Żar słoneczny wlewał się przez
otwarte okno, nawet najlżejszy wietrzyk nie poruszył gałęźmi
stojącego za nim drzewa. Tim beznamiętnie gapił się na nieruchome
liście, siedząc na łóżku. Przed chwilą wrócił spod prysznica,
owinięty w wielki, plażowy ręcznik.
Zanim się wytarł,
obejrzał w lustrze swoje blizny, które powoli zaczęły zanikać.
Paskudny ślad na boku niemal zniknął, choć od transfuzji minęło
zaledwie dwadzieścia godzin. Blizna na klatce piersiowej nadal
wyglądała koszmarnie, ale zmniejszyła się widocznie. Rozcięcie
skóry na czole znikło całkowicie, nie pozostał nawet najmniejszy
ślad, który dałoby się wyczuć pod palcami.
Siedział teraz w
osobnym pokoju, który odstąpił mu James, i rozmyślał nad
zmianami, jakich w jego organizmie dokonało przetoczenie krwi
Indianina. Był jednocześnie szczęśliwy i przerażony. Cieszyła
go szybkość, z jaką goiły się jego rany, ale obawiał się, że
dopadnie go głód krwi. Doktor Tomasz nie gwarantował, że
transfuzja krwi Eryka powstrzymała przemianę na odpowiednim etapie.
Mógł być wampirem z niewielką cząstką człowieka, uwięzioną
gdzieś głęboko w psychice. Ale póki co nie odczuwał żadnych
objawów przemiany, poza niesamowicie szybką regeneracją ran,
oczywiście.
Za dobry znak brał
to, że fizycznie czuł się znakomicie, jakby nigdy nie był w
stanie krytycznym. I, jak na ironię, zawdzięczał to wampirowi.
Wampirowi, który uratował mu życie dwa razy. Wampirowi, którego
miał na celowniku swojej snajperki, w czasie akcji w Stanach. I do
którego nie strzelił, bo bezgranicznie ufał decyzji Eryka, który
darował życie krwiopijcy.
Eryk. Ten
jasnowłosy chłopak nie dawał mu spokoju od dnia testu
kwalifikacyjnego. Jego determinacja i odwaga, a także poświęcenie
dla swoich ludzi wzbudzały podziw w małym Smallflowerze. Odkrywając
pomału swoją odmienność, zakochał się w Vinderenie, choć
przeczuwał, że więcej łączy blondyna z Peterem. Co prawda nigdy
nie okazali mu, że cokolwiek ich łączy, ale Tim czuł to przez
skórę. Wkrótce odkrył, że łączy ich więcej niż przypuszczał.
Przypadkowo był świadkiem ich nocnej rozmowy i wspólnego pójścia
pod prysznic. Wiedział, tak, doskonale wiedział, że nie poszli
razem tylko po to, żeby zaoszczędzić wodę. Zabolało go to, czuł
się zawiedziony, jego wizja bycia z Erykiem rozwiała się. Ale
pogodził się z tym faktem szybko, postanowił zostać jego cichym
wielbicielem, nie wkraczającym w to, co łączyło go z Peterem.
A jednak, kiedy
leżał na szpitalnej leżance, a maszyna przetaczała mu krew
niebieskookiego, na wpół świadomie powiedział mu całą prawdę.
Wkroczył w wewnętrzny świat Eryka i Petera. Zupełnie niechcący,
półprzytomny, wyjawił swoje uczucia. I jeśli Eryk usłyszał jego
słowa, to nic już nie będzie takie jak dawniej.
Bał się. Obawiał
się, że jasnowłosy odtrąci go, przestanie traktować jak
przyjaciela. Eryk bywał bezwzględny, Tim dobrze to wiedział.
Dlatego zamarł w bezruchu, kiedy drzwi otworzyły się a w progu
stanął właśnie Eryk.
Blondyn wszedł do
pokoju, patrząc na małego swoimi błękitnymi oczami. Ich kolor
sprawił, że Timowi zimny pot spłynął po plecach. Nigdy nie
umiał wyczytać z nich jakichkolwiek emocji, chłopak mógł być w
tej chwili szczęśliwy, ale równie dobrze mógł mieć mordercze
zamiary. Spojrzenie miał zawsze lodowate, przez ten niespotykany
kolor tęczówek.
Jednak jasnowłosy
podszedł spokojnie do jego łóżka i usiadł obok. Spojrzał na
jego znikające blizny i pokiwał w zamyśleniu głową.
-Jak się czujesz?-
zapytał, nie patrząc Timowi w oczy.
-Eryk, ja...- mały
zająknął się. -Czuję się doskonale. Dzięki tobie i Jamesowi.-
-Wyłącznie dzięki
niemu.- blondyn pokręcił głową. -To jego krew cię uleczyła.
Moja tylko zahamowała przemianę w wampira.-
-Zrobiła równie
wiele, co jego krew.- powiedział Tim i spojrzał w oczy przyjaciela.
Po raz pierwszy poczuł, że Eryk patrzy na niego ciepło. Mały
speszył się i spuścił wzrok.
-Tim...- zaczął
blondyn, ale słowa uwięzły mu w gardle. Odetchnął głęboko i
wyrzucił z siebie to, co leżało mu na sercu.
-Czy pamiętasz, co
mówiłeś w czasie zabiegu?-
Tim zaczerwienił
się i przytaknął.
-Każde słowo,
Eryku. Byłem przytomny.-
-Czy to... czy to
prawda?- zapytał Vinderen. -To co powiedziałeś?-
Mały przełknął
ślinę i zacisnął pięści.
-Najszczersza
prawda...-
-Jezu, Tim...- Eryk
schował głowę w dłoniach. -Ja jestem...-
-Tak, wiem.-
przerwał mu Tim. -Peter.-
-Wiedziałeś?-
zapytał Vinderen. -Od dawna wiedziałeś?-
Czarnowłosy
westchnął i rozluźnił zaciśnięte pięści. Spojrzał na swoje
ręce, zobaczył ślady paznokci na wewnętrznych powierzchniach
dłoni.
-Od jakiegoś
czasu, to teraz bez znaczenia.-
Blondyn żachnął
się.
-Oczywiście, że
to ma znaczenie. Wiem co musiałeś czuć, wiedząc to.-
-Eryk, to już nie
ma znaczenia. Kochasz Petera, prawda?-
-Tak, kocham go.-
potwierdził blondyn, pocierając czoło dłonią.
-Więc nie patrzcie
na mnie.- powiedział Tim spokojnie. -Ważne, że wy jesteście
szczęśliwi. Ja się z tym pogodziłem, wiem, że jestem nikim w
porównaniu z nim.-
-Nie, to nie
prawda.- zaprzeczył stanowczo Eryk. -Nie jesteś nikim. Jesteś
jedną z najważniejszych osób w moim życiu. To ty nam pomogłeś
uciec tam, w tej szkole w Stanach, kiedy ratowaliśmy pilota. To ty
próbowałeś mnie ratować, kiedy Schulze praktycznie mnie miał. To
dzięki tobie wiem, co to jest prawdziwy przyjaciel..-
Kończąc, wstał i
położył rękę na ramieniu przyjaciela i ścisnął delikatnie.
-Petera kocham
jak... członka rodziny.- powiedział, patrząc w czarne oczy małego.
-Ciebie kocham jak najbliższego przyjaciela. Jesteś dla mnie ważny,
i nie próbuj myśleć inaczej.-
Mały uśmiechnął
się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Kto by się
spodziewał.- powiedział, śmiejąc się nieśmiało. -Ty, twardy
żołnierz, wielki Eryk Vinderen, pogromca wampirów, prymus centrum
szkolenia bojowego. Ty mówisz do mnie, że mnie kochasz. Dziwnie to
brzmi w ustach takiego twardziela..-
-Ale to prawda.-
blondyn też się uśmiechnął. -Nawet największy twardziel
potrzebuje przyjaciół, bo bez nich jest tylko zwykłym, samotnym
człowiekiem.-
Tim wstał i stanął
przed Erykiem, patrząc mu prosto w oczy.
-Czy pozwolisz mi
podziękować sobie za uratowanie mi życia?-
-Nie musisz mnie
pytać o pozwolenie.-
-Ale...-
czarnowłosy zawahał się. -...ale ja chcę ci podziękować na swój
sposób.-
Eryk nie wiedział
co powiedzieć, skinął tylko głową. Tim podszedł do niego i
objął go mocno. Zadarł głowę i wpatrzył się w oczy Vinderena.
Blondynowi wydawało się, że oczy małego stawały się jaśniejsze.
Nabrały jasnej, niebieskiej barwy. Stanął na palcach, jego usta
zbliżyły się do ust Eryka. Ale nie pocałował go w nie. Złożył
delikatny pocałunek na jego policzku i szepnął mu do ucha:
-Dziękuję,
przyjacielu.-
-Bracie.- poprawił
go Vinderen. -Możemy być jak bracia.-
-Bracia
krwi...-szepnął Tim. -Jesteśmy braćmi krwi, w moich żyłach
płynie twoja krew, bracie.-
-I krew Jamesa.-
dodał blondyn. -Wampir jest twoim bratem, Timothy. Oddał własną
krew, żeby cię ratować. Doceń to.-
Czarnowłosy
spochmurniał i puścił Eryka. Usiadł na łóżku.
-Doceniam.
-powiedział cicho. -I podziękuję mu.-
Drzwi otwarły się
i do środka wsunęła się głowa Indianina. Spojrzał na chłopców
i chciał się wycofać, ale Eryk powstrzymał go ruchem ręki.
-Teraz masz
okazję.- powiedział do małego i odwrócił się do wyjścia.
Zatrzymał się na chwilę i dodał. -Przyjdźcie zaraz do salonu,
wypijemy kawę.-
Blondyn opuścił
pokój, zostawiając Jamesa z Timem. Mały podniósł wzrok na twarz
Sweetwatera. Oczy Indianina były fioletowe.
-Mogłem cię
zastrzelić wtedy, w tej sali gimnastycznej.- powiedział Tim tak
cicho, że tylko James mógł go usłyszeć. -Miałem cię na
celowniku, wijącego się z bólu w kupie gruzu. I robiłbym to,
gdyby nie to, co zrobił Eryk.-
-Mogłeś mnie
zabić. Czemu tego nie zrobiłeś?-
-Nie wiem.-
czarnowłosy spojrzał w oczy wampira. -Ale wiem, że zabiłbym wtedy
kogoś, kto nie zasłużył na śmierć.-
-Ja zasłużyłem.-
głos Jamesa był przepełniony smutkiem. -Zabijałem ludzi z głodu.
Zasłużyłem na najgorszą karę.-
Tim wstał i złapał
długowłosego za rękę.
-Cieszę się, że
cię nie zabiłem.- powiedział. -Zabiłbym brata krwi.-
Patrzyli na siebie
przez długi czas. Oczy obydwu chłopców miały kolor błękitu.
***************************************************************************
-Jaki piękny
dzień.- mruknął z zadowoleniem Carl, wyciągając się na trawniku
przed kryjówką chłopców. Cała ekipa wyniosła stół na
podwórze, postanowili zrobić sobie sjestę na świeżym powietrzu.
Siedzieli na przyniesionych z domu krzesłach, popijając kawę.
Tylko wuj Eryka leżał na trawie, zdjąwszy uprzednio bluzę i
koszulkę. Chłopcy patrzyli z podziwem na jego muskulaturę,
wspaniale wyrzeźbiony brzuch i ramiona. Mężczyzna był bardzo
szczupły, ale imponował harmonijną budową ciała, która musiała
go kosztować niemało treningu. Jego każdy ruch był płynny, jakby
wykonywał jakiś taniec.
-Wujku.- zagadnął
Eryk. -Pamiętam, jak byłeś u nas kilka lat temu, że towarzyszył
ci taki czarnowłosy chłopak, twojego wzrostu.-
-Zgadza się.-
powiedział Carl. -Mój chło... mój przyjaciel.-
-Chłopak, tak?-
wtrącił Tim, zaskakując wszystkich przenikliwością.
Wysoki blondyn
spojrzał ma chłopca i pokiwał głową.
-Bystry jesteś,
mały. Tak, to był mój chłopak.-
-Co się z nim
teraz dzieje?- zapytał Eryk. -Nadal jesteście razem? Lubiłem go.-
-Nie wiem...- Carl
posmutniał i usiadł na trawie. -Od dnia ataku na miasto nie mam od
niego żadnych wieści, ale słyszałem, że jego okolica została
zniszczona. Chciałem tam jechać, ale wydostanie się z miasta jest
praktycznie niemożliwe.-
-Jak dawno to
było?- indagował go Vinderen.
-Trzy miesiące
temu, nadlecieli i zrównali miasto z ziemią. Okoliczne miasteczka
także ucierpiały. Jego znajduje się trzydzieści kilometrów
stąd.-
-Czy możemy pomóc
ci go odnaleźć?- zapytał James, podnosząc ze stołu kubek z kawą.
-To niewykonalne.-
pokręcił głową blondyn z kozią bródką. -Drogi są zniszczone,
patrole wampirów ciągle krążą po okolicznych wioskach, wyłapują
ocalałych...-
-Mamy asa w
rękawie.- Indianin uśmiechnął się tajemniczo.
-Co?- zapytał
zaskoczony Carl. -Jakiego?-
-Mój myśliwiec.
Nim tutaj przylecieliśmy.-
Mężczyzna zerwał
się na równe nogi.
-Masz tu
myśliwiec?!-
-Owszem.- pokiwał
głową James. -Ukryłem go w pobliskim magazynie.-
Carl gwizdnął z
podziwem, prostując się, co wywołało falę zazdrosnych spojrzeń,
skierowanych na jego idealne ciało.
-Chyba niebo mi
ciebie zesłało.- Podszedł do wampira i uściskał go. -Jesteś
najcudowniejszym krwiopijcą, jakiego znam.-
-Dziękuję...-
James wydukał, ale mężczyzna nie dał mu skończyć, poklepał go
po plecach, aż echo poszło i dodał po chwili.
-I jedynym, który
przeżył spotkanie ze mną.- wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu
i puścił Jamesa, który z ulgą złapał oddech.
-Ehm...
to...-wydusił Indianin. -...polecimy?-
-Nie pytaj, od
miesięcy o niczym innym nie myślę, jak o odnalezieniu go.-
-Więc lećmy.-
ponaglił James.
-Powoli, nie tak
szybko.- uspokoił ich Eryk, gestem rąk. -Bez wariactwa, nie lećmy
na pewną śmierć. Najpierw musimy mieć więcej broni, pistoletami
możemy sobie postrzelać do kaczek.-
-Racja.-
potwierdził Carl. -Na szczęście mamy tu w okolicy kryjówkę, jest
tam sporo karabinów impulsowych, niezły zapas baterii i innego
sprzętu. Po akcji zostawię wam broń, my mamy tego więcej a co
jakiś czas otrzymujemy zaopatrzenie od kwatery głównej.-
-Dobrze, to jeszcze
ustalmy, kto poleci.- powiedział Sweetwater.- Myśliwiec zabierze
maksymalnie pięć osób.-
-Ja zostanę.-
powiedział Peter. -Popilnuję kryjówki.-
Lee podniósł
rękę.
-Ja zostanę z
Peterem, przygotujemy jakieś żarcie na wasz powrót.-
-I ja zostanę
tutaj. -westchnął doktor Tomasz. -Pewnie przylecicie z tym
uratowanym, może potrzebować pomocy medycznej.-
-To ruszajmy do
naszej placówki, weźmiecie sobie więcej broni.-
Wszyscy wstali i
ruszyli za Carlem, który poprowadził ich przez zrujnowane miasto.
