Lodowaty wiatr
owiał twarz Eryka i obudził go. Otworzył ostrożnie oczy. Nie
widział zbyt wyraźnie, ale dostrzegł postać, przykucniętą w
pobliżu. Chciał się odezwać, zawołać Petera lub Tima, ale głos
nie chciał wydobyć się z jego gardła.
Zakasłał. Ciemna
postać podniosła się i zbliżyła do niego.
-Leż spokojnie.-
słyszał już kiedyś ten głos, ale nie mógł skojarzyć go z
konkretną osobą. -Masz wstrząs mózgu, złamane żebra, obojczyk i
paskudne rany na plecach i klatce piersiowej. Udało mi się
zatamować krwawienie, ale na zawroty głowy niewiele mogę pomóc.-
-Peter...-
-Jest tutaj twój
przyjaciel. Cały i zdrowy.- znajomy głos uspokoił go.
-Co z Timem...-
blondyn ledwo wycharczał te słowa.
-Żyje. -głos
powiedział z wyczuwalnym smutkiem. -Ale balansuje na cienkiej linii
między życiem a śmiercią. Stracił dużo krwi.-
Ciemna sylwetka
pochyliła się nad rannym chłopcem, kosmyki włosów połaskotały
go po twarzy. Kto miał takie długie włosy? Nikt w szkole. Kto to
mógł być?
-Zastanawiasz się,
skąd znasz mój głos.- powiedziała postać. -Mówiłem ci,
jasnowłosy, że jeszcze się spotkamy.-
Eryk rozpoznał
czarnowłosego wampira, któremu darował życie w czasie akcji w
Stanach. Zamrugał, co pomogło mu nieco wyostrzyć wzrok. Dostrzegł
pochyloną nad sobą twarz młodego wampira.
-Jak...-
-Cicho, nie mów.-
powiedział krwiopijca. -Wiem o co chcesz zapytać. W przeciwieństwie
do was, ludzi, posiadamy coś w rodzaju szóstego zmysłu. Wyczuwamy
się wzajemnie. Poczułem tego chłopaka, który cie tak urządził.-
Czarnowłosy
przyłożył dłoń do czoła Eryka. Była lodowata. A może to czoło
blondyna było rozpalone?
-Po naszym ostatnim
spotkaniu popadłem w niełaskę.- zaśmiał się długowłosy.
-Zostałem przeniesiony do kompanii karnej na Grenlandii. Właśnie
leciałem się zameldować nowemu dowódcy, kiedy poczułem tamtego
chłopaka. Jego głód i żądza krwi były bardzo silne, nawet jak
na nowo przemienionego. Wyczuwałem go na setki mil.-
Blondyn patrzył na
wampira, na jego profil i pełne usta. Był niezwykle przystojny,
szczupły, miał gładką skórę.
Czarnowłosy
kontynuował.
-Nie wiem jak, ale
wyczułem, że ty tu będziesz. Że ten przemieniony chłopak myśli
właśnie o tobie, że dyszy żądzą mordu na tobie. Może to też
jakiś nasz zmysł, nie wiem sam. W każdym razie, nadeszła pora na
rewanż. Ty darowałeś mi życie, ja uratuję twoje.-
-Jak...-Eryk
szepnął słabo. Krwiopijca pokręcił głową i położył mu palec
na ustach.
-Nic nie mów,
oszczędzaj siły. Później ci wszystko opowiem. Teraz odpoczywaj,
ja i twój przyjaciel rozpalimy ogień. Do mojego statku zostało
jeszcze kilka kilometrów, nie chciałbym, żebyście zamarzli z tym
małym.-
Wampir wstał i
poprawił czarny kombinezon. Był wysoki i smukły. Wiatr rozwiewał
jego czarne włosy.
Odwrócił się,
kiedy usłyszał kroki. To Peter wracał z naręczem gałęzi i
wygrzebanymi spod śniegu kawałkami darni i mchu. Eryk uśmiechnął
się do przyjaciela, szatyn odwzajemnił uśmiech, ale nie było w
nim radości, tylko smutek i troska.
