że widziane wcześniej zabudowania to rodzaj namiotów, krytych skórami zwierząt. Wietrząc w tym szansę na łatwy łup, człowiek przyśpieszył i dotarł pierwszego namiotu. Schronienie pokryte było skórami jakichś morskich ssaków, prawdopodobnie dużych fok lub morsów. Niezauważony, przemknął się do wejścia i zajrzał do wnętrza namiotu.
   Na składającym się głównie ze skór zwierzęcych posłaniu, spał chłopiec w wieku około dziesięciu lat. Był sam, poza nim w namiocie nie było nikogo.
   Mężczyzna podszedł do śpiącego i zakrył mu usta dłonią. Chłopiec obudził się i spojrzał z przerażeniem na twarz człowieka, na jego opadającą na lewe oko grzywkę i niewielki, przycięty wąsik pod nosem. Chłopiec najwyraźniej skojarzył twarz mężczyzny ze zdjęciami, widzianymi w podręcznikach na lekcjach historii. Brązowe oczy chłopca zrobiły się okrągłe z przerażenia.
   Hitler położył palec na swoich ustach, nakazując chłopcu milczenie i powoli zdjął rękę z jego twarzy
   -Gdzie jestem?- zapytał po niemiecku, lustrując twarz chłopaka, która zdradzała przynależność do któregoś z koczowniczych ludów północy. Przypominał trochę Eskimosa, miał skośne, brązowe oczy, mały, zadarty nos i wystające kości policzkowe.
   -Co to za miejsce?-warknął Hitler, tym razem po angielsku, chwytając chłopca za grube, futrzane ubranie. Mężczyzna próbował przypomnieć sobie jakiś inny język, klnąc w duchu na Klausa, zdrajcę, który jednak znał kilkanaście ludzkich języków.
   -Gdie ja?!- potrząsnął chłopcem, tym razem próbując rosyjskiego. Twarz dziecka drgnęła, usta lekko uchyliły się.
   -Czukczi...- wykrztusił chłopak. Hitler sapnął i złapał chłopaka za szyję.
   -To znaczy, że...- wąsik drgnął nerwowo. -... że pokonałem cieśninę Beringa, dryfując na krze?! Przepłynąłem z Alaski na Syberię?
   -Siberia, da- wykrztusił chłopiec, w którego oczach pojawiły się łzy.
   -Nie rycz, gówniarzu- warknął wódz i rozluźnił palce, zaciskające się na szyi chłopca. -I tak zaraz umrzesz. Chociaż na minutę przed śmiercią bądź mężczyzną!
   Wdusił twarz chłopca w futro, na którym leżał i bez ostrzeżenia wgryzł się w jego szyję. Chłopak próbował krzyczeć, lecz zwierzęce skóry skutecznie tłumiły jego głos. Szamotał się, lecz jego nogi i ręce zaplątały się w futrzane okrycie. Po chwili zaczął słabnąc, nie walczył już.
   Wnętrze namiotu zostało zalane światłem, kiedy uchyliła się skórzana zasłona, zasłaniająca wejście. Hitler oderwał się od chłopca i spojrzał w kierunku światła. W wejściu stał niski, krępy mężczyzna skośnych oczach i szerokiej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi.
   Człowiek ryknął i doskoczył do wampira, wyciągając zza paska groźnie wyglądającą broń, wykonaną z szczęki jakiegoś dużego zwierzęcia. Zza głowy zamachnął się na głowę krwiopijcy i potężnym uderzeniem rozłupał mu czaszkę. Krew trysnęła w powietrze,zraszając kroplami wnętrze namiotu i rannego, umierającego chłopca. Hitler osunął się na ziemię z cichym jękiem
   Czukcza podbiegł do syna i chwycił go w ramiona.
   -Simu, synok!- krzyknął, czując, jak ciało chłopaka wiotczeje. Starł palcami krew wampira z twarzy syna i przyłożył dłoń do niewielkich ranek na jego szyi.
   -Budiesz żyt, synok- zapłakał i położył bezwładne ciało chłopca na skórach. Rzucił się w stronę wyjścia z namiotu, uchylił skórzaną zasłonę i krzyknął:
   -Idi siuda! U nas krowopijca!
   Chwilę później namiot zapełnił się mężczyznami podobnymi do ojca chłopca, wszyscy byli niscy, krępi ale masywnie zbudowani. Każdy miał przywiązaną do paska długą, ostrą broń, wykonaną z kości lub szczęki jakiegoś zwierzęcia. Niektóre z owych osobliwych maczug miały jeszcze zęby tych stworzeń.
   Związali wampira i wywlekli go z namiotu, po czym kilku z nich, wraz z ojcem umierającego wróciło i zajęli się chłopcem.
   Zapalono kadzidła i wiechcie ziół, zebranych latem, gdy śnieg pokrywający ziemię topnieje i odsłania niewielkie połacie żyznej gleby.
   Chwilę później do namiotu wkroczył stary, pomarszczony Czukcza z pomalowaną twarzą i ozdobami z kości zwierzęcych, podoczepianymi do jego długich, siwych włosów.
   Był to szaman wioski, człowiek darzony najwyższym szacunkiem, niemal stuletni starzec. Usiadł przy chłopcu i złapał do za rękę. Zamknął oczy i rozpoczął medytacje, wdychając dym z podpalonych wonnych kadzideł. Westchnął głęboko i otworzył oczy, patrząc na twarze zebranych mężczyzn, szczególnie długo wpatrując się w oczy ojca chłopca.
   -Budiet żyt- powiedział spokojnym tonem, kładąc pomarszczoną dłoń na ramieniu mężczyzny.
   Ojciec chłopaka nie krył już łez. Jednak były to łzy przepełnione nadzieją, nadzieją na uratowanie jego synka.

