Zaskrzypiały drzwi
pokoju, w którym umieścili rannego Eryka. Tomasz zamknął je i
oparł się o ramę, patrząc zza szkieł na chłopców.
Pozostali wstali i
pytająco popatrzeli na doktora, który pokręcił smutno głową.
Tim zagryzł wargi
i odwrócił się od pozostałych, aby ukryć łzy w oczach.
-Zmarł?- zapytał
szeptem. Lekarz poprawił okulary, uparcie zsuwające mu się z nosa
i oderwał się od framugi drzwi.
-Żyje- powiedział
cicho. -Ale jest w agonii. Większość organów wewnętrznych jest
uszkodzona, żebra połamane, pęknięta również podstawa czaszki.
Nawet z naszym zapleczem medycznym w szpitalu, nie uda mi się wiele
zdziałać. Mogę przedłużyć mu tylko niepotrzebnie cierpienie...
ale wolałbym tego nie robić.
-Nie ma nadziei?-
zapytał James, siadając przy stole. Tomasz usiadł naprzeciwko
niego i spojrzał mu w oczy.
-Wiesz, jaki jest
ratunek i kto może go uratować. I nie ma gwarancji, że to pomoże.
Chcesz zaryzykować jego życiem lub zdrowiem?
-Umrze, jeśli nie
zrobimy nic- James myślał intensywnie. -Mając wybór pomiędzy
pewną śmiercią, a szansą na przeżycie, co ty, jako lekarz byś
wybrał?
Tomasz żachnął
się.
-Znasz moją
odpowiedź- powiedział, patrząc Sweetwaterowi w oczy. -Jestem
lekarzem i będę walczył o jego życie do końca.
Indianin wstał i
spojrzał z góry na doktora.
-Więc zabierzmy go
do szpitala i ratujmy go- powiedział zdecydowanym tonem. -Chłopcy
potrzebują dowódcy, nie pozwólmy mu umrzeć.
Tomasz wstał,
uśmiechając się do Indianina.
-Chłopcy,
przygotujcie samochód- powiedział, patrząc na Sama i Tima.
-Jedziemy ratować Eryka.
Pięć
miesięcy później.
Czarna, niewysoka
sylwetka przemykała zrujnowanymi ulicami miasta. Postać ta miała
na sobie czarny kombinezon i czarną bandanę z czaszkami, zawiązaną
na głowie, ukrywającą czarne, dość długie kosmyki włosów.
Dla postronnego
obserwatora osoba ta była niemal niewidoczna, poruszała się
ostrożnie, kryjąc w szczątkach ruin domów, unikając otwartych
przestrzeni. Po budowie ciała można było wywnioskować, że jest
to chłopiec w wieku mniej więcej czternastu, piętnastu lat. Był
fantastycznie zwinny i szybki, bezszelestnie przemieszczał się po
zagruzowanych budynkach, unikając zaśnieżonych ulic, gdzie jego
czarny strój byłby widoczny.
Podniósł do oczu
lornetkę i chwilę wpatrywał się w pobliski supermarket, do
którego właśnie zmierzał. Uważnie zlustrował otaczający sklep
parking i stojące na nim, porzucone pojazdy. Cały teren wokół
marketu był nieoświetlony, ponieważ miejski system energetyczny
działał tylko częściowo, podtrzymywany przez najeźdźców dla
własnych potrzeb.
Chłopiec schował
lornetkę i ostrożnie ruszył w stronę parkingu. Bezdźwięcznie
przemieścił się do ostatniego budynku, który niegdyś był
czteropiętrowym blokiem, a znajdował się w bezpośrednim
sąsiedztwie marketowego parkingu. Wystawił głowę przez pozbawione
szyb okno. Był niewidoczny, zdradzał go tylko parujący na zimnie
oddech.
Ponownie wyciągnął
lornetkę i z bliższego dystansu obejrzał parking i wejścia do
sklepu.
-No dobra-
powiedział cicho do siebie. -Czas na zakupy.
Wstał i sprawdził
swoje wyposażenie i broń, po czym wyskoczył przez okno i klucząc
między zaparkowanymi autami, dotarł do otwartego wejścia budynku.
Zatrzymał się pomiędzy wiatą z wózkami a kontenerem na śmieci,
patrząc na świeże ślady butów w śniegu, prowadzące do wnętrza
marketu.
Chłopiec pochylił
się nad odciśniętymi śladami, bezbłędnie rozpoznając obuwie
używane przez szturmowców wampirów. Odruchowo odbezpieczył pochwę
noża i cicho wśliznął się do wnętrza sklepu. Zastanawiał się,
ilu wrogów może znajdować się wewnątrz, czy nadal tu są, czy
już opuścili budynek jakimś innym wyjściem? I przede wszystkim,
czego tu szukali?
Usłyszał trzask
metalowego przedmiotu w odległej części hali handlowej.
Bezszelestnie przemieścił się pomiędzy poprzewracanymi regałami
i zbliżył do miejsca, w którym ujrzał dwóch żołnierzy wroga,
stojących w sektorze z narzędziami ogrodniczymi. Szturmowcy brali
do rąk nożyce do podcinania żywopłotu, grabie i inne narzędzia,
komentowali ich prymitywizm i rzucali z pogardą na betonową
posadzkę.
-Mario!- zawołał
jeden z nich, rzucając sekator do przycinania gałęzi drzewek
drugiemu. -Jak myślisz, do czego to może służyć?
Drugi wampir
próbował złapać narzędzie w powietrzu, lecz nie udało mu się i
po cichej hali rozszedł się dźwięk upadającego, metalowego
przedmiotu. Nieudolny krwiopijca schylił się i podniósł sekator.
-Wygląda jak
jakieś narzędzie tortur- skwitował. -Może odcinali tym sobie
palce?
-Albo kutasy!-
zaśmiał się pierwszy i sięgnął po piłę do drewna. -To lepiej
by się nadawało do przecinania kości.
Wesoło rzucali w
siebie kolejnymi narzędziami, nie zdając sobie sprawy z obecności
obserwującego ich chłopca. Tymczasem on powoli, bezszelestnie wyjął
nóż z pochwy i przyczaił się pomiędzy półkami. Drugą ręką
zdjął z pleców maczetę. Sprężył się do skoku, wyczekując na
odpowiedni moment.
Nagle skoczył
pomiędzy zabawiających się wampirzych żołnierzy, wbijając
jednemu nóż w gardło a drugiemu odcinając ramię maczetą.
Dźgnięty w gardło
złapał za wystającą rękojeść i padł na kolana, natomiast
drugi, krwawiąc obficie z kikuta, który pozostał mu po prawej
ręce, zawył z bólu i zakręcił się w miejscu. Chłopiec
zamachnął się długim ostrzem, bez trudu pozbawiając wampira
głowy. Martwy, bezgłowy zewłok zwalił się ciężko na ziemię a
czarny hełm stuknął o beton i potoczył się między regały.
Chłopiec bez
mrugnięcia okiem odwrócił się do klęczącego z nożem w gardle
krwiopijcy. Podniósł leżącą opodal piłkę do drewna i mocno
chwycił ją w obie dłonie.
-Miałeś rację-
powiedział do wampira spokojnym, opanowanym głosem, jakby rozmawiał
ze starym znajomym. -To faktycznie świetnie nadaje się do cięcia
kości.
Kopniakiem w klatkę
piersiową obalił żołnierza na plecy, czubkiem buta wyrywając nóż
z rany w jego gardle, poszerzając ją przy okazji. Ranny zacharczał
rozpaczliwie, tymczasem chłopak zdjął mu hełm i spojrzał w
pomarszczoną twarz starszego wampira. Klęknął, blokując kolanami
jego ramiona i powoli, dokładnymi pociągnięciami, odpiłował mu
głowę trzymana piłą do drewna. Nie zwracał uwagi na rozpaczliwe
próby uwolnienia się i bulgotanie wampira, gdy ostre zęby piły
szarpały jego krtań.
Kiedy skończył,
wstał i kopnął odciętą głowę. Sięgnął do ucha i powiedział
cicho:
-Sam, słyszysz
mnie? Tu Smallflower, zlikwidowałem dwóch wrogów w naszym
ulubionym markecie.
-Zrozumiałem-
usłyszał głos Lee w słuchawce. -Pewnie polują na nas, albo na
partyzantkę Carla. Kończ zakupy i wracaj szybko.
-Jasne- rzucił
krótko Tim. -Bez odbioru.
Beznamiętnie
przekroczył leżące na posadzce marketu zwłoki i wszedł między
regały.
Znieruchomiał na
dźwięk cichego warczenia. Powoli odwrócił się i spojrzał w
kierunku źródła warczenia.
Przełknął ślinę
na widok ogromnego, aczkolwiek wychudzonego psa białej maści,
postawą przypominającego wilka. Pies marszczył pysk, wydobywając
z gardła głuche, basowe warczenie i ukazując wielkie, ostre kły.
Tim sklął sam siebie za to, że nie zabrał ze sobą pistoletu.
Bestia zrobiła
krok w stronę zwłok wampira, któremu Smallflower z gracją
odpiłował chwilę temu łeb. Obwąchał trupa i parsknął, jakby
stwierdzając nieprzydatność do spożycia, po czym nieco łagodniej
spojrzał na chłopca i zrobił kolejny krok, tym razem w jego
stronę. Tim cofnął się, patrząc w dziwne, niebieskie ślepia
psa. Ten kolor oczu występował dość często u psów rasy Husky,
ale to bydlę bez wątpienia nie należało do tej rasy. Był
przynajmniej dwa razy większy od naprawdę wyrośniętego Malamuta,
tylko kolor sierści i oczu wskazywał na pewne cechy rasy Husky
Malamut, które prawdopodobnie odziedziczył po którymś z przodków.
Tim sięgnął do
kieszonki na piersi, a pies warknął, obserwując uważnie ruch jego
ręki.
-Spokojnie-
powiedział czarnowłosy. -Sięgam tylko po smakołyk.
Odpiął kieszonkę
i wyjął batonik energetyczny. Odpakował go z folii, przełamał i
rzucił połowę w stronę ogromnego psa. Bestia pochyliła łeb i
powąchała batonik, nie spuszczając oczu z chłopca. Jednak mimo
niewątpliwie kuszącego zapachu, nie wziął go do pyska. Tim
pokręcił głową z podziwem.
-Mądre bydlę-
powiedział, biorąc swoją połowę batonika do ust. Pogryzł
miękką, karmelową masę i powiedział z pełnymi ustami. -To
jedzenie, no, jedz!
Pies ponownie
opuścił ogromny łeb i jednym kłapnięciem potężnej szczęki
pochłonął swoją część batonika.
-Dobry piesek-
pochwalił go Smallflower. -Pewnie chcesz jeszcze?
Sięgnął po
następny batonik, ponownie go przełamał i rzucił w stronę psa.
Tym razem słodycz nie zdążył dotknąć ziemi, został złapany w
psią paszczę i natychmiast pożarty.
-Noo, zdolna z
ciebie bestyjka!- zaśmiał się Tim, podziwiając zwinność
ogromnego psa. -Może znajdziemy ci tutaj coś bardziej
odpowiedniego, chodź. Przy okazji zrobimy zaopatrzenie dla
chłopaków.
Odwrócił się i
ruszył między regały, a pies powoli poszedł w jego ślady.
Chłopak znalazł porzucony wózek, do którego zaczął wrzucać
niezbędne produkty, między innymi kartony mleka, ciastka, makarony
i inne artykuły spożywcze, które dzięki niskiej temperaturze
panującej w sklepie, nadał były zdatne do jedzenia.
W samym rogu hali
handlowej Tim znalazł stoisko z artykułami dla zwierząt, zdjął z
półki puszkę karmy i otworzył ją. Nożem wyciągał kawałki
karmy i rzucał psu, który bezbłędnie przechwytywał je w
powietrzu, mimo panującego w markecie półmroku.