Peter rzucił
przyniesione drewno i poszycie do wygrzebanego w śniegu dołka a
czarnowłosy pochylił się i podpalił kawałki mchu. Ogień zaczął
pełzać po miękkiej materii, rozprzestrzeniając się. Wtedy wysoki
krwiopijca położył na nim kilka połamanych gałązek. Płomień
spalił nieliczne listki i objął resztę gałązek, strzelając w
górę. Peter dokładał nowe gałęzie, podsycając ogień.
Eryk podniósł się
na łokciach, wystawiając twarz na bijący z ogniska żar. Poczuł
się trochę lepiej, jego wzrok ustabilizował się.
Spojrzał na
czarnowłosego i zapytał:
-Jak się nazywasz,
wampirze?-
Wysoka postać
zwróciła twarz w jego kierunku. Na tle ogniska nie było widać
szczegółów jego twarzy.
-Masz rację, czas
na oficjalne przedstawienie się.- powiedział. -Nazywam się James
Sweetwater. Urodziłem się w roku 1873, w Stanach Zjednoczonych.
Jestem Indianinem z plemienia Apaczów. Urodziłem się w roku, w
którym Geronimo poddał się amerykańskiemu wojsku i przeniósł
się do rezerwatu w Arizonie. Byłem tam wtedy, jeszcze jako
niemowlak.-
Przerwał na chwilę
i spojrzał w ziemię. Podniósł patyk i wrzucił go do ogniska. Po
chwili podjął opowieść.
-Tak, mam prawie
sto pięćdziesiąt lat. Żyłem z rodziną w rezerwacie, dorastałem,
uczyłem się naszych obyczajów i sztuki przetrwania. Kiedy miałem
szesnaście lat, do naszej osady przyjechał ksiądz, misjonarz. Ale
nie chciał nas nawracać na swoją wiarę. Dręczyło go pragnienie
krwi. Zaczęły się przypadkowe zniknięcia dzieci z naszej wioski.
Nikt nie powiązał tego z duchownym, takie rzeczy zdarzały się
czasem i przed jego pojawieniem się. Zycie w dziczy jest
niebezpieczne, można utonąć w rzece, może cię zjeść puma,
napaść dezerter z armii. A nasz klecha sprytnie maskował swoją
naturę, wnosząc modły za dusze zaginionych dzieci. Aż pewnego
dnia zapragnął spróbować nieco starszej, nastoletniej krwi.
Śledził mnie, kiedy poszedłem na polowanie. Podszedł mnie tak
sprytnie, że jego widok, tak daleko od naszej wioski nie wzbudził
moich podejrzeń. Rozmawialiśmy o polowaniu, o życiu w stepie.
Namówił mnie na pozostanie na noc i pokazanie nocnego życia
zwierząt. Nie podejrzewałem podstępu, zgodziłem się, byłem już
prawie dorosły.-
Przerwał znowu i
zapatrzył się w ogień. Łuna od ogniska tworzyła wokół jego
głowy aureolę, podświetlając jego długie włosy i oświetlając
twarz łagodnym blaskiem ognia. Eryk dostrzegł jego
charakterystyczne, indiańskie rysy.
-Opowiadaj dalej.-
zachęcił długowłosego. Peter podszedł z tyłu do Eryka i
podłożył mu pod głowę nieco połamanych gałązek i mchu, aby
nie miał zbyt twardo i żeby nie musiał trzymać głowy w
powietrzu. Blondyn podziękował przyjacielowi i opadł na
przygotowane oparcie.
Indianin wampir
podniósł z ogniska płonącą gałąź i wpatrzył się w pełzający
po niej płomień. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni w kombinezonie
pilota i wyjął paczkę papierosów.
-Palicie?- zapytał
chłopców, ale pokręcili głowami. Kiwnął głową. -Macie rację,
nie warto się powoli zabijać. Ale ja już nie żyję, więc mnie to
nie zaszkodzi.-
Wziął papierosa i
odpalił od trzymanej gałązki. Zaciągnął się dymem, zamykając
oczy, po czym podjął opowiadanie swojej historii.
-Leżałem w
krzakach, obserwując stado łosi, kiedy rzucił się na mnie.-
Wypuścił dym z płuc. -Był większy ode mnie, przygniótł mnie
swoim ciężarem i wbił zęby w szyję. Nie wiem, jakim cudem, ale
udało mi się go zrzucić i zacząłem uciekać.-
James przerwał,
wspominając odległe wydarzenia. Blondyn domyślał się, że te
wspomnienia nie były dla Indianina przyjemne, więc nie ponaglał
go.