12 komentarzy:

  1. Suuuuupeeeer <3 ~Maria~

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo, w końcu kolejny, upragniony przeze mnie rozdział. Nawet nie wiesz jak się męczyłam, czekając na Twoją notkę ;-;

    Przechodząc jednak do sedna - nie mogę się jeszcze otrząsnąć po śmierci Petera, a tu się zestresowałam, że Eryk też nie ma szans na przeżycie. Uf, mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i pomści Peta!
    W tekście widziałam kilka literówek, ale większych błędów nie było. Natomiast zastanowił mnie pewien fakt - ciastka jako niezbędne? Raczej ważniejsze byłyby jakieś konserwy i mięso, ale może się mylę.

    Rozdział bardzo przyjemny, chociaż SZKODA, że nie było erotyki :P
    Pozdrawiam i życzę weny!

    ~ Martyna (zycie-gabriela.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz :) Co do "zakupów" Tima, to zapewne umieścił w koszyku jakieś konserwy i inne bardziej potrzebne rzeczy, ale uznałem, że nie trzeba wymieniać wszystkich wybranych przez niego artykułów. Natomiast ciastka wymieniłem, bo... bo lubię ciastka :D

      Usuń
  3. Witam,
    och wreszcie upragniony nowy rozdział.... ale to nic miałam czas na powtórkę poprzednich rozdziałów... ach Eryk w końcu powrócił do świata żywych i to dzięki psu... grupa ma nowego członka.... zakupy Timowi się udały, jeszcze przybył z niespodzianką.... zastanawia mnie co się stało z Klousem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. heh... z poczatku myslalam ze tym czarnowlosym ze sklepu bedzie Peter, ze sie ozywil (w senise ze Ty go ozywiles ;) i wiesz... Friend mnie rozwalil, przez Ciebie chce takiego bialego futrzaka o Twoich oczach... Kupisz mi takiego na urodzinki ;)

    I miss you...

    Lana

    OdpowiedzUsuń
  5. Pieseł :3
    Chociaż wydaje mi się, że taki zdziczały pies nie przekonałby się aż tak szybko, ale mniejsza tam :D
    Oooo, kolejny przemieniony, uaaa ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Gomen, zapomniałam podpisać sie
    ~Szikar

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałabym żeby pies- Friend zginął jak najszybciej, ale nie nadejdzie to za prędko. Może za kilka rozdziałów... Jestem chyba jedną z nielicznych osób które cieszą się z śmierci Petera, a gdyby umarł jeszcze Eryk... było by wtedy zbyt pięknie. Ogólnie rzecz biorąc, rozdział był w pewien sposób zabawny, ale zaliczam się do osób które są w stanie wszystko uznać za 'zabawne', więc nie ma w tym nic negatywnego. Dobra, skomentowałam późno, ale przecież musiałam to zrobić. Jeszcze nie opuszczę tego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozczaruję Cię pewnie tym, ale Friend nie zginie, aczkolwiek będzie pojawiał się epizodycznie. Będzie sporo trupów, ale Eryk nie zginie, gdyż oznaczałoby to koniec opowiadania, a do tego jeszcze daleko. I oczywiście nie zabraknie tak znienawidzonej przez Ciebie gejozy, jakkolwiek by Cię to nie drażniło :D

      Usuń
    2. Jak dobrze, że tylko epizodycznie, głupi kundel. Trupy, to plus. Wiem, że Eryk nie zginie, ale nie ukrywam tego, że mnie po prostu wkurza. A co do yaoi, w sumie nie mam nic przeciwko, a nawet jestem za. Tylko nie należy przesadzać z ilością seksu w opowiadaniu, bo fabuła mogła by zacząć ginąć. Jednakże Tobie, póki co to nie grozi.

      Usuń