Po karmieniu
Smallflower wrzucił do wózka pozostałe puszki karmy i ruszył do
wyjścia ze sklepu. Nie było możliwości, aby przetransportować
cały towar, wioząc go wózkiem do ich kryjówki, więc postanowił
włamać się do jednego z porzuconych na parkingu samochodów.
Szczęśliwym
zbiegiem okoliczności pierwszy stojący przy wyjściu samochód nie
był zamknięty, a kluczyki jego były były właściciel
nierozważnie zostawił w schowku. Tim, zadowolony z takiego obrotu
spraw, wsiadł do auta i uruchomił silnik. Psisko usiadło przy
otwartych drzwiach kierowcy i wlepiło jasne ślepia w chłopaka.
-Na co czekasz?-
zapytał go Smallflower. -Wskakuj.
Pies podniósł łeb
i pociągnął nosem, rozdymając chrapy. Tim sięgnął do tyłu i
otworzył tylne drzwi.
-No- ponaglił.
-Nie przedłużaj, wskakuj!
Bestia z ociąganiem
podniósł zad ze śniegu i powoli, dostojnie wpakował swoje potężne
cielsko na tylne siedzenie. Chłopak zamknął drzwi i uśmiechnął
się do psa.
-Dzięki, Fafik.
Psisko mruknęło i
pochyliło swój wielki łeb w stronę ramienia chłopca. Tim poczuł
na policzku wilgotny język psa.
-Koledzy?- zapytał
szeptem czarnowłosy i podrapał psa za uchem. W odpowiedzi bestia
polizała go po twarzy, czym przypieczętowana została ich przyjaźń.
-Jesteś całkiem
słodki, Fafik- powiedział Tim, patrząc w jasne ślepia zwierzęcia.
Pies potrząsnął głową i parsknął.
-Nie Fafik?-
zapytał chłopak. -To może... Friend?!
Bydlę znowu
polizało chłopca po twarzy.
-No dobrze, niech
będzie Friend- zgodził się Smallflower, czochrając sierść na
karku psa. -A teraz jedźmy, bo w końcu zaczną mnie szukać. O,
przepraszam- dodał. -Nas szukać.
Friend machnął
swoim wielgachnym ogonem, Tim odwrócił się i uruchomił silnik
samochodu. Ruszył z parkingu i ostrożnie jadąc zaśnieżonymi
ulicami zrujnowanego miasta, uruchomił komunikator.
-James, Sam-
wywołał kolegów w kryjówce. -Będziemy mieli gościa, poznacie
mojego nowego przyjaciela.
-Miałeś nie
wprowadzać nikogo obcego do naszej kryjówki- komunikator
zaskrzypiał głosem Lee.
-Spokojnie-
zapewnił go Tim. -Ten przyjaciel na pewno nikomu nie zdradzi naszej
lokalizacji.
-Kto to jest?
Chłopiec spojrzał
w lusterko na zadowolony, jakby uśmiechający się psi pysk i
błękitne oczy.
-Niedługo
zobaczycie- odpowiedział. -Polubicie się. Bez odbioru.
Ruszył nieco
szybciej w stronę ich schronienia, delikatnie dodając gazu.
-Osz ty!- zawołał
Sam Lee na widok ogromnego psa, wchodzącego wraz z Timem do ich
kryjówki. -Skąd wytrzasnąłeś takiego giganta?!
-Pomagał mi w
zakupach- czarnowłosy wyszczerzył zęby. -A przy okazji, w
bagażniku jest pełno różnych rzeczy, ktoś mógłby po to
skoczyć, skoro ja to dostarczyłem.
-Ja pójdę-
powiedział James, który był pod ogromnym wrażeniem bestii, gdyż
zaraz po przekroczeniu przez psa progu, klęknął i zaczął głaskać
jego mokrą od śniegu, jasną sierść. Friend, najwyraźniej
zadowolony z pieszczot, nadstawiał szyję i kark do drapania.
Jednak Indianin
przerwał i z ociąganiem wstał, kierując się do wyjścia, a pies
odprowadził go tęsknym spojrzeniem.
-Co z Erykiem?-
zapytał Smallflower, patrząc na Sama. Ten wzruszył ramionami.
-Bez zmian-
odpowiedział. -Od niemal pół roku nie wydusił z siebie ani słowa,
poza krzykami we śnie. Leży, patrzy w sufit, nawet nie mrugając
oczyma...
-Myślisz, że
przemiana nie przebiegła tak, jak powinna?
-Nie wiem- Lee
pokręcił głową. -Zapytaj Tomasza, on jest lekarzem. Albo Jamesa,
to jego krew krąży w żyłach naszego dowódcy...
-Nie wiń go o to!-
warknął Tim. -Mnie jego krew uratowała życie.
-Nikogo nie winię-
Sam uniósł dłonie do góry w geście zgody. -Ale nie pytaj mnie o
to, czemu przemiana u Eryka nie przebiegła tak, jak powinna.
-Przepraszam-
szepnął Tim i spojrzał na psa. -Pokażę Frienda Erykowi, może
zareaguje na obecność psa.
Lee włączył
czajnik i uśmiechnął się smutno.
-Może...
Czarnowłosy
wyszedł z kuchni, cmokając na psa, który poderwał się i ruszył
za chłopcem. Stanęli przed drzwiami pokoju, w którym od kilku
miesięcy samotnie mieszkał ich dowódca. Tim zapukał, ale nie
spodziewał się odpowiedzi, więc otworzył drzwi i powoli wszedł
do środka. Za nim wślizgnął się Friend.
Eryk leżał na
łóżku, nie zwracając uwagi na Tima i psa, patrząc tępym
wzrokiem w sufit i nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem.
Pies sam podszedł
do łóżka i powąchał leżącego, wspiął się przednimi łapami
na posłanie i obwąchał twarz chłopca. Vinderen drgnął i
popatrzył na ogromny łeb bestii, pochylający się nad nim. Friend
polizał go po policzku i wtulił pysk pod pachę chłopaka.
Niespodziewanie
Eryk uśmiechnął się delikatnie i zaczął głaskać kark psa.
-Eryk...- cicho
odezwał się Smallflower. -... wróciłeś do nas?
Błękitne tęczówki
spojrzały w czarne, jasnowłosa głowa pokiwała potakująco.
-Ja... -zaczął
Eryk. -Część mnie umarła wraz z Peterem. I pozostała reszta też
chciała umrzeć. Ale teraz... teraz chcę żyć. I walczyć... żeby
go pomścić.
Tim przełknął
łzę i podszedł do Vinderena.
-Cieszę się, że
wróciłeś do świata żywych.
Objął szyję
blondyna i poklepał go po ramieniu.
-Dziękuję ci,
Tim- szepnął Eryk. Czarnowłosy oderwał się od niego u spojrzał,
zdziwiony.
-Za co?
-Za przywrócenie
mi chęci do życia- powiedział Vinderen, patrząc raz na chłopaka,
raz na psa. -On jest tak żywy- powiedział, wskazując na Frienda.
-Poczułem w nim życie, za które warto walczyć, którego warto
bronić.
Smallflower
uśmiechnął się szeroko, patrząc w bladą twarz przyjaciela.
-Wrócił nasz
stary, dobry Eryk- powiedział. -Nasz dowódca.
Podał Erykowi dłoń
i pomógł mu wstać z łóżka, następnie pociągnął go do drzwi
przy eskorcie psa.
Wyszli do salonu, w
którym nie było nikogo.
-Chłopaki!-
zawołał czarnowłosy. -Chodźcie tu wszyscy!
Niemal natychmiast
pojawił się Sam Lee, wchodząc z kuchni z łyżką. Stanął jak
wmurowany, z wzrokiem wlepionych w Eryka. Po chwili zjawił się
również James, niosąc towar zdobyty przez Smallflowera w markecie.
Spojrzał na blondyna i wypuścił trzymane w ramionach puszki z psią
karmą.
-Eryk!-zawołał i
podszedł do chłopca. -Jak się czujesz?
Vinderen uśmiechnął
się blado i powiedział:
-Jestem głodny. Co
dobrego na obiad, Sam?
-Ma... makaron w
sosie grzybowym...- odparł Lee, po chwili potrząsnął głową i
uśmiechnął się szeroko, machając trzymaną w ręku łyżką.
-Cholera, jak dobrze znowu słyszeć twój głos.
James podszedł do
Eryka i uściskał go, klepiąc go po plecach.
-Tak się bałem...-
wyszeptał. -Tak się bałem, że przemiana się nie udała, że moja
krew uszkodziła twój mózg...
-Wszystko jest
dobrze- Vinderen poklepał Indianina po ramieniu. -Wszystko poszło
dobrze, żyję i jestem... chyba nadal sobą. A teraz dajcie mi tego
makaronu z sosem, bo zdechnę z głodu!
Chłopcy zaśmiali
się, Lee okręcił się na pięcie i zniknął w kuchni.
Friend pochylił
się nad upuszczoną przez Jamesa puszką karmy i złapał ją w
zębiska.
-On też jest chyba
głodny- zaśmiał się Vinderen, klękając przy psie. Wyciągnął
rękę do psa. -Daj, otworzę.
Bestia posłusznie
upuściła puszkę na jego dłoń i patrzyła, jak zrywa blokadę i
otwiera pojemnik.
-Smacznego, piesku-
powiedział Eryk, stawiając otwartą puszkę przed psem.
-Nazywa się
Friend- poprawił go Tim.
-Friend- powtórzył
Vinderen. -Pasuje do niego.
Blondyn wstał zbyt
szybko i zatoczył się, ale Tim natychmiast go podtrzymał.
-Osłabłeś,
dowódco- powiedział, odsuwając krzesło przy stole i pomagając
usiąść Erykowi. -Przyda ci się solidny posiłek.
-Właśnie liczę
na jakieś żarcie- Eryk zaśmiał się. -Muszę nabrać sił do
dalszej walki. Od jutra zaczynamy ostry trening, panowie.
-Yeah!!!- krzyknął
Tim. -Wrócił nasz dowódca!
Friend podniósł
pysk i zaszczekał wesoło, merdając radośnie ogonem.
Eryk oparł się o
ścianę zniszczonej poczty, dysząc ciężko. Z jego ust wylatywały
obłoki pary.
-Uf...- sapnął.
-Za długo leżałem bezczynnie. Nie mam kondycji.
Obok niego
przysiadł Smallflower i klepnął go w ramię.
-Możemy wrócić
do kryjówki- zaproponował. -Po tylu miesiącach leżenia to nic
nadzwyczajnego, że brak ci formy.
-Małymi kroczkami
do przodu- uśmiechnął się Vinderen. -W miesiąc odzyskam dawną
sprawność. Wracamy, ale w trybie bojowym, wszyscy w zasięgu
wzroku, kryjemy się wzajemnie i obserwujemy otoczenie.
-Tak jest- rzucił
Tim i wstał, również dysząc z wysiłku. -Ciekawe, gdzie się
zapuścił Friend...
-Nie martw się o
niego. Zna to miasto lepiej niż my, nie zgubi się.
-Mam nadzieję-
szepnął czarnowłosy i pomógł wstać dowódcy.
Wyszli z budynku i
wezwali pozostałych. Po chwili dołączyli do nich James i Sam.
-Słuchajcie-
powiedział Eryk. -Wracamy do kryjówki w trybie bojowym, znacie
procedury.
-Tak jest-
odpowiedzieli chórem.
-Co na obiad, Sam?-
zapytał blondyn, patrząc na Lee. Azjata uśmiechnął się krzywo.
-Wołowinka z sosem
chrzanowym, ziemniaczki i surówka. Przyjdzie Carl z Krystianem, więc
zrobiłem więcej.
-W takim razie
rozdzielamy się i jak najszybciej spotykamy się w kryjówce. Nie
tracimy się z oczu, niech to będzie coś w rodzaju wyścigu.
-Tak jest!-
zawołali znowu jednym głosem i rozpadli się w różnych
kierunkach, kryjąc w budynkach i ciemnych podwórzach kamienic
starej części miasta.
Mimo słabszej
formy, Eryk miał przewagę nad resztą, już niemal dobiegał do ich
schronienia, kiedy został powalony na ziemię.
-Friend!- krzyknął,
kiedy zobaczył nad sobą zadowolony z siebie pysk zwierzęcia.
-Właśnie pozbawiłeś mnie zwycięstwa w wyścigu.
Pies, niewiele
robiąc sobie z jego słów, wystawił ogromny jęzor i polizał go
po twarzy. Chłopiec poklepał go po karku i podniósł się na nogi.
-Tak, tak-
powiedział. -Ja też cię kocham, ale postaraj się nie wpadać na
mnie tak z zaskoczenia.
Bestia machnęła
wielkim ogonem i spojrzała na nadchodzących pozostałych chłopców.
-No proszę-
zaśmiał się James. -Pies nas pokonał, był pierwszy.
-On najlepiej z nas
zna okolicę- powiedział Eryk. -Musiał tu jakoś przeżyć tyle
czasu, zna wszystkie możliwe kryjówki i zakamarki. Może kiedyś
nam je pokaże.
Skierowali się do
swojej bezpiecznej kryjówki i od razu w wejściu pozbyli się
ciężkich, zimowych ubrań i butów.
-Z racji mojej
przewagi w wyścigu- zaznaczył Vinderen. -Pierwszy idę pod
prysznic.
-Ej, ale nie
wygrałeś!- zaprotestował Tim. Eryk Uśmiechnął się szeroko i
wskazał na psa.
-Wygrałbym, gdyby
nie ta bestia kudłata. Więc prysznic jest mój na pół godziny i
cicho mi tu!
-Dobra, dobra-
zgodził się Smallflower z uśmiechem. -Poczekamy.
Eryk szybko
przemknął się do swojego pokoju i rozebrał do bokserek, złapał
ręcznik i pobiegł do łazienki. Odkręcił wodę pod prysznicem,
sprawdził ręką jej temperaturę i kiedy stwierdził, że jest
idealna, zdjął bokserki i wszedł pod parujące strumienie wody.
Sięgnął po mydło i zaczął nanosić je na swoje spocone, mokre
ciało. Później złapał szampon w kartonowym opakowaniu i wylał
trochę na mokre włosy. Piana, spłukiwana strumieniem wody,
spłynęła po jego twarzy na klatkę piersiową i ramiona.
Delikatnie masował
swoje barki i brzuch, czując, że jego mięśnie nie są tak
sprężyste jak kilka miesięcy temu.
Jego dłoń musnęła
wiszący na szyi medalion. Zacisnął na nim palce i zagryzł wargi.
Przed oczami stanęła mu zmasakrowana twarz Petera, pusty oczodół
i zlepione krwią włosy. Ponownie przeżył śmierć ukochanego,
widząc zamkniętymi oczyma potworną ranę na klatce piersiowej, w
której przestają się ukazywać pęcherzyki powietrza.
Puścił medalion i
uderzył pięścią w różowe kafle na ścianie prysznica. Płytka
pękła z głośnym trzaskiem a po ścianie spłynęła krew z
rozciętych kostek chłopaka. Podniósł dłoń do oczu i sycząc z
bólu, powyciągał z ranek popękane szkliwo kafelka. Woda zmyła
krew. Wtedy Eryk zobaczył, jak jego skaleczenia goją się, zamykają
niemal natychmiast. Minutę później nie było nawet śladu na jego
kostkach, mimo, iż pęknięty kafelek i ślady krwi na ścianie
dobitnie świadczyły o uderzeniu.
Chłopiec spłukał
krew i wyszedł spod prysznica. Wytarł się szybko i owinięty w
ręcznik, udał do swojego pokoju. Tam ubrał się i usiadł na
łóżku, wbijając wzrok w kostki dłoni, które przed chwilą
krwawiły.
-Regeneracja...-
pomyślał i przypomniał sobie pękniętą różową płytkę pod
prysznicem. -I siła. Chyba teraz mogę powalczyć z
wampirami.
Zacisnął pięść i rozluźnił ją ponownie.
Czas na prawdziwą walkę nadchodził.
Lecz teraz czas na obiad.
Carl wpadł do domu chłopców i w progu otrzepał śnieg z ramion.
Zaraz za nim wszedł Krystian, który urósł przez tych kilka
miesięcy, wzrostem przewyższył Tima, który zawsze narzekał na
swoją zbyt drobną sylwetkę.
Mimo, iż zielonooki chłopiec był szczupły, widać było w jego
ruchach niezwykłą zwinność i siłę. Pobyt w bazie partyzantki i
mordercze treningi z Carlem najwyraźniej zahartowały go, w każdym
jego geście widać było ukrytą sprężystość i moc. Mimo tego,
iż był najmłodszy, śmiało mógłby zostać członkiem oddziału
Eryka.
Chłopcy przywitali się z gośćmi i zaprosili ich do stołu, gdzie
już parował przygotowany przez Lee obiad. Eryka nie było przy
stole, nie wyszedł również na powitanie gości. Była to mała
niespodzianka, gdyż Carl i Krystian nie wiedzieli, że chłopak
znowu jest w pełni sił.
W piątkę zasiedli do stołu, Sam ukroił każdemu po grubym
plastrze pieczonej wołowiny i nałożył na talerze.
-Co z Erykiem?- zapytał Carl. -Nadal leży u siebie bez słowa?
Zapadła cisza nad stołem.
-Z tym już skończyłem- do uszu mężczyzny dobiegł znajomy, lecz
nie słyszany od kilku miesięcy głos. -Teraz czas na prawdziwą
walkę.
Starszy blondyn powoli odwrócił głowę w kierunku dobiegającego
głosu. Otworzył usta, zaskoczony widokiem krewniaka, który
najwyraźniej cieszył się doskonałym zdrowiem i był jak
najbardziej przytomny.
Carl wstał, odsuwając krzesło i podszedł do chłopca. Eryk
pokręcił głową, patrząc mu w oczy, które były identycznie jak
jego.
-Bez zbędnych czułości- powiedział i wyciągnął dłoń do wuja.
-Jesteśmy twardymi żołnierzami, nie będziemy się obściskiwać.
Carl uścisnął jego dłoń, lecz w kącikach oczu pokazały mu się
łzy.
-Cieszę się, że jesteś znowu z nami- powiedział. -Pewnie
zgłodniałeś?
-Jestem głodny jak wilk- odparł Vinderen, uśmiechając się
szeroko i otworzył drzwi swego pokoju, wypuszczając Frienda. -A
skoro o wilku mowa, poznaj naszego nowego przyjaciela. Nazywa się
Friend.
-O kurwa...- szepnął po polsku Carl, podziwiając wielkość psa.
Dodał, już po angielsku. -Nie jest to pluszowa przytulanka.
-Zdecydowanie- przytaknął z uśmiechem młodszy blondyn. -Choć
uwielbia się przytulać.
Wuj spojrzał w oczy psa, potem w oczy krewniaka i zerknął w
wiszące za chłopcem lustro.
-Czyżby kolejny odnaleziony członek rodziny?- zapytał, uśmiechając
się krzywo. -Tym razem pod postacią psa. Mamy takie same oczy!
-Też to zauważyliśmy- powiedzieli chórem James i Lee. Sam dodał
po chwili:
-Siadajcie, bo pieczeń stygnie. Dla psa też coś zostanie.
Wszyscy zasiedli do stołu i jedli ze smakiem, rozmawiając wesoło.
Tylko Krystian jadł w milczeniu i uważnie patrzył na Eryka. Nikt
poza Jamesem tego nie zauważył. Chłopak nie spuszczał wzroku z
blondyna, śledził każdy jego ruch. W końcu i Eryk zwrócił na to
uwagę i spojrzał w zielone oczy chłopca, który speszył się i
spuścił wzrok na talerz.
-Coś się stało, Krystian?- zapytał Vinderen. -Mam brudną twarz,
czy może wystaje mi metka od peruki?
-N-nie...- zająknął się szarowłosy. -Chciałbym z tobą później
porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Na osobności.
-Jasne, nie ma problemu- powiedział Eryk. -Pogadamy zaraz po
obiedzie.
Krystian uśmiechnął się nieśmiało i wrócił do jedzenia.
-Więc może teraz powiecie mi- zapytał Eryk. -Czy udało nam się
dopaść Hitlera?
-Niestety- pokręcił głową Lee. -Nie wiem w jaki sposób, ale
zwiał nam, skurwiel.
-Jeśli udało mu się opuścić Ziemię, to szansa na kolejne
spotkanie jest znikoma- dodał James, krojąc wołowinę. -Ale gdyby
jakimś cudem jej nie opuścił, to możemy jeszcze mieć okazję go
dorwać.
Vinderen pogryzł kęs mięsa i zastukał widelcem o talerz.
-Bardziej podoba mi się druga opcja.- powiedział, przełknąwszy
wołowinę. -Ale nawet gdyby uciekł z planety, to i tak chciałbym
go dopaść i wypytać, konfrontując go z naszą uroczą wampirzycą
ze szpitalnej piwnicy.
James skrzywił się na myśl o Lilith, lecz musiał przyznać, ze
pomysł Eryka był całkiem dobry.
-Ja wypytałbym ją nawet bez niego- powiedział, mrużąc oczy.
-Może mieć informacje o innych bazach i obiektach wroga.
-Racja- przytaknął Vinderen. -Zajmiemy się tym jutro. Zrobimy mały
wywiad z wampirem.
Odłożył sztućce na pusty talerz i oparł się wygodnie, klepiąc
się z uśmiechem po brzuchu.
-Sam, jesteś najlepszym kucharzem pod słońcem- pochwalił kuchnię
Lee.
Azjata nie odpowiedział, tylko skinął głową i uniósł dłoń w
geście podziękowania. Eryk spojrzał na Krystiana i kiwnął na
niego głową, wstając.
-Chodź, pogadamy.
Zielonooki poszedł za nim do pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi.
Vinderen usiadł przy stoliku i wskazał chłopcu drugie krzesło.
Krystian usiadł i podrapał się po głowie, nie wiedząc od czego
zacząć.
-Śmiało- zachęcił go blondyn. -Mów o co chodzi.
-Mam prośbę- zaczął nieśmiało chłopak. -Rozmawiałem o tym w
Carlem i on uważa, że mogę się nadać...
-Nadać do czego?
-Chciałbym do was dołączyć- wykrztusił w końcu zielonooki i
westchnął. -Carl nauczył mnie sporo, mówi, że bez problemu dam
sobie radę...
-Wykluczone- przerwał mu Vinderen, kręcąc głową.
-Ale... ale ja przeszedłem szkolenie...
-Szkolenie w mieście- powiedział twardo Eryk, znowu mu przerywając.
-Miasto to coś innego, niż las, góry, pustynia czy wiecznie
zmarznięta Alaska. W mieście dasz sobie radę, ale w terenie już
nie.
-Nauczę się- powiedział hardo Krystian i odważnie spojrzał w
oczy blondyna. -Szybko się uczę, wystarczy tylko, że wy mi trochę
pomożecie, powiecie co robić.
Eryk wstał i zaczął krążyć po pokoju. Przystanął przy oknie i
wpatrzył się w swoją dłoń, którą bez trudu rozbił ceramiczną
płytkę pod prysznicem.
-Miałeś ostatnio jakieś urazy lub rany?- zapytał szarowłosego,
nie odwracając się.
-Nie- odpowiedział bez zastanowienia Krystian. -Uważam na siebie,
nie chcę być zbędnym ciężarem w czasie walki.
-Nie, chodzi mi o to, czy się regenerujesz, jak każdy przemieniony.
-Prawdę mówiąc, nie wiem- wzruszył ramionami zielonooki. -Nie
miałem ostatnio żadnego urazu, poza otarciami od butów na piętach.
-Masz je jeszcze?- Vinderen odwrócił się i podszedł do chłopca.
-Pokaż.
-Nie mam już dawno, znikły po kilku godzinach.
-Krystian- powiedział poważnie blondyn, patrząc mu w oczy. -Bardzo
chciałbym cię w swoim oddziale, ale muszę mieć pewność, że się
regenerujesz.
Szara głowa skinęła, chłopak sięgnął po nóż, przypięty do
paska i podał go Erykowi.
-Tnij- powiedział hardo, nadstawiając rękę. -Przekonajmy się.
Vinderen zagryzł wargi i lekko naciął skórę na kciuku chłopaka.
Krystian skrzywił się, ale nawet nie jęknął z bólu.
Obaj wpatrzyli się w rankę na palcu. W kilka sekund krew przestała
wypływać z rozcięcia, a jego krawędzie zasklepiły się i ranka
zniknęła, nie pozostawiając po sobie nawet blizny.
Blondyn oddał nóż zielonookiemu i wyprostował się, wyciągając
do niego dłoń.
-Witaj w naszym oddziale.
Krystian wstał i uścisnął dłoń swojego nowego dowódcy.
-Powiem Carlowi, że się zgodziłeś- powiedział z uśmiechem. Eryk
tylko skinął głową i wskazał chłopcu drzwi.
Podniecony Krystian podszedł do wuja Eryka i pochylił się do jego
ucha, szepcząc coś z uśmiechem.
Carl odwrócił się, patrząc z wyrzutem na Eryka.
-Zwariowałeś?!- zapytał.
Dryfująca kra, na
której leżał człowiek uderzyła w skaliste wybrzeże. Przechyliła
się na jedną stronę, wpuszczając na swoją powierzchnie nieco
wody, która musnęła dłoń i twarz człowieka. Mężczyzna oderwał
twarz od lodu i spojrzał na pokryty różnej wielkości skałami i
kamieniami, brzeg. Człowiek, stękając z wysiłku zsunął się z
kry i uchwycił kurczowo skalnego brzegu, podciągając się
skostniałymi palcami. Z najwyższym trudem wyszedł na brzeg i opadł
na kamienie, dysząc ciężko.
W oddali ujrzał
dziwne, kopulaste budynki i poruszające się sylwetki ludzkie.
Podniósł się i ruszył w kierunku siedzib ludzkich, wyczuwając
szansę na posiłek.
Gdy odległość do
ludzi zmniejszyła się, mężczyzna stwierdził, że widziane
wcześniej zabudowania to rodzaj namiotów, krytych skórami
zwierząt. Wietrząc w tym szansę na łatwy łup, człowiek
przyśpieszył i dotarł pierwszego namiotu. Schronienie pokryte było
skórami jakichś morskich ssaków, prawdopodobnie dużych fok lub
morsów. Niezauważony, przemknął się do wejścia i zajrzał do
wnętrza namiotu.
Na składającym
się głównie ze skór zwierzęcych posłaniu, spał chłopiec w
wieku około dziesięciu lat. Był sam, poza nim w namiocie nie było
nikogo.
Mężczyzna
podszedł do śpiącego i zakrył mu usta dłonią. Chłopiec obudził
się i spojrzał z przerażeniem na twarz człowieka, na jego
opadającą na lewe oko grzywkę i niewielki, przycięty wąsik pod
nosem. Chłopiec najwyraźniej skojarzył twarz mężczyzny ze
zdjęciami, widzianymi w podręcznikach na lekcjach historii. Brązowe
oczy chłopca zrobiły się okrągłe z przerażenia.
Hitler położył
palec na swoich ustach, nakazując chłopcu milczenie i powoli zdjął
rękę z jego twarzy
-Gdzie jestem?-
zapytał po niemiecku, lustrując twarz chłopaka, która zdradzała
przynależność do któregoś z koczowniczych ludów północy.
Przypominał trochę Eskimosa, miał skośne, brązowe oczy, mały,
zadarty nos i wystające kości policzkowe.
-Co to za
miejsce?-warknął Hitler, tym razem po angielsku, chwytając chłopca
za grube, futrzane ubranie. Mężczyzna próbował przypomnieć sobie
jakiś inny język, klnąc w duchu na Klausa, zdrajcę, który jednak
znał kilkanaście ludzkich języków.
-Gdie ja?!-
potrząsnął chłopcem, tym razem próbując rosyjskiego. Twarz
dziecka drgnęła, usta lekko uchyliły się.
-Czukczi...-
wykrztusił chłopak. Hitler sapnął i złapał chłopaka za szyję.
-To znaczy, że...-
wąsik drgnął nerwowo. -... że pokonałem cieśninę Beringa,
dryfując na krze?! Przepłynąłem z Alaski na Syberię?
-Siberia, da-
wykrztusił chłopiec, w którego oczach pojawiły się łzy.
-Nie rycz,
gówniarzu- warknął wódz i rozluźnił palce, zaciskające się na
szyi chłopca. -I tak zaraz umrzesz. Chociaż na minutę przed
śmiercią bądź mężczyzną!
Wdusił twarz
chłopca w futro, na którym leżał i bez ostrzeżenia wgryzł się
w jego szyję. Chłopak próbował krzyczeć, lecz zwierzęce skóry
skutecznie tłumiły jego głos. Szamotał się, lecz jego nogi i
ręce zaplątały się w futrzane okrycie. Po chwili zaczął
słabnąc, nie walczył już.
Wnętrze namiotu
zostało zalane światłem, kiedy uchyliła się skórzana zasłona,
zasłaniająca wejście. Hitler oderwał się od chłopca i spojrzał
w kierunku światła. W wejściu stał niski, krępy mężczyzna
skośnych oczach i szerokiej twarzy z wystającymi kośćmi
policzkowymi.
Człowiek ryknął
i doskoczył do wampira, wyciągając zza paska groźnie wyglądającą
broń, wykonaną z szczęki jakiegoś dużego zwierzęcia. Zza głowy
zamachnął się na głowę krwiopijcy i potężnym uderzeniem
rozłupał mu czaszkę. Krew trysnęła w powietrze,zraszając
kroplami wnętrze namiotu i rannego, umierającego chłopca. Hitler
osunął się na ziemię z cichym jękiem
Czukcza podbiegł
do syna i chwycił go w ramiona.
-Simu, synok!-
krzyknął, czując, jak ciało chłopaka wiotczeje. Starł palcami
krew wampira z twarzy syna i przyłożył dłoń do niewielkich ranek
na jego szyi.
-Budiesz żyt,
synok- zapłakał i położył bezwładne ciało chłopca na skórach.
Rzucił się w stronę wyjścia z namiotu, uchylił skórzaną
zasłonę i krzyknął:
-Idi siuda! U nas
krowopijca!
Chwilę później
namiot zapełnił się mężczyznami podobnymi do ojca chłopca,
wszyscy byli niscy, krępi ale masywnie zbudowani. Każdy miał
przywiązaną do paska długą, ostrą broń, wykonaną z kości lub
szczęki jakiegoś zwierzęcia. Niektóre z owych osobliwych maczug
miały jeszcze zęby tych stworzeń.
Związali wampira i
wywlekli go z namiotu, po czym kilku z nich, wraz z ojcem
umierającego wróciło i zajęli się chłopcem.
Zapalono kadzidła
i wiechcie ziół, zebranych latem, gdy śnieg pokrywający ziemię
topnieje i odsłania niewielkie połacie żyznej gleby.
Chwilę później
do namiotu wkroczył stary, pomarszczony Czukcza z pomalowaną twarzą
i ozdobami z kości zwierzęcych, podoczepianymi do jego długich,
siwych włosów.
Był to szaman
wioski, człowiek darzony najwyższym szacunkiem, niemal stuletni
starzec. Usiadł przy chłopcu i złapał do za rękę. Zamknął
oczy i rozpoczął medytacje, wdychając dym z podpalonych wonnych
kadzideł. Westchnął głęboko i otworzył oczy, patrząc na twarze
zebranych mężczyzn, szczególnie długo wpatrując się w oczy ojca
chłopca.
-Budiet żyt-
powiedział spokojnym tonem, kładąc pomarszczoną dłoń na
ramieniu mężczyzny.
Ojciec chłopaka
nie krył już łez. Jednak były to łzy przepełnione nadzieją,
nadzieją na uratowanie jego synka.
Suuuuupeeeer <3 ~Maria~
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńNoo, w końcu kolejny, upragniony przeze mnie rozdział. Nawet nie wiesz jak się męczyłam, czekając na Twoją notkę ;-;
OdpowiedzUsuńPrzechodząc jednak do sedna - nie mogę się jeszcze otrząsnąć po śmierci Petera, a tu się zestresowałam, że Eryk też nie ma szans na przeżycie. Uf, mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i pomści Peta!
W tekście widziałam kilka literówek, ale większych błędów nie było. Natomiast zastanowił mnie pewien fakt - ciastka jako niezbędne? Raczej ważniejsze byłyby jakieś konserwy i mięso, ale może się mylę.
Rozdział bardzo przyjemny, chociaż SZKODA, że nie było erotyki :P
Pozdrawiam i życzę weny!
~ Martyna (zycie-gabriela.blogspot.com)
Dzięki za komentarz :) Co do "zakupów" Tima, to zapewne umieścił w koszyku jakieś konserwy i inne bardziej potrzebne rzeczy, ale uznałem, że nie trzeba wymieniać wszystkich wybranych przez niego artykułów. Natomiast ciastka wymieniłem, bo... bo lubię ciastka :D
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńoch wreszcie upragniony nowy rozdział.... ale to nic miałam czas na powtórkę poprzednich rozdziałów... ach Eryk w końcu powrócił do świata żywych i to dzięki psu... grupa ma nowego członka.... zakupy Timowi się udały, jeszcze przybył z niespodzianką.... zastanawia mnie co się stało z Klousem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
heh... z poczatku myslalam ze tym czarnowlosym ze sklepu bedzie Peter, ze sie ozywil (w senise ze Ty go ozywiles ;) i wiesz... Friend mnie rozwalil, przez Ciebie chce takiego bialego futrzaka o Twoich oczach... Kupisz mi takiego na urodzinki ;)
OdpowiedzUsuńI miss you...
Lana
Pieseł :3
OdpowiedzUsuńChociaż wydaje mi się, że taki zdziczały pies nie przekonałby się aż tak szybko, ale mniejsza tam :D
Oooo, kolejny przemieniony, uaaa ^^
Gomen, zapomniałam podpisać sie
OdpowiedzUsuń~Szikar
:(
OdpowiedzUsuńAkira
Chciałabym żeby pies- Friend zginął jak najszybciej, ale nie nadejdzie to za prędko. Może za kilka rozdziałów... Jestem chyba jedną z nielicznych osób które cieszą się z śmierci Petera, a gdyby umarł jeszcze Eryk... było by wtedy zbyt pięknie. Ogólnie rzecz biorąc, rozdział był w pewien sposób zabawny, ale zaliczam się do osób które są w stanie wszystko uznać za 'zabawne', więc nie ma w tym nic negatywnego. Dobra, skomentowałam późno, ale przecież musiałam to zrobić. Jeszcze nie opuszczę tego miejsca.
OdpowiedzUsuńRozczaruję Cię pewnie tym, ale Friend nie zginie, aczkolwiek będzie pojawiał się epizodycznie. Będzie sporo trupów, ale Eryk nie zginie, gdyż oznaczałoby to koniec opowiadania, a do tego jeszcze daleko. I oczywiście nie zabraknie tak znienawidzonej przez Ciebie gejozy, jakkolwiek by Cię to nie drażniło :D
UsuńJak dobrze, że tylko epizodycznie, głupi kundel. Trupy, to plus. Wiem, że Eryk nie zginie, ale nie ukrywam tego, że mnie po prostu wkurza. A co do yaoi, w sumie nie mam nic przeciwko, a nawet jestem za. Tylko nie należy przesadzać z ilością seksu w opowiadaniu, bo fabuła mogła by zacząć ginąć. Jednakże Tobie, póki co to nie grozi.
Usuń