***************************************************************************
-Co to za miejsce?-
zapytał Eryk, widząc wielki budynek w szerokimi, stalowymi bramami,
przez które z powodzeniem wjechałaby największa maszyna bojowa.
-Dawne magazyny
zaopatrzenia policji.- wyjaśnił wujek i szarpnął za masywny
uchwyt przy jednej z bram.
James zaśmiał
się, kręcąc głową. Chłopcy spojrzeli na niego zaskoczeni.
-Z czego się
śmiejesz?- zapytał Carl.
James machnął
ręką i pokręcił głową.
-Nic takiego, tylko
w tym magazynie ukryłem statek.-
-Serio?- mężczyzna
był zaskoczony. -Nie widziałem tu żadnego myśliwca.-
-Zaraz sam
zobaczysz, stoi od dwóch tygodni, przykryty plandeką, jakieś
trzydzieści metrów od bramy.-
-To wiele
wyjaśnia.- kiwnął głową wuj. -Nie było mnie tu od miesiąca,
nie mogłem go zobaczyć.-
Chłopcy pomogli
Carlowi otworzyć ciężką bramę i całą grupą weszli do środka.
Nie było tu oświetlenia, tylko słoneczne światło wpadało przez
świetliki w suficie. Było wystarczająco jasno, żeby swobodnie się
poruszać.
Hala była ogromna,
miała ponad dwieście metrów długości i około czterdziestu
szerokości. Dach wspierał się na niezbyt gęsto ustawionych,
stalowych słupach, na których znajdowały się drabinki, prowadzące
na rozciągnięte ponad głowami naszej grupy podesty z kratownicy.
Magazyn był wysoki, możnaby w nim zmieścić siedmiopiętrowy
budynek. Część jego powierzchni przedzielały ścianki, tworząc
jakby osobne sale, pozbawione sufitów. Ale większą część
stanowiła jedna, otwarta przestrzeń między ścianami hali.
Carl poprowadził
grupę do jednego z oddzielonych pomieszczeń, w którym ukryta była
broń. W podłodze sali był zamaskowany właz, prowadzący do
podziemnego magazynu. Przykładając dłoń do zamka papilarnego,
Carl odblokował klapę, która odsunęła się, ukazując strome
schody. Chłopcy zeszli w podziemia, prowadzeni przez wujka. Tu
działało automatyczne oświetlenie, które włączało się, gdy
kroczyli korytarzem. Na jego końcu znajdował się magazyn,
zamknięty pancernymi, ogniotrwałymi wrotami. Tu również był
zamek papilarny, który odblokował drzwi po przyłożeniu dłoni
przez Carla.
Włączyło się
światło i chłopcy ujrzeli dziesiątki regałów, zastawione
różnego rodzaju bronią i innymi częściami wyposażenia
wojskowego.
Lee gwizdnął
cicho, patrząc na ilość zgromadzonych tu militariów.
-Prawdziwe skarby.-
szepnął Eryk, patrząc na stojące najbliżej nowiutkie karabiny
impulsowe i całe tysiące baterii.
-Jasna dupa ciotki
Ingrid...- Peter był pod wrażeniem ilości broni.
Carl wskazał na
sprzęt i powiedział:
-Bierzcie ile
zdołacie unieść. Dla partyzantki i tak zostanie dość, żeby
walczyć.-
Chłopcy rzucili
się na regały, niczym muchy na świeże gówno.
**************************************************************************
Dwadzieścia minut
później wszyscy zebrali się wokół Carla. Każdy z chłopców
zaopatrzył się w co najmniej dwa rodzaje broni i tyle granatów, że
wszyscy wyglądali jak obwieszone nimi choinki na święta.
Carl popatrzył na
chłopców, potrząsając głową z niedowierzaniem.
-Mała armia, jak
babcię kocham.- powiedział rozbawiony. -Z takim wyposażeniem
możemy lecieć na planetę wampirów i opanować ją w ciągu kilku
godzin.-
Zaśmiał się i
klepnął dłonią w udo. Chłopcy zawtórowali mu śmiechem, nawet
James okazał rozbawienie, pokazując swoje równe, białe zęby.
-Chodźmy do
myśliwca.- zaproponował. -Musimy sprawdzić stan ogniw napędowych
i uzbrojenia.-
Cała grupa
opuściła podziemia i ruszyła do otwartej części magazynu, gdzie,
przykryty brezentową plandeką, stał myśliwiec Sweetwatera.
Olbrzymi kształt pod materiałem wskazywał, że statek jest
ogromny, niemal trzykrotnie większy niż ludzkie pojazdy tego typu.
Ale jak wynikało z doświadczenia, był też zdecydowanie
zwrotniejszy i szybszy.
James złapał za
róg plandeki i z niemałym trudem ściągnął ją z pojazdu.
Wuj Carl gwizdnął
cicho i podszedł bliżej. Dotknął poszycia statku, badając jego
fakturę.
-Ogromny.-
powiedział. -Jak taki kolos może być taki zwrotny? Widziałem, co
potrafią w powietrzu, ale nie sądziłem, że są aż tak wielkie.-
-Kluczem jest
hybrydowy napęd strumieniowo-grawitacyjny.- wyjaśnił James.
-Zresztą, obie technologie są ukradzione z ludzkich laboratoriów.
Wy nad nimi dopiero pracowaliście, a naukowcy wampirów je
udoskonalili i wdrożyli do produkcji. I to wiele lat temu.-
-Mówisz, wampirów,
jakbyś nie był jednym z nich.- zauważył mężczyzna.
-Nigdy nie
pogodziłem się ze swoją przemianą. Nie czuję się wampirem, choć
zgłosiłem się do ich armii.-
-Porozmawiamy o tym
innym razem.- uciął dyskusję Eryk. -Teraz mamy coś do zrobienia.-
-Racja.- przyznał
James. -Sprawdzę ogniwa i uzbrojenie, wy załadujcie trochę broni
na statek. Może się przydać trochę zapasowego wyposażenia.-
Peter i Lee, w
towarzystwie Carla ruszyli do podziemnego magazynu, a reszta chłopców
przyglądała się czynnościom, które wykonywał Indianin. Otworzył
właz, co spowodowało natychmiastowe uruchomienie systemów statku.
Wszedł do środka i usiadł na fotelu pilota, włączając komputer
pokładowy. Statek ożył, wszystkie możliwe części uzbrojenia na
jego pancerzu poruszyły się, wieżyczki karabinów przekręciły i
wróciły do pierwotnej pozycji.
Po chwili
Sweetwater wyszedł do chłopców.
-Stan reaktora, 99%
ładowania ogniw, uzbrojenie sprawne. Pełne magazynki działek
szybkostrzelnych, dwadzieścia rakiet powietrze-powietrze,
trzydzieści powietrze-ziemia. Namierzanie sprawne, radar sprawny.-
-Mała armia...-
mruknął Eryk, uginając się pod ciężarem zawieszonej na sobie
broni. - I mamy latającą fortecę.-
Wrócił Carl z
chłopcami, którzy poza nowa bronią i zapasem amunicji i baterii,
ciągnęli na wózku jakieś metalowe ustrojstwo.
-Niespodzianka,
panowie.- szeroko uśmiechnął się mężczyzna, wskazując na
dziwnie wyglądające urządzenie. -Znalazłem coś, co uczyni nas
niewidzialnymi. A wiem, że statki wampirów nie posiadają tego w
swoim standardowym wyposażeniu.-
-Co to?- zapytał
James i podszedł do wózka, na którym leżało dziwaczne
urządzenie.
-Generator pola
maskującego. Wystarczy go podłączyć do zasilania statku, a
znikniemy jak bańka mydlana, nawet dla radarów.-
-Tej technologii
nie znam.- Indianin był zaciekawiony generatorem. Carl poklepał
urządzenie z czułością i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Prace nad tym
sprzętem były tak tajne, że sami pracujący nad nim naukowcy nic o
nim nie wiedzieli.-
-W takim razie
zamontujmy to cudo.- powiedział z uśmiechem James.
************************************************************************
Polecieli w
czwórkę, James, Eryk, Tim i Carl.
Wylądowali między
ruinami jednorodzinnych domów, nie niepokojeni przez jakikolwiek
patrol czy eskadrę myśliwców wroga. Maskowanie zdało egzamin.
Na miejscu Carl i
Eryk wyruszyli w kierunku domu, w którym mieszkał przyjaciel
mężczyzny, zostawiając Tima z Indianinem w statku. Ostrożnie
weszli do domu i rozpoczęli rekonesans.
Od razu uderzył ich smród
rozkładającego się ciała. Mężczyzna z obawą zajrzał do pokoju
swojego przyjaciela, ale nie było tam żadnych zwłok. Fetor
dochodził z kuchni, na co wskazywały roje zielonkawych much, które
przeciskały się przez szparę pod drzwiami.
Krewniacy spojrzeli
na siebie ze strachem, obawiając się tego, co mogą zastać za
drzwiami kuchni. Jednak zdecydowali się otworzyć je.
Tysiące
brzęczących owadów razem z mdlącym, trupim smrodem buchnęły im
w twarze, kiedy weszli do pogrążonej w półmroku kuchni. Obaj
zakryli twarze dłońmi, powstrzymując się od wymiotów i nie
dopuszczając ohydnego zapachu do nosów. Na środku pomieszczenia
leżało ciało, ale było tak szczelnie pokryte chodzącymi po nim
muchami i białymi larwami, że nie sposób było rozpoznać, kto to
był. Eryk złapał taboret i rzucił nim w okno, które jakimś
cudem ocalało w ataku na dom. Brzęk tłuczonego szkła nie
wystraszył owadów, ale chłopiec miał inny plan. Podszedł do
szafek i przeszukał je dokładnie, aż znalazł coś, co mogło mu
się przydać. A była to butelka nalewki na jakichś owocach.
Rozlał nieco płynu
wokół pokrytego muchami ciała i podpalił. Następnie zaczął
wrzucać kawałki folii i plastikowych opakowań, które znalazł w
jednej z szafek wprost do ognia, co dało efekt czarnego, gryzącego
w oczy dymu. Owady w panice zaczęły wylatywać przez wybite przed
chwilą okno. Eryk pociągnął wujka za rękaw i wyprowadził z
domu.
-Poczekamy teraz,
muchy albo uciekną, albo się poduszą.- powiedział, patrząc na
czarny dym, uchodzący przez okno kuchenne. Razem z dymem ulatywały
w powietrze brzęczące chmury owadów. Po kilkunastu minutach dym
zaczął rzednąć a muchy nie wylatywały już przez okno. Carl
niecierpliwie wszedł do domu i wpadł do kuchni, zapominając o
panującym w niej fetorze. Eryk poszedł za nim bez pośpiechu, dając
mu czas na pogodzenie się z tragedią. O mało nie zderzył się w
drzwiach kuchni z wybiegającym z niej wujem. Carl padł na kolana,
odkrył twarz i zwymiotował. Złapał głębszy oddech, ale nie
podnosił się.
Chłopiec klęknął
przy nim i położył mu dłoń na ramieniu.
-Przykro mi,
wujku.-
Ale mężczyzna
pokręcił głową i splunął na podłogę, wstając powoli.
-To nie on, to
szturmowiec wampirów.- wydusił w końcu, łapiąc oddech.
-Najwyraźniej moje kochanie potrafi się bronić.-
Eryk zajrzał do
pomieszczenia, smród rozkładu nie był już taki intensywny,
zamaskował go zapach spalonego plastiku.
Spojrzał na zwłoki
i zobaczył charakterystyczny, czarny mundur i hełm żołnierza
wampirów. Głowa trupa była niemal odcięta od korpusu, leżała,
wciąż w hełmie, prawie dotykając szyi.
Chłopiec wycofał
się z kuchni, zamykając za sobą drzwi.
-Skoro tu nie ma
twojego przyjaciela, to gdzie może być?-
Carl pokręcił
głową, wciąż z miną wskazującą na niestrawność.
-Wyjdźmy z domu.-
powiedział. Dopiero na zewnątrz odetchnął głęboko.
-Nie mam pojęcia
gdzie może być, ale możemy się rozejrzeć po okolicy, skoro już
tu jesteśmy.-
-Dobrze, wracajmy
do statku.- zgodził się Vinderen. -Pokrążymy trochę po okolicach
z włączonym maskowaniem, może z góry coś zobaczymy.-
Bez słowa ruszyli
do stojącego kilkaset metrów od nich myśliwca.
****************************************************************************
Pojazd leciał na
niewielkim pułapie z włączonym generatorem maskującym i napędem
grawitacyjnym, dzięki czemu był nie tylko niewidoczny, ale też
bezgłośny. James i Tim obserwowali otoczenie przez przedni ekran
pilota, natomiast Eryk i Carl na monitorach, pokazujących obraz z
bocznych kamer.
Okolica wyglądała
na całkowicie bezludną, wszędzie tylko spalone ruiny wsi,
zarośnięte chwastem pola i nieco lasów. Przypomniało to Erykowi
zdjęcia, jakie widział w książkach do historii. Zdjęcia
pokazywały drugą wojnę światową. To co widział teraz było
identyczne, ale sięgało daleko poza rozmiary jakiejkolwiek wojny
światowej. Ta wojna ogarnęła dosłownie cały świat i pogrążyła
go w chaosie.
Jego rozmyślania
przerwał głos wujka, który zobaczył coś na swoim ekranie.
-Patrzcie na lewo.-
James zatrzymał
pojazd i odwrócił go przodem do wskazanego przez wysokiego blondyna
kierunku. Na głównym ekranie myśliwca ukazała się droga, pokryta
setkami ciał ludzkich. Widok ten wywarł upiorne wrażenie na
wszystkich, największe chyba na Indianinie. Patrzył na nieruchome
ciała zabitych, a jego dłonie drżały na sterach statku.
-Skurwysyny...-
szepnął i otarł łzę, która zakręciła mu się w oku.
-Widzę ruch.- Eryk
wskazał na pudełkowaty kształt, stojący na drodze z ciałami. -
Możesz powiększyć tę część obrazu?-
Sweetwater, wciąż
drżącymi palcami wcisnął kilka klawiszy na pulpicie, wybrany
sektor ekranu podświetlił się a następnie przybliżył.
Zobaczyli sylwetki
ludzi, znoszących ciała zabitych na pobocze drogi, oraz kilku
pilnujących ich żołnierzy wroga w czarnych hełmach,
przypominających kształtem hełmy niemieckie z czasów
dwudziestowiecznej wojny światowej.
James ruszył statkiem w stronę
grupy, obserwując przybliżający się obraz na monitorach.
Postaci ludzi
stawały się wyraźniejsze. Carl wyciągnął ramię, wskazując
jedną z nich.
-Jest tam!- prawie
krzyknął i oparł się o fotel, na którym siedział James.
-Przybliż obraz!-
-Bardziej nie mogę,
ale podlecę bliżej i sfotografuję całe miejsce.-
Zbliżyli się na
tyle, że blondyn nie miał wątpliwości co do tożsamości
wskazanego przez siebie człowieka.
-On nadal żyje!-
mówił rozgorączkowanym głosem, nie mogąc znaleźć sobie
miejsca.
-Spokojnie,
uwolnimy go.- powiedział Eryk, widząc przejęcie wuja losem
przyjaciela. -I pozostałych też.-
Indianin posadził
myśliwiec kilkadziesiąt metrów od widzianej wcześniej grupy, za
pasem lasu.
Carl rzucił się
do wyjścia, ale został powstrzymany przez swego krewniaka.
-Ja i Tim
pójdziemy, ty poczekaj na statku.-
-Oszalałeś?!-
krzyknął mężczyzna. -To mój ukochany, muszę tam iść!-
-A ja mówię,
zostaw to mnie i Timowi.- twardo powiedział Eryk. -Ty umiesz
poruszać się po mieście, ale my jesteśmy wyszkoleni do walki w
terenie, poradzimy sobie. Przeszkadzałbyś nam tylko.-
-Ale...- zaczął
Carl, ale przerwał mu mały, dokręcając wielki tłumik do lufy
karabinu snajperskiego.
-Posłuchaj Eryka,
wiemy co robimy.-
James wstał z
fotela, podszedł do mężczyzny i położył mu rękę na ramieniu.
-Zaufaj im.-
powiedział. -Widziałem ich w akcji i nie chciałbym być na miejscu
tamtych.- wskazał ręką na czarne postaci wampirów na ekranie
monitora.
Wuj popatrzył na
uzbrojonych chłopców i pokiwał głową.
-Sprowadźcie go
tutaj.- szepnął. -Uwolnijcie mojego kochanego.-
-Zrobimy to.-
powiedział twardo Eryk, patrząc na powiększony obraz twarzy
wskazanego przez krewniaka człowieka.
Był to młody,
czarnowłosy mężczyzna, o szczupłej sylwetce i czarnych oczach.
Był podobny do
Tima.
Był piękny.
**************************************************************************
Chłopcy
rozdzielili się po dojściu do drogi, na której widzieli żołnierzy
wroga i jeńców. Pozostali jednak w bezpośrednim kontakcie
wzrokowym i radiowym.
Tim zajął
stanowisko strzeleckie w pewnej odległości od wozu pancernego
wampirów, który był tym pudełkowatym kształtem, widzianym na
ekranach myśliwca.
Eryk podczołgał
się do drogi w miejscu, w którym zobaczył kochanka wuja Carla.
Ukryty w krzakach, wyraźnie widział jego twarz, posiniaczoną i
zakrwawioną.
Młody mężczyzna
znalazł się niecały metr od chłopca, nadal go nie zauważając.
We dwójkę z innym jeńcem nieśli zwłoki, po czym wrzucili je
przydrożnego rowu.
Chłopiec rzucił
patyczkiem w plecy czarnookiego, ten odwrócił się i zobaczył
zamaskowaną błotem i kawałkami mchu twarz Vinderena.
Eryk położył
palec na ustach, dając mu znak, żeby milczał. Podczołgał się
jeszcze bliżej.
-Przysyła nas
Carl.- powiedział półgłosem.
-Carl?- chłopak
zmarszczył czoło i po chwili zapytał, doznając olśnienia.
-Karol?! Karol tu jest?-
Blondyn ponownie
położył palec na wargach, uciszając go i kiwając głową w
odpowiedzi na jego pytanie.
-Zachowuj się
normalnie, żeby zbyt wcześnie nas nie odkryli. Udawaj, że wiążesz
buta.-
Brunet pochylił
się i dość wiarygodnie zaczął udawać, że rozwiązało mu się
sznurowadło.
-Ilu wrogów jest z
wami?- zapytał szeptem Eryk.
-Sześciu.- równie
cicho odpowiedział mężczyzna. -Czterech nas pilnuje, dwóch siedzi
w wozie. Mają karabin na wieżyczce.-
-To nic.- blondyn
błyskawicznie obmyślił plan ataku. -Słuchaj mnie uważnie. Wróć
do reszty, staraj się przekazać wszystkim, żeby jak najbardziej
oddalili się od wozu, niech zbierają ciała leżące dalej. Kiedy
eksploduje pancerka, wszyscy mają paść na ziemię.-
Czarnowłosy
pokiwał głową i odwrócił się. Powoli wrócił do reszty jeńców,
noszących zwłoki. Chyba udało mu się przekazać polecenie, bo
ludzie zaczęli się oddalać od wozu pancernego. Kiedy chłopiec
uznał, że może wysadzić pojazd, nie zabijając przy tym żadnego
z więźniów, odpiął z kamizelki granat i odbezpieczył. Następnie
wrzucił go, niezauważony pod maszynę i powiedział do
komunikatora:
-Dziesięć
sekund.-
-Zrozumiałem.-
usłyszał w słuchawce głos Tima.
Oddalił się
pośpiesznie od pojazdu i ukrył w rowie.
Powietrzem
wstrząsnął wybuch. Jeńcy, zgodnie z poleceniem padli na ziemię.
Eryk wyszedł z rowu i w biegu usmażył głowę stojącego najbliżej
szturmowca wroga. Wampir padł jak kłoda, dymiąc ze spalonego
hełmu. Drugi odwrócił się w stronę chłopca, mierząc do niego z
trzymanego karabinu. Nagle wyprostował się i padł, trafiony celnym
strzałem ze snajperki Tima. Mały dobrze się ukrył, ale miał całą
drogę jak na dłoni.
Sekundę później
padł kolejny bezgłośny strzał i mózg kolejnego wampira wytrysnął
przez dziurę w przebitym pociskiem hełmie, a martwy korpus zwalił
się na drogę. Ostatniego Eryk spalił niemal całego, strzelając
do niego seriami o małej mocy. Krwiopijca wrzeszczał jak obdzierany
ze skóry, kiedy jego ciało, pod wpływem ładunków elektrycznych
powoli zmieniało się w spalone mięso. Na koniec jego hełm, pod
naporem gotującej się tkanki mózgowej pękł razem z czaszką,
ukazując poparzoną twarz kobiety z długimi, rudymi włosami.
Padła w
konwulsjach na plecy, wciąż poruszając gałkami ocznymi.
-Suka.- warknął
blondyn i strzelił prosto w otwarte usta wampirzycy, zamieniając
jej głowę w dymiącą kupkę popiołu. Splunął na zwęglonego
trupa i machnął ręką w stronę odległych drzew. Z ukrycia
wyszedł Tim ze swoim nowym karabinem, który przeszedł właśnie
chrzest bojowy. Z dwóch stron podeszli do leżącej wciąż na ziemi
grupki ludzi, podnoszących nieśmiało głowy, aby popatrzeć na
swoich wybawicieli.
-Jesteście wolni,
uciekajcie.- powiedział Eryk do wstających ostrożnie ludzi. Ich
wzrok wyrażał wdzięczność, ale też przerażenie scenami, jakie
przed chwilą rozegrały się na ich oczach.
Dwóch nastolatków
rozwaliło uzbrojony oddział wampirów, jakby był zastępem
harcerskim.
Blondyn odszukał
wśród uwolnionych czarnowłosego.
-Chodź z nami,
ktoś na ciebie czeka.- wyciągnął rękę do mężczyzny. Jego
czarne oczy były mokre. Wystąpił z grupy ocalonych i razem z
chłopcami zapuścił się w las. Uratowani zaczęli się obejmować
i ściskać, ciesząc się z odzyskanej wolności. W duchu dziękowali
swoim obrońcom, którzy zniknęli tak samo szybko, jak się
pojawili, nie czekając na wdzięczność.
Gdzieś, za
kilkudziesięciometrowym pasem drzew, zupełnie niewidoczny dla
obserwatorów, w powietrzu zawisł myśliwiec, z którego chłopcy
wraz z uratowanym mężczyzną obserwowali radość ocalonych ludzi.
Zaczął padać
ciepły, letni deszcz.
Statek ruszył,
bezgłośnie przeleciał nad radosną grupą ludzi, zatoczył łuk i
odleciał w kierunku miasta.
Wszędzie tyle miłości. Pewnie doktorek też kogoś ma x3 Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie... <3 ~
OdpowiedzUsuńCiekawie to zrobiłeś..fajny ten motyw braci krwi..jestem ciekaw ukochanego Carla i co z tego wszystkego wyniknie:-)
OdpowiedzUsuńCzekam na next i życzę weny:-D
"Chłopcy rzucili się na regały, niczym muchy na świerze gówno" to mnie rozwaliło XD Yay, nawet Paweł jest! Ale fajnie Pawełek i Karolek razem nawet tutaj, mi to pasuje ^^
OdpowiedzUsuńI czo teraz z Timem zrobisz, no ja się pytam ._. Chłopaczyna bez miłości pozostanie? :<
Nie napiszę, że rozdział jest świetny, jak zwykle, bądź, że trzymasz swój poziom, ponieważ byłoby to kłamstwem. Z każdym rozdziałem coraz głębiej się zaczytuję x3 Jeżeli popadnę w depresję, bo nie ma dalej, to będzie twoja wina XD
Ale tak sobie dzisiaj wchodzę, jak co wieczór, sprawdzam w rozdziałach, pierw Odcienie Tęsknoty, nic, smuteg. Wchodzę na Krwawe Żniwa i takie "Krezusie, następny rozdział, idę szybko do łóżka czytać!" no więc... Moja radość gdy widzę następny rozdział jest ogromna XD Dziękuję za napisanie kolejnego rozdziału, życzę weny i szybkiego pisania!
/Ragnarok
No podoba mi się, podoba! :3
OdpowiedzUsuńMam takie wrażenie, że Tim jakoś zgada się z Jamesem, ale nie ukrywam, że ciekawość mnie zżera, jak to rozegrasz :-)
W pewnym momencie miałam zwiechę, kto w końcu poleciał - czy Tim czy Peter, ale to najwidoczniej kwestia małego niedopatrzenia :-) też takie miewam :-D
Przyznam się jeszcze do tego, że pozbawiło mnie wyobrażenie sobie sytuacji, kiedy to Eryk -14 letni chłopak poucza swojego starszego wuja i każe mu zostać, a sam bierze broń i idzie :-D tak jakoś, po prostu to mnie pokonało :-D
Przypadły mi też do gustu opisy pozwalanych wampirów :3
Tak więc, niech dar weny nadal Cię oświeca ;-)
Szikar
Dziękuję wszystkim za komentarze, nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdy z osobna, za co serdecznie przepraszam. Obiecuję, że nie zawiodę w kolejnych rozdziałach :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały... Tim jednak kocha Erika, ale nie chce się im wpakowywać w związek, choć musi mu być ciężko.... i jak się okazało wujek Carl ma kogoś, z kim stracił kontakt.... akcja ratunkowa wspaniała, szybka, bez problemowa... udało im się uwolnić zakładników...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ah... rozbrajają mnie twoje opowiadania. Nie myślałam że je połączysz :3 od niedawna to czytam, a już wiem że jest cudne :3 /Odrzucona
OdpowiedzUsuń