-Skurwysyn był
szybki i silny. -podjął po chwili Sweetwater. -Dopadł mnie i
powalił nad rzeką. Żebym nie uciekał, połamał mi nogi. Już
srałem z bólu, kiedy znowu wgryzł się we mnie i zaczął wysysać.
Straciłem głowę, nie umiałem się obronić, zapomniałem o nożu
i toporku, które zawsze miałem przytroczone do paska. Poddałem się
i czułem jak słabnę z upływu krwi.-
Znowu zapadła
cisza, przerywana tylko odgłosem zaciągania się dymem przez Jamesa
i cichym trzaskaniem ogniska.
Eryk przerwał
milczenie.
-Czy ugryzienie
powoduje przemianę?- zapytał i dodał. -Nie słyszałem o
przemienianiu ludzi w wampiry, chyba, że tylko w legendach.-
-Bo to są tylko
legendy.- odparł długowłosy. -W dodatku wyssane z palca. Ukąszenie
nie zmieni cię w wampira, co najwyżej pozbawi cię życia.-
-Więc jak stałeś
się jednym z nich?- zapytał Peter, który do tej pory milczał,
patrząc nieufnie na Indianina.
-Zaraz do tego
dojdziemy.- powiedział Sweetwater i wrzucił niedopałek papierosa
do ognia. -Kiedy już pogodziłem się ze śmiercią, księżulek
postanowił wciągnąć mnie do wody. Chyba już się napił do syta
i chciał pozbyć się mojego ciała, spławiając je w górę rzeki.
W ten sposób nikt nigdy by mnie nie znalazł a klecha byłby poza
wszelkimi podejrzeniami. Kiedy taszczył mnie w stronę rzeki,
potrącił moją nogę. Ból był tak wielki, że otrzeźwiałem na
moment. Złamane nogi uratowały mi życie, jak na ironię. Wyrwałem
zza paska nóż i chlasnąłem go nim po szyi. Padł na mnie,
krwawiąc tą swoją brudną posoką na moją twarz, na rany po jego
zębach. Tu właśnie macie wyjaśnienie mojej przemiany. Krew
wampira. Wystarczy maleńka kropla w organizmie człowieka, i zaczyna
się proces przemiany. Długi i bolesny proces, przez który nie
każdy skażony przechodzi z powodzeniem, pozostając przy zdrowych
zmysłach lub przy życiu...-
Sweetwater spuścił
głowę, milknąc. Chłopcy widzieli jego drżące wargi i
zaciskające się pięści. W blasku ognia jego oczy zdawały się
błyszczeć na czerwono. Ale może to było tylko złudzenie?
******************************************************************************
Świt obudził
Eryka chłodnym powiewem. Ognisko prawie zgasło, żarzyły się
tylko ostatnie zwęglone gałęzie. Peter spał ciągle, wtulony w
Tima, owiniętego we wszystkie możliwe kurtki, kawałki płótna i
inne szmaty, aby nie dopuścić do przemarznięcia.
Blondyn rozejrzał
się wokoło, ale nie dostrzegł nigdzie wampira. Czyżby zostawił
ich na pastwę mrozu i dzikich zwierząt? Nie, to nie możliwe, nie
po tym, co już dla nich zrobił.
Zdrową ręką
blondyn sięgnął po leżący w jego zasięgu patyk i wrzucił go do
wygasającego ogniska. Chwilę później delikatny płomień liznął
szczapę i strzelił do góry. Eryk spojrzał na śpiących chłopców.
Za Peterem leżały gałęzie, cały stos suchych, przygotowanych do
spalenia gałęzi, przyniesionych zapewne przez Jamesa, zanim
odszedł.
-Peter, obudź
się!- zawołał, przełamując słabość głosu. Ale szatyn nie
słyszał go, spał mocno. Blondyn nabrał trochę śniegu na dłoń
i rzucił w przyjaciela. Trafiony w twarz Dennissen otworzył oczy i
spojrzał na Eryka.
-Nie śpisz już?-
zapytał i otrzepał śnieg z powiek.
-Zmarzłem,
obudziło mnie zimno.- odpowiedział blondyn. -Za tobą są suche
gałęzie, dorzuć trochę do ognia.-
Peter usiadł,
rozcierając dłonie. Sprawdził co z nieprzytomnym Timem i pokręcił
głową.
-Martwię się o
niego, nie wygląda dobrze.- powiedział, sięgając po kilka szczap
drewna i wrzucając je do ogniska.
Eryk spojrzał na
blada twarz małego. Wyglądała jak maska, cała pokryta skrzepami
krwi, z oszronionymi brwiami, mimo owijających ją wielu warstw
różnych ubrań.
-Boję się, że
może nie przeżyć.- powiedział cicho szatyn i dotknął czoła
Tima. Eryk poczuł bezsilną wściekłość, zacisnął zęby i
warknął:
-Nawet tak nie mów,
on musi przeżyć. Musimy go szybko umieścić w jakimś ciepłym
miejscu.-
Peter wstał i
uniósł ramiona w geście rezygnacji.
-A gdzie ty tu,
kurwa widzisz ciepłe miejsce?! Wszędzie tylko jebany śnieg i lód!
Nawet ten twój przystojny wampirek nas zostawił! I co, mamy sobie
zbudować igloo?! Wszyscy tu zamarzniemy, już po nas...-
-To nie jest mój
wampirek...-Eryk nie chciał się kłócić, nie miał na to sił.
Ale Peter atakował dalej.
-To ty mu darowałeś
życie, możliwe, że to nie był dobry pomysł! Widziałem, jak na
niego patrzysz...- zakończył jadowitym tonem, przesyconym zawiścią.
Blondyn spojrzał
na przyjaciela, zaskoczony jego słowami.
-On nie jest... on
się nie liczy, tylko ty...- Vinderen zająknął się. -To ciebie
kocham, nie jego.-
Peter stanął jak
wryty, ramiona bezwładnie opadły mu po bokach. Pociągnął nosem,
patrząc na Eryka. Podszedł do niego, padł przy nim na kolana i
objął.
-Przepraszam,
wybacz mi.- załkał. -Głupia zazdrość...-
-Już dobrze.-
blondyn poklepał przyjaciela po plecach. -Nie mówmy o nim,
najwyraźniej nas zostawił. Chociaż zostawił nam trochę drewna,
żebyśmy nie zamarzli zbyt szybko...-
Przerwał mu huk
silnika w powietrzu. Nad ich głowami przeleciał myśliwiec
wampirów. Nie mogli uciekać, nie ruszyli się nawet z miejsc.
-Już po nas.-
szepnął Peter. -Zabiją nas, jak nic.-
-Zostaw nas,
uciekaj.- powiedział Eryk do Dennissena. -Nie pomożesz nam, ale sam
masz szansę.-
Peter spojrzał mu
w oczy i uśmiechnął się.
-Chyba ci rozum
zamarzł, skoro myślisz, że mógłbym was tu zostawić. Wolę
zginąć z wami, niż patrzeć na waszą śmierć i żyć z tym przez
resztę lat.-
Statek zatoczył
koło nad ich głowami i zaczął schodzić do lądowania około
dwudziestu metrów od przyjaciół. Na potężnym kadłubie myśliwca
zabłysły reflektory i zamigotały kilka razy, po czym zgasły. Eryk
uśmiechnął się.
-Nie umrzemy
dzisiaj.- szepnął. -Nie teraz...-
-Co? Skąd wiesz?-
Peter był szczerze zdziwiony.
-Przystojny
wampirek przybywa na ratunek.- blondyn spojrzał w twarz przyjaciela
i chwycił go za rękę.
Pojazd zmienił kąt
dysz wylotowych, kierując rozgrzane gazy na pokrytą śniegiem
ziemię. Biała kurzawa wzbiła się w powietrze, zakrywając
siadający statek. Kiedy opadła, myśliwiec spoczywał już na
oczyszczonej ze śniegu plamie czarnej ziemi, a w jego boku otwierał
się właz. Smukła, wysoka postać w czarnym kombinezonie i hełmie
wyskoczyła ze statku i zaczęła zbliżać się do chłopców.
Postać zdjęła hełm a wiatr rozwiał jej długie, czarne włosy.
Peter odetchnął z
ulgą, ściskając dłoń Eryka. Ratunek od wroga, ironia losu?
Możliwe. Ale jednak ratunek.
James pomachał do
nich, zbliżając się szybkim krokiem. Obaj chłopcy w duchu
cieszyli się jego widokiem.
Wróg czy
przyjaciel?
To nie ma
znaczenia, pomaga im.
Czarnowłosy
podszedł do chłopców i uśmiechnął się.
Przyjaciele
wpatrzyli się w jego oczy.
Były błękitne,
błękitne jak najczystsze, bezchmurne niebo.
***************************************************************************
We wnętrzu statku
było ciepło. Peter wraz z Jamesem odwinęli pokrywające ciało
Tima ciuchy i ułożyli nieprzytomnego chłopca w komorze tlenowej, w
którą wyposażony był pojazd.
Eryk siedział
przypięty pasami do fotela drugiego pilota. Podziwiał wnętrze i
przyrządy na pulpicie myśliwca. Na pierwszy rzut oka nie miał
pojęcia, co do czego służy. Dziwne manetki i dźwignie,
wyświetlacze HUD na oknach, nieznane litery na wszystkim.
Darował sobie rozszyfrowanie przeznaczenia przyrządów pokładowych, zainteresował się Timem.
Darował sobie rozszyfrowanie przeznaczenia przyrządów pokładowych, zainteresował się Timem.
-Co z nim?-
zapytał.
James pochylał się
nad poturbowanym ciałem chłopca, wodząc nad nim jakimś
przyrządem.
-Zbyt żywy jak na
wampira, zbyt martwy jak na człowieka...- powiedział pod nosem.
-Co tam mruczysz?-
warknął Peter, podchodząc bliżej do Indianina i Tima.
-Jest w bardzo
ciężkim stanie, ma pękniętą czaszkę, krwotok wewnątrzczaszkowy,
obrzęk mózgu, połamane żebra, stracił mnóstwo krwi i bliżej mu
teraz do wampira, niż do człowieka. Rytm serca spowolniony,
temperatura ciała, dwadzieścia siedem stopni. Nie mogę obiecać,
że go uratuję, mogę jedynie przetoczyć mu krew. Wiecie, jaką ma
grupę?-
-Sprawdź jego
komunikator, wszystkie dane są w nim zapisane.- powiedział Eryk.
Sweetwater spojrzał
na ekran komunikatora nieprzytomnego chłopca, odczytał grupę krwi
i podszedł do swojego fotela. W sprytnym schowku znajdowały się
plastikowe pojemniki z krwią. Wampir wziął jeden, oznaczony
symbolem 0rh+ i wrócił do Tima. Podłączył nieprzytomnemu chłopcu
jakiś aparat, który zaczął pompować życiodajny płyn do jego
żyły na zgięciu łokciowym. James podniósł się i spojrzał na
Eryka.
-Trzymaj za niego
kciuki, może to pomoże.-
-Dziękuję.-
powiedział blondyn, patrząc na wampira z wdzięcznością. Indianin
spuścił skromnie oczy i powiedział:
-Nie dziękuj mi,
to pierwszy raz, odkąd zostałem wampirem, kiedy pomagam
człowiekowi. A zabiłem już kilku...-
Odwrócił się na
pięcie i podszedł do fotela pilota.
-Możemy
startować.- powiedział beznamiętnie, siadając. -Lepiej lećmy w
jakiś cieplejszy region, nie możemy zostać na statku aż do
waszego pełnego wyzdrowienia.-
-Masz rację.-
Vinderen pokiwał głową. -Lećmy. Przeleć nad szkołą, chcę
zobaczyć, co się tam stało.-
Peter podszedł z
tyłu i położył dłoń na ramieniu Eryka.
-Wybuchł pożar.-
powiedział cicho. -Wyniosłem Tima z podziemi szkoły i wróciłem
po ciebie. Winda miała awarię, nie mogliśmy wyjechać na
powierzchnię. Wtedy zjawił się wam... James.- poprawił się
szatyn.
-Nie krępuj się.-
przerwał mu James. -Mów o mnie tak jak myślisz, w końcu jestem
wampirem.- głos Indianina był twardy jak stal. -Przelecimy zaraz
nad szkołą.-
Peter zamilkł i
usiadł obok komory tlenowej, w której leżał Tim.
Myśliwiec obniżył
lot, krążąc nad dymiącym szybem windy. Widocznie w podziemiach
centrum szkolenia wciąż szalał pożar.
Nieopodal szybu
leżało kilka ciał chłopców. Eryk patrzył ze zgrozą na martwych
kolegów. Zapewne wielu z nich zdołało uciec z płonącego
centrum, tylko po to, by zamarznąć na powierzchni.
Bystre oczy
blondyna uchwyciły ruch między ciałami. Wskazał palcem na
czołgającą się sylwetkę.
-Ląduj, może uda
się jeszcze kogoś uratować.-
Wampir skinął
głową i skierował statek w dół. Wylądował nieopodal
czołgającego się chłopca i otworzył właz. Peter wyskoczył na
zewnątrz i podbiegł do leżącego. Chwycił go pod pachy i
podniósł. Postać chwiała się na nogach, ale stała samodzielnie.
Była nieco wyższa od szatyna.
Po chwili obaj
ruszyli w stronę pojazdu.
******************************************************************************
Peter podbiegł do
poruszającej się wśród martwych ciał postaci.
-Hej!- krzyknął.
-Żyjesz?!
Upadł na kolana
obok czołgającego się chłopaka.
-Żyję, ale co to
kurwa za życie...- stęknął chłopak i podniósł głowę,
ukazując twarz znajomego Azjaty o nazwisku Lee.
Dennissen chwycił
go pod pachy i pomógł wstać, ciesząc się z widoku znajomej
twarzy.
-Jesteś
cały?-zapytał starszego chłopca, który był zakrwawiony, brudny,
ale chyba w jednym kawałku.
-Poza opalonymi
włosami i guzem na głowie chyba nic mi nie jest.- skwitował Lee z
krzywym uśmiechem i klepnął Petera w ramię. Szatyn złapał go za
łokieć i powiedział:
-Chodź ze mną,
mamy statek, polecimy w jakieś cieplejsze miejsce.-
-Kto jest z tobą?-
-Eryk, ten blondyn,
który dosrał twojemu koledze w drodze na misję. I Ten mały, Tim,
ranny i nieprzytomny.-
Azjata rozejrzał
się i dostrzegł myśliwiec wroga. Otworzył usta ze zdziwienia.
-Zajebaliście
myśliwiec wampirów?! Jakim cudem?-
-Później się
dowiesz, chodźmy.- Peter pociągnął go w stronę statku.
Ruszyli w kierunku
myśliwca. Weszli przez otwartą śluzę, wtedy Lee wyciągnął
pistolet i wycelował w Jamesa.
-Co to ma być,
pułapka?!- warknął, nie spuszczając Indianina z celownika.
-Kolaborujecie z wrogiem?-
Eryk odpiął się
z fotela i wstał z trudem. Lewe ramię miał podwiązane i
unieruchomione.
-Opuść broń,
Lee.- powiedział spokojnie. -To przyjaciel, uratował nas.-
Azjata parsknął
śmiechem, pistolet w jego dłoni zadrżał.
-Jasne, a teraz
zabiera was ze sobą, jako przekąskę?-
-Niech strzela.- to
głos Sweetwatera. -Nie powstrzymuj go, jasnowłosy.-
-Lee, schowaj ten
pieprzony pistolet!- Vinderen podniósł głos. -On nam pomaga!-
Starszy chłopak
zawahał się, patrzył na Eryka, to na wampira.
James wstał ze
swojego fotela.
-Strzelaj.-
powiedział cicho. -Uwolnisz mnie.-
-Zamknij się!-
blondyn odwrócił się w jego stronę, spojrzał mu w oczy i zamarł.
Oczy Indianina były fioletowe, zmieniły kolor.
Sweetwater opadł
na fotel pilota, opuścił głowę i milczał. Lee był zdenerwowany,
ręka trzymająca pistolet drżała mu coraz bardziej.
-To wasz jeniec?-
zapytał i zrobił krok w stronę Eryka. Vinderen pokręcił głową.
-Uratował nas,
wydostał z pożaru. Wyrównał rachunek...-
Wampir podniósł
głowę i powiedział bez emocji:
-Tego rachunku
nigdy nie wyrównam.-
Lee opuścił broń
i podszedł do Vinderena.
-Co tu się kurwa
dzieje? Wyjaśni mi ktoś łaskawie?-
Eryk milczał, za
to James powiedział cicho:
-Wampir okazał się
być człowiekiem...-
-To prawda.-
wydusił w końcu blondyn. -James jest wampirem, ale był
człowiekiem, takim jak my.-
Od tyłu podszedł
Peter i położył dłoń na ramieniu Azjaty.
-Schowaj broń,
Lee.- powiedział spokojnie. -Nie będzie ci potrzebna.-
Chłopak opuścił
bezradnie ramiona i schował pistolet do kabury.
-Dobra.- powiedział
stanowczo. -Ale nie myślcie, że obejdzie się bez wyjaśnień.-
-Wszystko w swoim
czasie, Lee.- Eryk wyciągnął do niego rękę. -Witaj wśród
ocalałych.-
Azjata nieśmiało
uścisnął wyciągniętą dłoń.
Moim skromnym zdaniem, piszesz dobrze. Owszem czytałam blogi osób które piszą znacznie lepiej, bynajmniej ten nie jest zły! Swoją drogą natknęłam się na niego wczoraj, przez całkowity przypadek i naprawdę wciągnęła mnie ta historia. Życzę powodzenia i naprawdę duuużo weny, bo tego nigdy za wiele ;o)
OdpowiedzUsuńDziękuję za pocieszające słowa, dzięki takim komentarzom czuję motywację do dalszego pisania :) Mała uwaga ode mnie, proszę o podpis następnym razem, lubię identyfikować komentujących, a nawet zwykłe pseudo daje mi jakieś pojęcie o czytelnikach :)
UsuńŚwietny rozdział. Nie spodziewałem się takiego ratunku i ta historia z księdzem. Zaskakujesz( to dobrze). Lubie jak trzeba się martwić o bohaterów, inaczej nie ma emocji. Weny i czasu! Dominik
OdpowiedzUsuńDzięki za miły komentarz, nie zawiodę i w następnym rozdziale, który nota bene już powstaje, też nie zabraknie emocji :) Pozdrawiam :)
UsuńMega mega mega blog. Jako Twoja rówieśniczka, szczerze zazdroszczę talentu. Szkoda, że bohaterowie musieli tak szybko opuścić szkołę, lecz jestem niezmiernie ciekawa, jak rozwinie się wątek z Jamesem i miłością chłopców. Deklaruję się jako wierna czytelniczka i czekam na następne rozdziały ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam/E.
Nie przesadzajmy, jak mawiają ogrodnicy, nie taki mega :3 Ale dziękuję serdecznie za słowa otuchy, z zadowoleniem odnotowując kolejną czytelniczkę :) Nowy rozdział już "się pisze", myślę, że do weekendu zostanie opublikowany :)
UsuńJak tylko przeczytałam tytuł rozdziału od razu wiedziałam że musi ale to musi właśnie w tym momencie pojawić się "czarnowłosy wampireczek"
OdpowiedzUsuńWszystko ładnie napisane (na przecinki i spacje nie zwracałam zbytnio uwagi :D)
Widzę że wena była i myślę że cię szybko nie opuści ^.^
Czekam na następne rozdziały "krwawych" i "odcieni"
Pozdrowionka <3
Dzięki, dzięki, cieszę się, że Ci się podobał rozdział :) Następny już w drodze, do weekendu skończę i opublikuję :)
UsuńCiekawy rozdział, no kto by się spodziewał takiego ratunku w takiej chwili, jeszcze ta historia Jamesa nono. Ciekaw jestem jak dalej poprowadzisz tą historię.
OdpowiedzUsuńCzekam na next o życzę weny :D
Już niedługo kolejny rozdział, niedługo dowiesz się wszystkiego ;) Dzięki za komentarz :3
UsuńGmatwa się, gmatwa, ale wciąga jak diabli x3
OdpowiedzUsuńZa każdym razem gdy kończy się tekst mam mentalny napad smutku xc Naprawdę świetnie piszesz :D
Ragnarok
Cieszę się, że Ci się podoba i że wywołuje niedosyt, to dla mnie największa pochwała :3 Lubię gmatwać, zbyt prosta historia byłaby nudna ;)
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry rozdział, dość niespodziewany ratunek, zwłaszcza od osoby od jakiej przyszedł.... poznaliśmy bardziej postać wampira, no i ta historia z księdzem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia