-Zostaniesz z nami, wujku?- Eryk
zagadywał krewniaka. -Chociaż na kilka dni, proszę.-
Carl rozglądał
się po ich kryjówce, kiwając głową z uznaniem.
-Gdybym tylko
mógł.- westchnął. -Ale jestem potrzebny swoim ludziom. Beze mnie
nie odbędzie się w tym mieście żadna akcja partyzancka.-
Mężczyzna
podszedł do leżącego na sofie, nieprzytomnego Tima i pochylił się
nad nim.
-Co z nim?- zapytał
i dotknął jego czoła. Vinderen zbliżył się do małego, który
leżał bez ruchu z otwartymi oczami.
-Nie wiemy, nie
reaguje na nic, poza jedzeniem.-
-Porusza się?-
-Mruga oczami, to
wszystko.- powiedział smutno Eryk i złapał Tima za rękę. Carl
podrapał się po brodzie, myśląc intensywnie.
-Sprowadzę wam
lekarza, najlepszego, jakiego znam. Uratował wielu moich ludzi.-
-Naprawdę, zrobisz
to dla niego?- blondyn patrzył na krewniaka z podziwem. Wysoki
blondyn pokiwał głową i uśmiechnął się.
-Zobaczymy, może
uda mu się pomóc.-
Eryk uśmiechnął
się. Cieszył się ze spotkania z wujkiem, którego widział ostatni
raz niemal siedem lat temu. Podziwiał go wtedy za niezwykły talent
i otwartość, ale teraz podziwiał go jeszcze bardziej, za nieugiętą
postawę w walce.
-Jak dobrze, że
się spotkaliśmy.- powiedział. -Chociaż w życiu bym się tego nie
spodziewał.-
Młody mężczyzna
pogładził swoją kozią bródkę i powiedział:
-A myślisz, że ja
się spodziewałem? Prędzej bym oczekiwał desantu wampirów, niż
spotkania z tobą!-
Do pokoju wszedł
Peter.
-Zjecie coś?-
zapytał i wytarł mokre ręce w bluzę. -Robię spaghetti. Sam
znalazł jakąś opuszczoną restaurację z praktycznie
nienaruszonymi zapasami.-
-Ja podziękuję,
muszę wracać do swoich.- Carl pokręcił głową i wzruszył
ramionami. -Choć spaghetti brzmi kusząco.-
-Przyprowadź
lekarza, spaghetti na ciebie poczeka.- zachęcił Eryk.
-Wiesz, przekonałeś
mnie.- zaśmiał się Carl. -Zaraz go przywiozę, nie lubię zimnego
spaghetti.-
Obrócił się na
pięcie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Peter popatrzył na
Eryka pytająco.
-Lekarza? Dla
kogo?-
-Dla Tima. Trzeba
mu pomóc, nie możemy się nim cały czas zajmować.-
-Racja.- zgodził
się Dennissen. -Chodź do kuchni, pomożesz mi przy spaghetti.-
Eryk udał się za
przyjacielem, w kuchni dostał odpowiedzialne zadanie otwarcia puszki
z sosem pomidorowym.
****************************************************************************
Wuj uwinął się
błyskawicznie, w ciągu dwudziestu minut był znowu u chłopców,
przywożąc ze sobą lekarza. Doktor nie był wiele starszy od Carla,
miał koło trzydziestki, nosił okulary w drucianej oprawce i
również miał kozią bródkę. Jednak jego włosy były dłuższe,
sięgały ramion i miały jasno brązowy kolor, jak włosy Petera.
Bardzo uprzejmie
przywitał się z chłopcami, traktując ich jak równych wiekiem.
Zapewne sprawił to widok ich mundurów, gdyż przyglądał im się z
podziwem.
Zostawiono go sam
na sam z chorym, aby w spokoju mógł go zbadać Chłopcy zabrali
wujka Carla do kuchni i poczęstowali obiecanym spaghetti.
-Wyborne.-
zachwalał, wciągając kolejną porcję makaronu ustami. Umazał się
przy okazji tej czynności jak dziecko, co niezmiernie ubawiło
przyjaciół.
-Spokojnie, wujku.-
śmiał się Eryk. -Zostaw trochę dla doktora, pewnie też dawno nie
jadł takich frykasów.-
-Też prawda.-
powiedział wujek, z żalem hamując chęć poproszenia o dokładkę.
Wytarł ubrudzoną sosem twarz w rękaw bluzy i beknął wdzięcznie.
-Doskonałe
żarcie.- mruknął z zadowoleniem. -Macie może kawę? Od lat nie
piłem dobrej, czarnej kawy z mlekiem.-
-Myślę, że coś
się znajdzie.- wyszczerzył zęby Sam Lee.- Ostatnio znalazłem
całkiem nieźle zaopatrzone delikatesy, których nikt jeszcze nie
zdążył splądrować.-
-Oddam królestwo
za kawę, błagam, zrób mi chociaż mały kubeczek.-
Oczy mężczyzny
patrzyły na Azjatę błagalnie. Sam podszedł do szafki i wyjął
metalową puszkę. Otwarł jej hermetyczne wieczko a po kuchni
rozszedł się cudowny zapach mielonej kawy, który wywołał szeroki
uśmiech na twarzy wujka.
-Poezja...-mruknął,
wciągając aromat nozdrzami. -Poproszę mocną, z cukrem i mlekiem.
O ile oczywiście macie mleko.-
-Mamy wiele
ciekawych rzeczy.- Lee wyszczerzył swoje białe ząbki i otworzył
małą lodówkę, stojącą w kącie kuchni. Cała dolna półka
zastawiona była kartonami mleka.
-Nieźle się
ustawiliście, chłopaki.- pochwalił ich Carl. -Macie więcej
zapasów, niż niejeden z naszych oddziałów.-
-Chętnie pokażę,
gdzie możecie się zaopatrywać w żywność.- zaproponował Sam,
stawiając już zaparzoną kawę przed Carlem.
-Och, wiemy gdzie,
ale te skurwiele robią co jakiś czas naloty na najbardziej
uczęszczane przez nas sektory miasta.- Carl zrobił groźną minę i
pociągnął łyk z kubka. -Urządzają sobie na nas polowania,
otaczają i powoli zabijają schwytanych.-
-Wampiry?- zapytał
Eryk. -Przylatują tu, żeby na was polować?-
-A jakże.- wujek
spochmurniał. -Ostatniej zimy wykończyliśmy ich około sześciu
tysięcy, teraz się mszczą.-
Peter gwizdnął z
podziwu i pokręcił głową.
-Aż sześć
tysięcy? A ilu was jest?-
-Niecały tysiąc.-
powiedział mężczyzna i skrzywił się. -Tylu nas zostało z ponad
trzech tysięcy. Mieliśmy tu regularną armię z niezłym
wyposażeniem. Teraz została garstka, a sprzęt wymaga remontów lub
wymiany na nowy.-
Sięgnął po
opartą o blat stołu snajperkę.
-Mojemu sprzętowi
też przydałaby się mała konserwacja.- pogładził pieszczotliwie
kolbę karabinu. -Choć jeszcze mnie nie zawiódł. Sto procent
trafień.-
Podniósł z dumą
karabin w powietrze, aby wszyscy mogli go zobaczyć.
-Te nacięcia na
kolbie.- zapytał Eryk. -Co oznaczają?-
-Tyle wampirów
padło od moich strzałów.- powiedział Carl i ponownie oparł broń
o stół. Peter usiadł na podłodze i zaczął liczyć nacięcia na
drewnianej kolbie.
-Dwieście
dwadzieścia siedem, nie musisz liczyć.- wysoki mężczyzna machnął
ręką.
-Aż tylu zabiłeś?-
Eryk był pod wrażeniem.
-Tylu zastrzeliłem,
zabiłem ogólnie ponad cztery setki wampirów.-
-Jak zabiłeś
pozostałych?- zapytał Peter.
-Jak się dało,
strąciłem kilka myśliwców, wiele wampirów załatwiłem nożem,
kilka przejechałem samochodem pancernym lub zabiłem ręcznie...-
Twarz Carla
zmieniła się w beznamiętną maskę. Spojrzał na swego młodszego
krewniaka.
-Wiem, co spotkało
twoich rodziców i siostrę. Za nich też się mszczę.- powiedział
poważnym tonem. -Jak do tej pory tylko jeden wampir przeżył
spotkanie ze mną. To wasz przyjaciel, Indianin.-
Przerwał im
doktor, wchodząc do kuchni. Zapewne zwabił go zapach spaghetti i
kawy, lecz poczucie lekarskiego obowiązku kazało mu najpierw
powiedzieć o stanie badanego Tima.
-Mam wam do
przekazania dwie wiadomości.- powiedział, patrząc na twarze
zebranych w kuchni. -Nie powiem, że dobrą i złą, raczej lepszą i
gorszą.-
-Do rzeczy,
doktorku.- ponaglił go dorosły. Lekarz poprawił okulary, które
zsunęły mu się na czubek nosa.
-Więc fizycznie
wasz przyjaciel jest w bardzo dobrym stanie, wszystkie urazy fizyczne
są wyleczone.- zaczął po chwili. -Ale ma uszkodzony mózg. Zapewne
przez bardzo silne uderzenie w głowę. Wszystko wskazuje na to, że
do końca życia zostanie rośliną.-
Do kuchni wszedł
James, patrząc na doktora.
-Przepraszam, że
podsłuchiwałem.- powiedział do lekarza. -Czy jest jakiś sposób,
żeby przywrócić mu poprzednią sprawność mózgu?-
Lekarz znowu
poprawił okulary i chrząknął nerwowo.
-Są dwa.-
powiedział i spojrzał na Sweetwatera. -Jeden to operacja, ale nie
mamy warunków, żeby ją przeprowadzić.-
-A jaki jest drugi
sposób?- zapytał Eryk. Medyk ponownie poprawił okulary i wskazał
na Jamesa.
-Jego krew.-
Indianin wlepił w
niego osłupiały wzrok, widać było, że jego umysł nie przyswoił
wypowiedzianych przez doktora słów. Powoli pokręcił głową,
kiedy sens wypowiedzi lekarza dotarł do niego.
-Nie...- szepnął
i cofnął się o krok. -Nie przemienię go.-
Eryk wstał i
podszedł do doktora.
-Czy to jedyny
sposób, by mózg Tima zaczął działać normalnie?-
-Obawiam się, że
tak.- powiedział smutno lekarz. -Inaczej wasz przyjaciel pozostanie
w takim stanie już na zawsze.-
-NIE PRZEMIENIĘ
GO!- wrzasnął James, którego oczy stały się fioletowe, a w ich
kącikach pojawiły się łzy.
-Nie zrobię tego,
nie proś mnie nawet!- James przekonywał Eryka, który wyprowadził
go z kuchni, aby porozmawiać na osobności.
-Doktor mówił, że
to jedyne wyjście.- blondyn starał się nakłonić Indianina do
współpracy. Sweetwater stanowczo pokręcił głową i zacisnął
pięści, aż zbielały mu kostki. Jego oczy były żółte, co
oznaczało złość.
-Nie wiesz, o co
prosisz.- powiedział drżącym głosem. -Ja przez to przeszedłem,
wiem, jak przemiana działa, jak pękają naczynia krwionośne, serce
rozrywa ból a mózg skręca się w konwulsjach, bo nie jest w stanie
przyjąć takiej dawki cierpienia. Więcej niż połowa
przemienionych kończy jako oszalałe z bólu potwory, których boją
się nawet najsilniejsze wampiry. Tego chcesz dla tego małego?!-
-Ty nie oszalałeś.-
-Wielki Duch
świadkiem, że nie wiem, dlaczego.- James machnął ramionami w
powietrzu, zirytowany. -Może mój organizm był odporniejszy, może
życie w stepie zahartowało mnie na tyle, że wytrzymałem ból.
Tego nie wiem. Ale wiem, co czułem w czasie przemiany i nie chcę na
to skazywać tego chłopca.-
-Ale skazujesz go
na pozostanie rośliną.- głos Vinderena stał się twardy jak stal.
-Będzie lepiej, jak pójdziesz i zabijesz go własnymi rękami. To
wegetacja, a nie życie. Tim nie jest w stanie się nawet
samodzielnie załatwić. Czy na taką wegetację chcesz go skazać,
odmawiając pomocy?-
James zagryzł
wargę a jego oczy nabrały fioletowej barwy.
-Tego też nie
chcę...-
-Więc zgódź się
na pomysł doktora.-
Indianin spojrzał
swoimi smutnymi, fioletowymi oczami na blondyna.
-Nie wiem, czemu to
robię...- szepnął i pozwolił się zaprowadzić do chorego.
***************************************************************************
Doktor Tomasz, bo
tak miał na imię, przygotował małego Tima i Jamesa do transfuzji.
Z pomocą Eryka i jego wujka ułożył obu chłopców na ustawionych
obok siebie leżankach w izbie przyjęć szpitala, gdzie cała grupa
udała się zdobytym wcześniej przez Dennissena samochodem.
Reszta chłopców,
oraz Carl zostawiła lekarza ze swoimi pacjentami i czekała na
korytarzu.
Medyk krzątał się
przy maszynie do przetaczania krwi. poprawiając co chwilę okulary,
które uporczywie zsuwały się z jego nosa. Obaj pacjenci byli już
podłączeni do urządzenia rurkami, wbitymi w żyły.
James był
spokojny, pogodził się z pomysłem lekarza.
-Dlaczego
transfuzja, doktorze?- zapytał, obserwując poczynania mężczyzny.
-Wystarczy kropla mojej krwi w najmniejszej rance, nawet w zadrapaniu
skóry.-
Doktor poprawił
okulary i spojrzał na Indianina.
-Przemiana w czasie
transfuzji przebiegnie gwałtowniej, ale też znacznie szybciej. W
normalnych warunkach trwałaby nawet kilka tygodni, a my
przeprowadzimy ją w czasie kilku godzin.-
-To go zabije, jego
organizm tego nie wytrzyma.- powiedział smutno James.
-Przeciwnie.-
zaoponował medyk. -Jego organizm przypuszczalnie nie zdąży nawet
zareagować na tak szybkie zakażenie krwi, przez co łatwo podda się
przemianie. Prawdopodobnie uda się uchronić jego mózg przed
szokiem, spowodowanym bólem.-
-Prawdopodobnie,
przypuszczalnie, uda się...-James pokręcił głową. -Za dużo tych
przypuszczeń. Nie wiemy, jak to na niego wpłynie.-
-To prawda.-
przytaknął lekarz. -Nie wiemy, jak to przebiegnie w jego przypadku.
Ale wiem na pewno, jak przebiegło w moim...-
-Że jak?-
Sweetwater zapytał, zaskoczony.
-Dobrze słyszałeś,
też umierałem. Sam przetoczyłem sobie krew wampira i przemieniłem
się.-
-Jesteś
wampirem?!-
-Nie do końca.-
powiedział doktor i ponownie poprawił okulary. -W końcowej fazie
przemiany przetoczyłem sobie ludzką krew. To powstrzymało zmiany
na pewnym etapie.-
-Na jakim?- zapytał
Indianin. -Musisz pić krew?-
-Nie, nie muszę.-
doktor uśmiechnął się uspokajająco. -Pod tym względem
pozostałem człowiekiem. Z wampira pozostało we mnie tylko nieco
szybkości i zdolności regeneracyjnych, jak również
ponadprzeciętna siła. Ale i tak najsłabszy z was zabiłby mnie bez
trudu, dysponuję tymi właściwościami na poziomie dziecka-wampira,
co daje i tak niezły wynik wśród ludzi.-
-Czy Carl o tym
wie?- zapytał James.
-Oczywiście, to on
uratował mnie, kiedy zostałem śmiertelnie ranny.-medyk pokiwał
głową. -Dostarczył mnie razem z ciałem zabitego przez siebie
wampira do szpitala, żebym mógł przetoczyć sobie jego krew. Potem
oddał mi własną krew, żeby powstrzymać przemianę.-
Maszyna do
transfuzji zabrzęczała i zaczęła przetaczać krew Sweetwatera do
nieruchomego ciała Timmy'ego. Lekarz wyregulował przepływ płynu i
usiadł przy chłopcach.
-Wystarczy pół
litra twojej krwi.- powiedział, patrząc na zegarek. -To zajmie
jakieś dwadzieścia minut, nie więcej.-
Nastąpiło długie,
dwudziestominutowe oczekiwanie, które zdawało się ciągnąć w
nieskończoność.
*****************************************************************************
Po niecałych
trzydziestu minutach drzwi gabinetu zabiegowego otwarły się i
doktor wyprowadził Jamesa, który odwijał podwinięty, lewy rękaw
bluzy.
-Jak poszło?-
niecierpliwił się Eryk. -Co z Timem?-
-Spokojnie,
skończyliśmy przetaczanie krwi.- uspokoił go lekarz. -Teraz czeka
nas kilka godzin czekania na jej efekty. Prześpijcie się w którejś
sali, powiadomię was, jak coś będzie się działo.-
-Przespać się.-
żachnął się blondyn. -Gdyby to było takie proste...-
-Idźcie, ja tu
zostanę.- powiedział James i usiadł na krzesełku pod gabinetem.
-Będę na każde zawołanie doktora, jeśli zajdzie taka potrzeba,-
-Chodźmy, nic tu
po nas.- Carl złapał Eryka i Petera za ramiona i pociągnął w
stronę sal. Chłopcy niechętnie poszli za nim, chociaż czuli
zmęczenie napięciem, spowodowanym niepokojem o przyjaciela.
*****************************************************************************
-Eryk, śpisz?-
szept Petera dotarł do uszu blondyna, który żadnym sposobem nie
mógł zasnąć.
-A skąd.- mruknął
w odpowiedzi i odwrócił się do przyjaciela, leżącego na
sąsiednim łóżku. -Nie zasnę, jestem za bardzo zdenerwowany.-
-Mogę położyć
się z tobą?- zapytał nieśmiało szatyn. Eryk nie wiedział, co
odpowiedzieć. Bał się reakcji swojego ciała na bliskość
przyjaciela. Bał się również reakcji śpiącego na trzecim łóżku
Sama Lee, gdyby przypadkiem zobaczył ich, leżących razem. Zagryzł
wargi, myśląc intensywnie.
-Mogę?- Peter
powtórzył pytanie, wiercąc się niecierpliwi pod kocem.
-No... chodź...-
powiedział cicho, nasłuchując spokojnego oddechu Azjaty. Na
szczęście Carl nie został z nimi, poszedł do pokoju ochrony, skąd
mógł obserwować praktycznie cały szpital przez kamery
monitoringu.
Ciemna sylwetka
Petera podniosła się z łózka, na palcach przeszła do Eryka i
cicho wślizgnęła się pod jego koc, przytulając się do jego
ciała.
-Dziękuję...-
szepnął Dennissen i delikatnie pocałował Eryka w policzek.
Blondyn czuł całym ciałem, że przyjaciel ma na sobie tylko
bokserki, jego gorąca skóra przyjemnie grzała jego nagą klatkę
piersiową, gdyż sam też położył się w samej bieliźnie.
Ogólnie, noc była gorąca, nie pomagał nawet fakt, że okna
pozbawione były szyb i wiatr mógł swobodnie krążyć po sali.
Oczywiście gdyby tylko jakiś wiatr zechciał powiać, gdyż
powietrze było nieruchome i nagrzane przez słońce w ciągu dnia.
Delikatna, ciepła
dłoń dotknęła brzucha Eryka, gładząc go czule.
-Kocham cię.-
usłyszał ciszy szept Petera, ręka zsunęła się niżej, dotykając
gumki jego bokserek. Drgnął nerwowo i złapał przyjaciela za rękę.
-W takiej chwili
chcesz robić takie rzeczy?- zapytał cichym szeptem, kątem oka
patrząc na śpiącego Lee. -A jak wejdzie Carl, albo Sam się
obudzi?-
-To powiemy im
prawdę.- szatyn oswobodził rękę i wznowił jej wędrówkę w
kierunku krocza Eryka. -Powiem im, że cię kocham.-
Dłoń Dennissena
wślizgnęła się pod gumkę bokserek blondyna i głaskała
delikatne włoski, otaczające jego penisa. Eryk sam był zaskoczony
szybkością reakcji swojego organizmu, jego męskość niemal
natychmiast stwardniała i podniosła się, trącając rękę Petera.
Ten, bez zastanowienia przesunął dłonią po całej długości jego
członka, zaczynając od jąder aż po nabrzmiałą główkę.
Blondyn jęknął
cicho i znów nerwowo spojrzał na Sama, śpiącego na łóżku na
wprost nich. Z ulgą stwierdził, że Azjata śpi smacznie,
pochrapując cicho. Powoli położył obie ręce na biodrach Petera i
przesunął je niżej, ściągając mu bokserki. Szatyn uniósł
delikatnie biodra, aby ułatwić mu zadanie. Sztywny penis Dennissena
uderzył Eryka w udo, wyskakując spod zdejmowanej bielizny. Po
ciałach obu chłopców przebiegł dreszcz podniecenia.
Blondyn ujął
pulsującego członka przyjaciela w dłoń i zaczął nią delikatnie
poruszać. Czuł pulsujące żyłki pod skórą jego penisa,
napęczniały żołądź i lekką wilgoć na jej czubku. Peter był
bardzo podniecony, z trudem panował nad oddechem i odruchami. Jego
dłoń mocno ściskała męskość Eryka, doprowadzając go do
podobnego stanu
Ich wargi zwarły
się w pocałunku, języki rozpoczęły zmagania, ocierając się o
siebie we wnętrzu ich ust. Ich oddechy stały się głośniejsze,
wyrównały rytm, podobnie dłonie, pieszczące ich nabrzmiałe
członki.
Nie zwracali już
uwagi na śpiącego z nimi w sali chłopca, dawali sobie rozkosz, nie
myśląc o całym świecie.
Eksplodowali niemal
równocześnie, opryskując się wzajemnie lepką, gęstą cieczą.
Eryk wcałował się
w drżące wargi Petera, szepcząc w przerwach między pocałunkami:
-Kocham cię... jesteś mój, piękny...
kocham cię... tylko mój...-
Lee zakaszlał przez sen, chłopcy
zamarli bez ruchu.
-Uff, myślałem, że się obudził.-
szepnął Peter z ulgą. -Dziękuję ci.-
Pocałował Vinderena w policzek i
puścił jego nabrzmiałego członka, czując na palcach lepką
spermę.
-To ja dziękuję, że jesteś.-
szepnął Eryk i przejechał dłonią, pokrytą nasieniem przyjaciela
po jego brzuchu, i tak już spryskanym jego własną spermą.
-Nie ma się tu gdzie wykąpać.-
-Nie szkodzi, to nie krew wampira,
tylko nasze płyny.- powiedział blondyn, rozcierając gęstą ciecz
na ciele Petera. -Wykąpiemy się, jak wrócimy do naszej kryjówki.-
-A ja mam pomysł...- mruknął szatyn
i zanurzył się pod kocem. Eryk poczuł jego język na swoim
brzuchu, zlizujący efekty ich rozkosznych zabaw.
-Co ty... robisz?- zająknął się,
kiedy chłopiec polizał główkę jego penisa, zlizując z niej
resztki nasienia.
-To co lubię.- głos Petera był
prztłumiony przez koc, pod którym znajdowała się jego głowa.
Nagle na korytarzu usłyszeli szybkie
kroki, jakby ktoś biegł. Dźwięk minął ich salę i oddalił się.
-Ubieramy się.- rzucił Eryk. -To
chyba był Carl, albo mamy gości, albo coś się dzieje z Timem.-
Zerwali się z łóżka i zaczęli w
pośpiechu naciągać ubrania, zapominając o pozostawionych na
białym prześcieradle, śladach spermy. Ubrali się w rekordowym
tempie, następnie obudzili Sama, który spał w całym oporządzeniu.
W pośpiechu wybiegli z sali, kierując
się w stronę, z której dochodziły dziwne hałasy.
****************************************************************************
Czarne włosy włosy zasłoniły twarz
Smallflowera, usta były otwarte, wydobywał się z nich dziwny,
makabryczny charkot. Siedział na leżance, jego pierś poruszała
się szybko, pot przesiąkł przez cienką, białą koszulkę.
Otworzył usta szeroko, ale charczenie ucichło, jakby stracił
oddech. Na jego szyi wystąpiły nabrzmiałe węzły żył. Walczył
z czymś, opierał się z ogromnym wysiłkiem.
James i doktor patrzyli na niego, nie
wiedząc, co począć.
Chłopiec wyglądał jak opętany, jego
otwarte, nieme usta nadawały jego twarzy upiornego wyrazu.
-Musimy go przywiązać do leżanki.-
powiedział lekarz, ale nie miał odwagi podejść do czarnowłosego
chłopca. -Może być niebezpieczny, jeśli coś poszło nie tak, jak
myślałem.-
Indianin zrobił krok w stronę Tima,
ale wtedy żyły na jego szyi nabrzmiały jeszcze bardziej, napiął
wszystkie mięśnie a z jego szeroko otwartych ust wydobył się
głośny, świdrujący uszy jęk, jakby ktoś żywcem obdzierał
chłopca ze skóry. Całe jego chude ciało trzęsło się w
konwulsyjnych skurczach mięśni, a on nie przestawał jęczeć.
Do gabinetu wpadł Carl, spojrzał na
małego i zaklął paskudnie:
-Ja cię pierdolę, zombie!-
-Obezwładnijcie go!- niemal krzyknął
lekarz. -Jeśli natychmiast nie przetoczymy mu ludzkiej krwi,
przemieni się w wampira i wszystkich nas pozabija!-
James i wuj Eryka rzucili się na Tima,
przygnietli do leżanki, ale nie mogli go przywiązać, ponieważ
leżysko nie miało żadnych barierek ani innych elementów, do
których możnaby przywiązać linkę lub cokolwiek.
-Krzesło!- krzyknął Carl.
-Przywiążmy go do krzesła, ręce z tyłu i nogi do nóg krzesła!-
Ściągnęli napięte do granic ciało
chłopca z leżanki i z najwyższym trudem usadzili na masywnym,
drewnianym krześle. W zasięgu ręki Jamesa leżały bandaże,
chwycił za nie i zaczął wiązać ramiona małego za oparciem
krzesła.
Wtedy Tim nagle zamilkł, nabrał
powietrza do płuc i szarpnął się do tyłu, wyginając ciało w
łuk. Indianin z Carlem zostali odrzuceni do tyłu, upadli jeden na
drugiego i razem wpadli pod stół, na którym stał mikroskop i
przeróżne odczynniki. Pozbierali się z podłogi, ale widok, jaki
zobaczyli, zmroził ich i unieruchomił w miejscu.
Tim zerwał krępujące mu ręce
bandaże i wygiął grzbiet pod takim katem, że dał się słyszeć
trzask rozciąganych kręgów. Zawył rozpaczliwie, przechylił się
na bok i padł na plecy, wciąż trzymając nogi na krześle.
Jego oczy otwarły się szeroko,
patrząc na Jamesa i Carla.
Obaj zamarli bez ruchu, widząc ich
kolor.
Były czerwone, czerwone jak krew,
której teraz pragnął.
******************************************************************************
Eryk i Peter wpadli do gabinetu i
zamarli z przerażenia.
Pod stołem leżeli Carl i James, na
czole blondyna było niewielkie rozcięcie.
Na podłodze, obok leżanki leżał
Tim. jego plecy były wygięte w łuk, głowa odrzucona do tyłu.
Szeroko otwartymi oczami patrzył na nowo przybyłych. Jego oczy
miały intensywny, czerwony kolor.
Chwycił za przód swojej białej,
przepoconej koszulki i potargał ją, odsłaniając nagi, chudy jak u
trupa tors. Jego skóra była jakby przezroczysta, wyglądała jak
wosk, przez który widać było niebieskie i sine żyłki.
-To ostatni moment, żeby przetoczyć
mu ludzką krew!- krzyknął doktor. -Albo zrobimy to teraz, albo
przemieni się do końca i już nie będzie odwrotu!-
Blondyn kiwnął głową na znak, że
zrozumiał. W trójkę, on, Peter i Doktor, skoczyli w stronę
czarnowłosego chłopca. Ale w tym momencie mały podniósł się jak
sprężyna i odrzucił pozostałości koszulki, owinięte wokół
nadgarstków.
Szarpnął wciąż tkwiące w jego
żyłach przewody do transfuzji, bandaże na jego ramionach przybrały
ciemną, niemal brunatną barwę. Krew z plastikowych rurek trysnęła
na jego dziecinną twarzyczkę, nadając jej do spółki z czerwonymi
oczami, upiornego wyrazu.
-Tim...- odezwał się cicho Eryk.
-Chcemy ci pomóc. Nie mamy złych zamiarów.-
Mały spojrzał na niego a jego twarz
wykrzywił wściekły grymas. Jego oczy błyszczały szaleństwem,
jakby nie poznawał przyjaciela, z którym dzielił trudy szkolenia.
Zacharczał dziwnie i podskoczył, momentalnie znajdując się na
stole, spod którego próbowali się wygramolić Carl i James.
-Tim!- Eryk podniósł głos, jego ton
był rozkazujący. -Szeregowy Timothy Smallflower, baczność!-
Czarnowłosy znieruchomiał w postawie
na baczność, jego oczy wróciły do normalnego koloru. Wtedy
blondyn podciął mu nogi i przygniótł do stołu, natychmiast
krępując mu ręce. Peter zareagował instynktownie, również
doskoczył i unieruchomił nogi Tima. Mały nie walczył, patrzył w
twarz Eryka spokojnym wzrokiem. Jego oczy były błękitne.
-Tak jest...- szepnął i uśmiechnął
się blado.
Doktor podszedł szybko i wyciągnął
skórzane pasy, którymi unieruchomili Smallflowera na stole
laboratoryjnym. Natychmiast przystąpili do transfuzji, Dawcą został
Eryk, który sam zaoferował swoją krew.
Medyk przygotował obu chłopców i
podłączył do urządzenia do transfuzji.
Maszyna cicho zaszumiała i zaczęła
pompować krew Vinderena do żył Tima.
Blondyn spojrzał w twarz leżącego
obok przyjaciela. Jego tęczówki ciemniały, wracając do
naturalnej, czarnej barwy. Skóra nabierała zdrowych kolorów.
Czarnowłosy patrzył z wdzięcznością w błękitne oczy Eryka,
jego usta ułożyły się w słowa, które jednak nie wydobyły się
z nich.
Jednak Eryk odczytał je.
Te niewypowiedziane słowa brzmiały:
-Kocham cię.-
Cooooo ?! Jakie "kocham cię" ? Boże, boże, tyle akcji <3 Tyle szczęścia tyle miłości! No nic tylko czekać na więcej pozdrawiam :3
OdpowiedzUsuńŚwietne, nie mogę się doczekać następnych rozdziałów! :D
OdpowiedzUsuńJejuu, piękny rozdział, uwielbiam gdy opisujesz te pełne napięcia sceny!
OdpowiedzUsuńAkcja fantastycznie się toczy, ciekawe co się dalej wydarzy :3
I teraz pretensje: DLACZEGO SKOŃCZYŁEŚ W TAKIM MOMENCIE? ;-;
Pisz dalej, zrobię ci ołtarzyk w moim pokoju xD Weny~
/Ragnarok
Hmm..brak mi słów..no po prostu idziesz jak burza z opowiadaniem, coraz bardziej robisz je pogmatwane i do tego jeszcze te "niewypowiedziane sowa" co raz ciekawiej :D
OdpowiedzUsuńScenka słodka i taka mmmmm..:)
Czekam na next i życzę weny:D
No nie mogę, ta akcja, to napięcie!
OdpowiedzUsuńKocham cię za to normalnie i jeszcze zakończenie, które uzależnia do poznania dalszej części :-D
Czekam na dalej :3
Szikar
No no, czyżby szykował się trójkąt...?:> niecierpliwie czekam na dalsze rozdziały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam/E.
Witam,
OdpowiedzUsuńoch tym spagethi zrobiłeś mi smaka.... bardzo polubiłam doktora Tomasza, i jak się okazało jest w jakieś części wampirem.... i można powiedzieć, że Tim mimo szału w jakim się znajdował, zachowywał się jeszcze jako człowiek, no bo zareagował na słowa Eryka.... a ta końcówka, czyżby Tim zakochał się w Eryku?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia