Lot
trwał niecałe pół godziny. Statki z cichym szumem wylądowały w
wyznaczonym punkcie miasta. Maskowanie okazało się skuteczne i oba
aerostaty bezpiecznie dotknęły ziemi. Miejsce to było oddalone od
najbliższych pozycji wroga o ponad kilometr, lecz nawet tu było
słychać huk eksplozji i wystrzałów. Łuna nad płonącymi w
oddali budynkami rozjaśniała nocne niebo, oświetlając miejsce
lądowania.
Chłopcy wyszli z pojazdów i stanęli w szeregu, czekając na dowódcę. Kilka minut później dołączył do nich kapitan Hernandez i ponownie przemówił do nich.
Chłopcy wyszli z pojazdów i stanęli w szeregu, czekając na dowódcę. Kilka minut później dołączył do nich kapitan Hernandez i ponownie przemówił do nich.
-To
miejsce naszej misji. Działamy na terenie o średnicy kilometra,
zabezpieczamy tyły naszych sił głównych. Oddział pierwszy i
drugi- wskazał na dwie grupy starszych chłopaków. - Przesuwacie
się na północ około pięciuset metrów, po czym czekacie na
dalsze rozkazy. Młodzi zostają tu na miejscu, zabezpieczają odwrót
w razie niepowodzenia. To tyle, wykonać!
Dwa,
liczące po dwanaście osób, oddziały starszych chłopców ruszyły
na wyznaczone pozycje. Kapitan krzyknął za nimi:
-Włączyć
komunikatory! Chcę mieć wszystkich na nasłuchu przez cały czas
trwania misji!
Wszystkie
oddziały włączyły swoje radia. Kapitan wrócił do niewidocznego
statku, który pełnił rolę centrum dowodzenia akcją.
Eryk
z braku lepszego zajęcia zaczął rozglądać się po okolicy. Domy
w okolicy nie były zniszczone, ale bez wątpienia były opuszczone.
Widocznie władze miasta ewakuowały mieszkańców w jakieś
bezpieczne miejsce, bo w żadnym oknie nie było światła. Co prawda
była godzina 3.40 w nocy, ale odgłosy wybuchów i wystrzałów
obudziłyby każdego w okolicy, więc było jasne, że w pobliskich
domach nie było żywej duszy.
Niedaleko
na północ, około stu metrów od ich pozycji, znajdował się
niewielki placyk, ze stojącym na nim niewielkim kościołem,
przerobionym na ratusz, o czym świadczył napis "City Hall",
umieszczony na ścianie frontowej. Kościół miał zabytkową,
drewnianą dzwonnicę, a przez jej wąskie okienka widać było puste
wnętrze. Najwyraźniej dzwon został usunięty po przekształceniu
budynku w urząd. Eryk ocenił dzwonnicę, jako doskonały punk
snajperski z widokiem na sporą część miasta. Nie mając nic
lepszego do roboty, zarządził przegląd broni. Radio milczało.
***************************************************************************
Peter |
Godzinę
później nadal było ciemno, a radio milczało uparcie. Chłopcy
przysypiali na siedząco, tylko Eryk, Peter i Tim wsłuchiwali się w
odległe odgłosy walki. Nie odzywali się, nie było o czym
rozmawiać. Tim wstał i odszedł kilka metrów w bok, rozpiął
spodnie i wysikał się na róg opuszczonego, parterowego domu.
Wrócił do kolegów i ziewnął głośno.
-Zanudzimy
się tu, jak tak dalej pójdzie.
-Śpieszy
ci się na pierwszą linię?- zapytał Peter.
Smallflower
wzruszył ramionami i przeciągnął się.
-Nie
koniecznie, ale przydałoby się jakieś zajęcie. Już pięć razy
rozebrałem pistolet, znam każdą jego część na pamięć.
-To
rozbierz granat- smętnie doradził Peter i wstał, rozprostowując
nogi.
-Ha
ha, bardzo zabawne-Tim pokiwał głową i sięgnął do kieszonki po
batonik energetyczny.
Nagle
nad ich głowami rozległ się świst. Chłopcy spojrzeli w niebo i
zobaczyli dwa myśliwce, pędzące na bardzo niskim pułapie. Były
tak nisko, że dzięki łunie od pożarów można było ujrzeć
oznaczenia na ich kadłubach. Jeden miał symbol Sił
Sprzymierzonych, za to drugi, oznaczony czerwonym krzyżem, należał
bez wątpienia do wroga. Obydwa statki toczyły walkę w powietrzu,
nad głowami chłopców. Ziemski pojazd był znacznie mniej zwrotny,
niż myśliwiec wampirów, ale zasiadający w nim pilot musiał być
geniuszem pilotażu. Zręcznie unikał każdego ataku ścigającego
go przeciwnika, robił błyskawiczne uniki i po sekundzie, nie
wiadomo jakim cudem, znajdował się na ogonie wampirzego statku i
ostrzeliwał go seriami z karabinów. Ale przeciwnik też był dobrym
pilotem, doskonale wykorzystywał zwrotność swojej maszyny,
odbijając nagłymi zwrotami na boki. Myśliwce oddaliły się na
znaczną odległość i chłopcy stracili je z oczu. Ale po chwili
znowu rozległ się w powietrzu odgłos ich silników. Przyjaciele
poderwali się i obserwowali, jak ziemski pojazd ostrzeliwuje rufę
wampirzego myśliwca. Z jego silnika wydobywał się czarny dym, co
świadczyło o celności strzałów ludzkiego pilota. Nagle buchnął
z niego jasny płomień i statek wampira stanął dęba w powietrzu,
a ziemski pojazd wbił się w niego siłą rozpędu. Oba pojazdy
runęły na ziemię, wyraźnie zbliżając się w stronę miejsca
lądowania dwóch statków i stacjonujących przy nich dwóch
oddziałach nastoletnich żołnierzy. Chłopcy z przerażeniem
patrzyli, jak zbita masa płonącego metalu leci w ich stronę. Nie
mieli szansy ucieczki, rzucili się na ziemię. Na szczęście
złączone statki przeleciały z hukiem nad ich głowami, uderzyły w
wyższy budynek, prawdopodobnie jakiś magazyn, odbiły się,
niszcząc jego dach i koziołkując, skosiły drewnianą dzwonnicę
kościoła, będącego obecnie ratuszem. Następnie wbiły się w
stojący za ratuszem, piętrowy budynek szkoły. Rozległ się huk
uderzenia a z okien posypało się szkło. Nie było wybuchu, tylko
niewielkie ilości dymu wydobywały się z wybitego w cegłach otworu
w ścianie budynku.
Eryk
sięgnął po komunikator i wezwał Hernandeza. Dowódca zgłosił
się.
-Panie
kapitanie, proszę o zgodę na sprawdzenie wraków- powiedział
blondyn. -Może nasz pilot żyje, nie było eksplozji paliwa.
-Zezwalam-
zgrzytnęło radio zniekształconym głosem dowódcy. -Trzymać broń
w gotowości, nie ryzykować niepotrzebnie. Pilota, jeśli żyje,
wyciągnijcie i dostarczcie bezpiecznie do mnie. Wampira....jego
możecie dobić.
-Zrozumiałem,
bez odbioru- rzucił krótko chłopak i wezwał swój oddział.
Chłopcy zebrali się wokół niego.
-Tim,
widzisz ten wysoki budynek po drugiej stronie ulicy, na wprost
szkoły?- wskazał chłopcu dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły.
-Znajdź miejsce w jakimś oknie, tak, żebyś widział co się
dzieje w miejscu upadku myśliwców. Zajmij pozycję do strzału ze
snajperki. Ja wejdę z Peterem do budynku,sprawdzimy co z naszym
pilotem. Osłaniaj nas, w razie czego strzelaj.
-Tak
jest- powiedział Tim i bez ociągania ruszył w stronę wskazanego
budynku. Tymczasem Eryk oddał swój karabin snajperski jednemu z
chłopców, którzy nie brali udziału w ich zwiadzie, kiwnął na
Petera i ruszyli w stronę szkoły. Po cichu weszli do wnętrza
budynku, rozglądając się uważnie. Stwierdzili, że pojazdy
rozbiły się na wyższym poziomie, na parterze jedynie spadło
trochę tynku z sufitu. Skradając się, weszli po schodach.
Na
piętrze zobaczyli zdemolowane sale i rozbite ściany. Statków
nigdzie nie widzieli. Okazało się, że sczepione ze sobą myśliwce
przeleciały przez wszystkie sale na piętrze, przebiły się przez
ostatnią, która oddzielała część budynku z salami lekcyjnymi od
sporej sali sportowej, i tam spadły na jej parkiet, który znajdował
się na poziomie podłogi parteru. Eryk zdecydował, że opuszczą
się do sali przez otwór wybity w ścianie, nie miał ochoty na
ponowne pokonywanie schodów. Nie było zbyt wysoko, więc chłopcy
zeszli po stercie cegieł, leżącej pod ścianą i ostrożnie
podeszli do dymiących wraków. Pokrywa kabiny ludzkiego myśliwca
była wyrwana i leżała w pewnej odległości od poskręcanych blach
statków. Eryk dał przyjacielowi znak, żeby został na miejscu, a
sam zajrzał do wnętrza pojazdu. Jednak pilota nie było w środku,
były za to ślady krwi na fotelu i pulpicie. Człowiek musiał
zdrowo oberwać przy zderzeniu statków, jak i przy przebijaniu się
przez ściany szkoły. Chłopak obawiał się, że mężczyzna mógł
być w ciężkim stanie. Być może wyczołgał się z kokpitu i
umiera gdzieś w gruzach, zalegających salę sportową. Wrócił do Petera i poinformował go o braku pilota. Chcieli rozejrzeć się po
pomieszczeniu, kiedy z pojazdu wampira odskoczyła pokrywa włazu. Chłopcy natychmiast rzucili się w stronę rumowiska z cegieł i
szczątków jakichś przyrządów gimnastycznych, ukryli się za
nimi, zdejmując karabiny impulsowe z ramion i celując w ciemny
otwór włazu wrogiego statku. Po chwili pojawiła się w nich
wysoka postać w czarnym kombinezonie i hełmie. Hełm również był
czarny, metalowy, z nieprzejrzystą szybką z przodu. Postać
chwiejnie wyszła ze statku, zatoczyła się i upadła na kolana.
Eryk i Peter wycelowali w głowę czarnej postaci, ale nie strzelali.
Tymczasem osobnik w kombinezonie odpiął zaczepy hełmu i zdjął
go, odrzucając za siebie. Oczom obserwujących go chłopców ukazała
się niezwykle przystojna twarz wampira. Oceniając wzrokowo, nie
wyglądał na więcej niż siedemnaście lat, miał długie, czarne
włosy. Jego pełne usta wykrzywione były w grymasie bólu. Podparł
się ręką o zarzuconą ceglanym pyłem podłogę i zakaszlał, a z
jego ust popłynęła ciemna krew. Splunął na brudny parkiet i
zaklął cicho.
-Kurwa,
a trzeba było siedzieć w domu...
Chłopcy
spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
-Możecie
wyjść, i tak was słyszę- wystękał wampir, wycierając
zakrwawione usta wierzchem dłoni. -Nic wam nie zrobię.
Coraz
bardziej zdziwieni chłopcy wyszli ostrożnie zza stosu cegieł i
podeszli do wampira. Najwyraźniej był poważnie ranny, ale znając
możliwości regeneracyjne jego gatunku, chłopcy nie opuszczali
broni.
-Nie
bójcie się- wydusił z trudem krwiopijca. -Nie jestem zwolennikiem
tej wojny i nie walczę z dziećmi.
-Powiedzmy,
że wierzymy- powiedział spokojnie Eryk, nie przestając celować w
jego głowę. -Co i tak nie powstrzyma nas przed odstrzeleniem ci
łba, jak tylko wykonasz jakiś gwałtowny ruch.
-Może
to i lepiej...- wykrztusił wampir i znowu zakaszlał, plamiąc
parkiet brunatnymi kroplami krwi. -Uwolnisz mnie od tego bólu...
Eryk
podszedł blisko niego i przyłożył lufę karabinu do tyłu jego
głowy.
-Zrobię
to dla czystej przyjemności- wycedził i szturchnął boleśnie
końcem lufy głowę krwiopijcy. -Za moją rodzinę i wielu innych,
których zamordowali tacy jak ty.
Czarnowłosy
wampir podniósł wzrok i spojrzał w jasne oczy chłopca.
-Nie
wszyscy z nas są mordercami- stęknął i znowu wytarł usta
dłonią. -Są wśród nas tacy, którzy sprzeciwiali się atakowi na
was.
-A
ty pewnie jesteś jednym z nich- ironicznie powiedział Eryk.
-Powiesz wszystko, żeby tylko uratować życie.
-Mam
w dupie swoje życie. Nie jestem dumny z tego, do jakiego gatunku
należę- z trudem powiedział długowłosy. -Chciałem zginąć,
tam, w powietrzu...
-Pierdolisz-
warknął blondyn. -Jesteś krwiopijcą, jednym z morderców. Tak
samo jak cała wasza banda, potrzebujesz krwi, żeby żyć.
-To
prawda- powiedział wampir z rozbrajającą szczerością. -Potrzebuję krwi, ale nie muszę zabijać, żeby ją zdobyć.
Skrzywił
się z bólu, ręka, którą się podpierał, ugięła się i upadł
na podłogę, kalecząc twarz o leżące na niej odłamki cegieł.
-Dobij
mnie...- jęknął -...i uciekajcie stąd, zanim...przylecą po
mnie...
Chłopiec
zawahał się, przestał celować w głowę wampira. Peter podszedł
do niego i szarpnął go za rękaw.
-Zabij
to ścierwo i wynośmy się stąd, faktycznie mogą wysłać po niego
jakąś brygadę ratunkową. Nie chcę mieć na głowie oddziału
wampirów.
Ale
blondyn opuścił broń i zagryzł wargi. Czuł, że krwiopijca
mówił prawdę. Że rzeczywiście nie każdy z nich jest mordercą.
Że ten czarnowłosy, cierpiący chłopak, który należał do
wrogiego gatunku, chciał naprawdę umrzeć. Uklęknął przy nim i
zapytał:
-Skąd
wiedziałeś, że tu jesteśmy?
-Mamy
słuch czterokrotnie czulszy niż wy- powiedział z trudem wampir.
-Słyszałem wasze oddechy i bicie serc.
-A
słyszysz też pilota, z którym walczyłeś w powietrzu?- zapytał
Eryk. -Żyje?
Ranny
wyciągnął ramię i pokazał chudym palcem na rumowisko gruzu,
nieopodal wraków.
-Tam
się ukrył...- jęknął i ponownie zachłysnął się krwią. -Jest
ranny, ale żyje. Zabierzcie go stąd i uciekajcie... nadlatują...po
mnie...
Faktycznie,
w powietrzu dał się słyszeć szum silników aerostatu. Peter
podbiegł do okna i z przerażeniem stwierdził, że nad budynkiem
szkoły zawisł spory, załogowy statek wroga.
-O
kurwa!- zaklął i podszedł nerwowo do Eryka. -Zabij go, bierzemy
pilota i spierdalamy!
Ale
blondyn pokręcił głową, nie chciał zabijać tego przeciwnika.
Może w walce, ale nie rannego i bezbronnego. Odwrócił się do
przyjaciela i wydał polecenie:
-Idź
po pilota, ja zajmę się resztą.
Szatyn
skoczył w stronę wskazanego przez wampira stosu cegieł, ale na
odchodnym krzyknął:
-Zabij
tego skurwiela-
Ale
Eryk już podjął decyzję. Nie zabije go, nie mógł tego zrobić.
Pochylił
się nad rannym wampirem i zapytał:
-Czy
ty...zregenerujesz się?
-Tak-
jęknął boleśnie czarnowłosy. -Uciekajcie...jesteście za
młodzi...żeby tu zginąć...
Eryk
podniósł się i wciąż patrząc na plującego krwią wampira,
powiedział:
-Dzięki
za pomoc w znalezieniu pilota.
-Nie...uratuję
wszystkich...-wampiryczny nastolatek dławił się poczerniałą
krwią. -...ale choć jego...pomogę...
Wygiął
plecy w łuk a w jego oczach pojawiły się łzy.
-Dobij
mnie...- wystękał. -Chcę umrzeć...
Niebieskooki
pokręcił głową.
-Nie
mogę, chociaż myślałem, że sprawi mi to przyjemność.
-Zabij
mnie...-błagał wampir. -...albo ogłusz mnie...nie wytrzymam
tego...tego bólu...
-Wybacz,
nie potrafię- powiedział smutno blondyn. -Zaraz przyjdą po ciebie
twoi ludzie, pomogą ci. Nie umrzesz.
-Eryk!-
rozległo się wołanie Petera. -Pomóż mi, sam nie udźwignę
rannego! Musimy go stąd zabrać!
Chłopiec
ruszył w jego kierunku, ale zatrzymało go ciche wołanie rannego
wampira. Odwrócił się.
-Jasnowłosy...-wyjęczał
chłopak wampir. -...spotkamy się jeszcze...
Eryk
wyszarpnął pistolet z kabury i wycelował w sufit. Oddał strzał,
rozbijając plastikową lampę, która spadła na głowę
długowłosego, pozbawiając go przytomności. Odwrócił się i
pobiegł na pomoc Peterowi, siłującemu się z rannym pilotem.
Chwycił mężczyznę pod ramię i razem z przyjacielem wytaszczyli
go na stertę gruzu.
Za
oknami słychać było szum lądującego na dziedzińcu szkoły
statku. Chłopcy wraz z rannym ruszyli w stronę drzwi, ale krótki
rzut oka za okno zmienił ich plany. Nie mogli wyjść głównym
wyjściem z budynku. Ze statku wysiadło ośmiu uzbrojonych w masywne
karabiny żołnierzy wampirów w czarnych hełmach na głowach. Trzech
stanęło przy wejściu, reszta weszła do wnętrza szkoły i
rozpoczęła poszukiwania swojego pilota.
-Szlag...-
zaklął cicho Eryk. -Nie wyjdziemy głównym wyjściem. Musimy się
przedostać przez piwnicę na tył szkoły.
-Oszalałeś?!-
prawie krzyknął Peter. -Jak wyjdziemy z piwnicy?!
-Albo
wyjdziemy przez okienko piwniczne, albo dotrzemy do wyjścia
ewakuacyjnego. Nie widzę innego wyjścia, nie zaatakujemy strażników
przed wejściem, nie mamy szans z trzema wampirami.
-Wiem,
kurwa!-Peter był zdenerwowany. -W bezpośrednim starciu nie mamy szans
nawet z dwoma.
-Opanuj
się- upomniał go Eryk. -Wydostanę nas stąd. Ruszamy do piwnic.
Podeszli
ostrożnie do drzwi sali i uchylili je cicho. Patrol wampirów wszedł
już na piętro, kierując się zapewne widokiem otworu wybitego w
ścianie szkoły przez myśliwce i wnioskując, tak jak początkowo
chłopcy, że znajdują się one na górze. Eryk pociągnął za sobą
Petera i rannego, przeszli cicho przez hall i znaleźli zejście do
piwnic budynku. Ostrożnie zeszli po stromych schodach, podtrzymując
pilota, który utykał na lewą nogę. Światło włączyło się
automatycznie, reagując prawdopodobnie na ruch. Nie było zbyt
jasne, rzucało upiorne cienie na ścianach korytarza piwnicy. Po obu
jego stronach znajdował się szereg drzwi, napisy na tabliczkach
informowały, co się za nimi znajduje: kuchnia, magazyn środków
czystości, skład opału, kotłownia, bojlerownia....
Na
samym końcu korytarza były ciężkie, metalowe drzwi z tabliczką,
informującą, że znajduje się tam magazyn ogólny. Chłopcy
otworzyli ognioodporne drzwi, które zaskrzypiały głośno, weszli
szybko do środka i zamknęli je za sobą. To pomieszczenie było
duże i nie oświetlone, półmrok rozpraszało jedynie światło
wpadające przez małe okienka pod sufitem, więc włączyli latarki
na kamizelkach. Cały magazyn zastawiony był przeróżnymi regałami,
połamanymi stołami i krzesłami, jakimiś maszynami, workami i
stertami starych książek. Przyjaciele ruszyli przez labirynt
regałów i półek, wlokąc rannego pilota i starając się dotrzeć
do jednego z okienek. Dotarli do najbliżej znajdującego się
okienka, ale okazało się, że pomieszczenie jest wyższe, niż im
się początkowo zdawało. Wolność znajdowała się poza ich
zasięgiem, na wysokości niemal trzech metrów. Eryk rozejrzał się
w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu, którego mogliby użyć jako
podestu lub drabinki. W rogu stała stara, metalowa szafa pancerna i
kilka krzeseł. Chłopak wpadł na pomysł, żeby zrobić z tych
rzeczy stos, po którym będą mogli wspiąć się do okna i wydostać
przez nie pilota.
-Połóżmy
go na chwilę gdzieś z boku- powiedział do Petera. -Zrobimy sobie
drogę wyjścia z tej szafy i krzeseł.
Usadowili
jęczącego rannego na stosie książek i zabrali się za przesuwanie
szafy pod okienko. Mebel był cholernie ciężki, ledwie udało im
się go przesunąć go kilkanaście centymetrów po betonowej
posadzce. Peter odwrócił się, ocierając pot z czoła, i oparł o
pancerne drzwi szafy. Podniósł wzrok i nagle jego twarz stężała
w niemym przerażeniu. Eryk spojrzał na przyjaciela i widząc jego
wyraz twarzy, zwrócił oczy w tym samym kierunku.
Nad
leżącym na stercie makulatury pilotem, pochylał się wysoki cień
w czarnym mundurze wampira i wgryzał się w szyję rannego.
**********************************************************************
Chłopcy
skamienieli, widząc w świetle swych latarek białowłosą postać,
która wysysała krew z jęczącego pilota. Wampir zdawał się ich
nie zauważać, posilał się spokojnie, nie zwracając na nich
uwagi.
Eryk
otrząsnął się z szoku, wyrwał z kabury pistolet i strzelił w
ciemną sylwetkę z długimi, białymi włosami. Nie wiadomo jak, ale
wampir nagle zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu, a ranny
osunął się ze sterty książek na beton, wciąż jęcząc. W
odległym kącie magazynu coś stuknęło o dobiegł stamtąd niski,
zachrypnięty głos.
-Nie
lubię, jak przerywa mi się posiłek, dzieci. Nie jesteście dobrze
wychowane.
Chłopcy
milczeli, patrząc w kierunku, z którego dobiegał głos. Eryk
schował pistolet i uzbroił się w karabin impulsowy, który od razu
przełączył na strzelanie mocniejszymi ładunkami.
Coś
zaszumiało i jakieś papiery wzleciały w powietrze.
-Bawicie
się bronią, chłopcy?
Tym
razem głos wampira dobiegał z zupełnie innego kierunku, bestia
przemieszczała się tak szybko, że chłopcy nie byli w stanie
zauważyć jego ruchu w półmroku magazynu, zagraconego regałami i
stertami różnego starego śmiecia. Peter zdradzał objawy paniki,
jego ręce drżały a oczy były szeroko otwarte i przerażone.
-Boicie
się- ochrypły głos krwiopijcy znów zmienił swoje źródło.
-Słyszę wasze oddechy i bicie serc. I słusznie, powinniście się
bać.
-Gadaj
zdrów- warknął Eryk i klęknął przy rannym pilocie. Sprawdził
mu puls. Mężczyzna żył, ale był nieprzytomny. Chłopak wyjął z
kieszeni opatrunek i rozerwał zębami jego foliowe opakowanie.
Następnie wyjął ampułkę z środkiem tamującym krwawienie,
spokojnie złamał jej szyjkę i wylał zawartość na gazę. Tak
przygotowany opatrunek podzielił na dwie części, jedną przyłożył
do ukąszenia na szyi pilota, a drugi do rany na jego udzie. Lekko
drżącymi rękoma owinął opatrzone miejsca miękkim bandażem i
powstał, biorąc do rąk karabin, który odłożył na czas
opatrywania rannego.
Wampir
znowu przemieścił się, wzbijając w powietrze kurz i papiery,
zalegające podłogę.
-Mam
wizję- teraz głos dobiegał z niewielkiej odległości, trochę na
lewo od chłopców, zza regału z globusami i mapami.
-Widzę
solidny posiłek, jeden dorosły i dwójka dzieciaków- ciągnął
swój monolog wampir. -Sporo, jak na jeden dzień.
Peter
odwrócił się w stronę dobiegającego głosu i z krzykiem puścił
serię z karabinu, zanim Eryk zdążył go powstrzymać. Ładunki
elektrostatyczne wystrzałów smagnęły mapy, leżące na regale.
Papier zajął się płomieniem, od którego zapalił się cały
regał, następnie pożar przeniósł się na sąsiednią półkę,
aż płomienie sięgnęły sufitu.
W pomieszczeniu zaczął zbierać się dym, gdyż okienka były pozamykane. Chłopcy poczuli drapanie w gardłach a w oczach zakręciły się łzy. Zaczęli kaszleć i krztusić się dymem.
W pomieszczeniu zaczął zbierać się dym, gdyż okienka były pozamykane. Chłopcy poczuli drapanie w gardłach a w oczach zakręciły się łzy. Zaczęli kaszleć i krztusić się dymem.
-Nie
lubicie dymu, prawda?- szydził krwiopijca, okrążając ich i
zbliżając się powoli, wciąż trzymając się w cieniu. -A mnie on
nie zaszkodzi. Będziecie łatwym celem.
Eryk
nic nie widział przez zasłonę dymu, nawet silne latarki na
kamizelkach na niewiele się zdawały. Wkrótce dym był tak gęsty,
że nie widać było nawet jaśniejszych okienek pod sufitem. Peter
kaszlał coraz mocniej, w końcu zgiął się wpół i upadł na
kolana, zanosząc się kaszlem i dusząc się gryzącym dymem.
Najbliższy regał przewrócił się z hukiem, wampir zjawił się
jak duch, chwycił chłopca za kamizelkę i cisnął nim w odległy
kąt magazynu jak szmacianą kukłą. Eryk natychmiast zareagował,
skierował karabin w kierunku napastnika i otworzył ogień
praktycznie na ślepo, gdyż dym wyciskał łzy z jego oczu. Ładunek
energii osmalił ścianę w miejscu, gdzie przed sekundą stał
wampir. Zdezorientowany chłopak właśnie chciał się odwrócić,
gdy poczuł uderzenie w plecy, przeleciał kilka metrów w powietrzu
i spadł na drewnianą szafę, która załamała się pod nim i
rozpadła na części. Na szczęście, lecąc w powietrzu, nie
wypuścił z rąk broni. Szybko podniósł lufę karabinu i puścił
krótką serię w kierunku z którego przyleciał. Błyszcząca smuga
energii otarła się o ramię wampira, który, zbyt pewny siebie,
stracił czujność i napawał się swoją przewagą. Potwór zawył
z bólu i natychmiast zniknął w gęstym dymie.
-To
zabolało, chłopcze- wycharczał wampir z prawej strony.
-Poparzyłeś mnie, teraz twój kolega poniesie konsekwencje twojego
postępku.
Eryk,
mniej więcej przypominając sobie, gdzie poleciało bezwładne ciało
Petera, zaczął się przemieszczać w tym kierunku, zachowując się
najciszej jak umiał. Zadanie utrudniała praktycznie zerowa
widoczność i szczypiący w oczy dym. Płomienie płonących regałów
rzucały na okopcony sufit magazynu groteskowe, migoczące cienie. W
oddali dobiegał rechot wampira, który poszukiwał Petera. Eryk
rozpakował kolejną gazę i bandaż, polał je wodą z bidonu i
przewiązał sobie taką prowizoryczną maskę na twarzy. Dym
przestał wdzierać się do płuc, a łzawienie oczu dało się
wytrzymać. Ruszył przez zadymione pomieszczenie w poszukiwaniu
przyjaciela. Zobaczył go w końcu, leżącego w rogu magazynu,
nieprzytomnego, z niewielką raną na głowie. Ostrożnie zaczął
się zbliżać, lecz wtedy ujrzał wychodzącego z cienia wampira.
Jego mundur w miejscu trafienia przez strzał Eryka był spalony.
Chłopiec schował się za najbliższym regałem i obserwował
przeciwnika. Białowłosa bestia podeszła do leżącego Petera i
stopą odwróciła go na plecy.
-Jaka
ładna, delikatna szyja- powiedział ochrypłym głosem wampir.
-Przyjemnie będzie wgryźć się w takie młode ciało.
Eryk
po cichu przełączył broń na najsłabszy tryb strzelania i
wycelował zza rogu regału w kolano wampira. Powoli pociągnął za
spust, ładując mu w nogę trzydzieści ładunków skoncentrowanej
energii, które odcięły kończynę dokładnie w kolanie. Białowłosy
ryknął z bólu i zwalił się z hukiem na beton, trzymając się za
spalony kikut swojej nogi. Eryk wstał i podbiegł do przyjaciela,
sprawdził jego stan. Chłopiec był nieprzytomny, upadając, uderzył
głową o betonową posadzkę. Z niewielkiej rany z boku głowy lekko
sączyła się krew, więc blondyn opatrzył ją szybko i ocucił
Petera. Zrobił dla niego identyczną jak swoją, prowizoryczną
maskę przeciw dymowi i zawiązał mu ją na twarzy. Przerażony
szatyn spojrzał na okaleczonego wampira, wyjącego z bólu
nieopodal.
Eryk
zostawił przyjaciela opartego o ścianę i podszedł do czołgającego
się białowłosego krwiopijcy.
-Chciałeś
wyssać mojego przyjaciela- powiedział lodowatym głosem. -I
naszego rannego pilota.
Wampir
odwrócił się do niego i uniósł na jednym kolanie, podpierając
się rękoma, chłopiec mógł przyjrzeć się jego twarzy. Miał
twarde rysy, wielki nos i szczękę jak imadło. Jego oczy były
czerwone, jak u albinosa.
Blondyn podniósł karabin, mierząc w głowę bestii. Przestawił broń na średnią siłę ognia.
Blondyn podniósł karabin, mierząc w głowę bestii. Przestawił broń na średnią siłę ognia.
-Spróbuj
wyssać to...- rzucił chłodno i oddał pojedynczy strzał prosto w
łeb wampira.
Błękitny błysk rozświetlił zadymione pomieszczenie. Ciało krwiopijcy niemal wyprostowało się, palce dłoni wykrzywiły w ostatecznym skurczu agonii. Potem ciężko, bezwładnie zwaliło się na posadzkę, dymiąc ze spalonego miejsca na ramionach, gdzie zwykle u człowieka znajduje się głowa. Chłopiec odwrócił się beznamiętnie i wrócił do przyjaciela.
Błękitny błysk rozświetlił zadymione pomieszczenie. Ciało krwiopijcy niemal wyprostowało się, palce dłoni wykrzywiły w ostatecznym skurczu agonii. Potem ciężko, bezwładnie zwaliło się na posadzkę, dymiąc ze spalonego miejsca na ramionach, gdzie zwykle u człowieka znajduje się głowa. Chłopiec odwrócił się beznamiętnie i wrócił do przyjaciela.
-Możesz
wstać?- zapytał.
-Tak,
spierdalajmy stąd.
-Nie
pójdziemy bez pilota, musimy go wydostać.
-A
jak go podciągniemy do okna?- zapytał Peter. Eryk ocenił okienko,
które znajdowało się ponad ich głowami. Wstawał świt, przez
okopcone szkło widać było pierwsze promienie słońca. Blondyn
spojrzał za siebie i jeszcze raz na okno.
-Przysuniemy
ten regał do okna, oprzemy go o ścianę i wejdziemy po półkach jak
po drabince- wymyślił naprędce.
-Masz
łeb na karku- pochwalił go kolega. Zaczęli wykonywać plan Eryka,
przysunęli metalowy regał do ściany, przewrócili go, opierając
górną półkę o okienko i ruszyli po rannego pilota myśliwca.
Doprowadzili go z niemałym trudem do regału. Eryk wszedł pierwszy
i zaczął wciągać bezwładne ciało rannego po półkach, a Peter
podciągał je do góry stojąc na najniższej półce regału. Kiedy
cała trójka była na samej górze, Eryk wybił rękojeścią noża
szybę w okienku. Dym buchnął z wybitego otworu na powietrze. Wtedy
usłyszeli strzały. Skulili się, chowając głowy. I wtedy
usłyszeli w słuchawkach komunikatorów głos Tima.
-Możecie
wychodzić, oczyściłem dziedziniec szkoły.
Odetchnęli
z ulgą i zaczęli wychodzić przez okienko na ulicę zalaną
porannym słońcem.
-Pośpieszcie
się- powiedział głos Tima w komunikatorze. -Reszta wampirów boi
się wystawić nos zza drzwi, oddałem kilka strzałów
ostrzegawczych. Ale nie utrzymam ich tam długo, w końcu wyskoczą
razem, a nie dam rady załatwić wszystkich na raz.
-Już
wychodzimy, osłaniaj nas jeszcze przez chwilę- powiedział Eryk,
ciesząc się świadomością, że mały Timmy czuwa nad nimi.
Wyciągnęli rannego z okienka i podtrzymując go z obu stron pod
ramiona, ruszyli ulicą w kierunku stanowiska lądowania swoich
oddziałów.
Pod głównym wejściem szkoły leżały ciała trzech wampirzych wartowników, z rozwalonymi przez snajperskie pociski Tima czaszkami.
Będąc już ponad sto metrów od szkoły, usłyszeli strzały z okien przeciwległego budynku. To najmniejszy z nich powstrzymywał pościg, który pozostali wrogowie próbowali za nimi puścić. Eryk wyraźnie słyszał pięć strzałów. Po chwili Tim dogonił ich i pomógł podtrzymywać rannego.
Pod głównym wejściem szkoły leżały ciała trzech wampirzych wartowników, z rozwalonymi przez snajperskie pociski Tima czaszkami.
Będąc już ponad sto metrów od szkoły, usłyszeli strzały z okien przeciwległego budynku. To najmniejszy z nich powstrzymywał pościg, który pozostali wrogowie próbowali za nimi puścić. Eryk wyraźnie słyszał pięć strzałów. Po chwili Tim dogonił ich i pomógł podtrzymywać rannego.
-Wykończyłeś
wszystkich?
Mały
pokręcił głową.
-Jeden
bał się wystawić łba zza drzwi. Ale to nawet dobrze, może zajmie
się tym, co znajduje się w sali gimnastycznej.
Eryk
spojrzał na niego. On wiedział. Tim wiedział, miał idealny punkt
obserwacyjny przez lunetę swojej snajperki. Widział, jak darował
życie rannemu, czarnowłosemu pilotowi wampirzego myśliwca.
W
milczeniu dotarli do strefy lądowania, gdzie zaraz kapitan i reszta
załogi przejęli od nich rannego. W całkowitym milczeniu czekali na
powrót pozostałych chłopców.
Bardzo ciekawy rozdział, nie widzę błędów....akcja bardzo dynamiczna,wiele się dzieje, szczególnie ciekawy fragment z młodym chcącym umrzeć wampirowi, który zasiał ziarno niepewności. Jestem ciekaw ogólnej statystyki akcji.
OdpowiedzUsuńCzekam na next:D
Pierwszy komentarz i od razu taki pozytywny, dziękuję :)
UsuńNastępny rozdział w przyszłym tygodniu, od razu zapraszam.
Bardzo ciekawy rozdział. Super się czyta.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział :)
Krzysiek
Dziękuję, dziękuję :) Następny rozdział jeszcze w ten weekend.
UsuńWitaj, witaj,
OdpowiedzUsuńtrafiłam na Twój blog dopiero w weekend i to całkiem przypadkowo..... (choć od czasu do czasu w wyszukiwarce wpisuje, że chcę znaleźć jakieś opowiadanie o wampirach i o takiej tematyce) ale nie o tym miałam pisać.... stwarzasz wspaniałą atmosferę, czytałam wszystko z zapartym tchem, czytając tak jakbym wszystko widziała w wyobraźni... wiec będę tutaj bardzo często zaglądać, no i masz nowego stałego czytelnika... Eryk, Patryk, Tim stanowią wspaniałe trio... uzupełniają się we wszystkim.... Pokazałaś także oblicze Eryka, który bez najmniejszego wzruszenia zwichnął nadgarstek tamtego dzieciaka, a później kiedy został sam, rozpłakał się.... A co do tego rozdziału, bardzo mi się podobał, no i ten młody wampir, zasiał trochę wątpliwości, może jeszcze się spotkają i ten im pomoże... No i oczywiście pojawił się tutaj humor, och jak mi się uśmiech poszerzył na twarzy... „-Nie koniecznie, ale przydałoby się jakieś zajęcie. Już pięć razy rozebrałem pistolet, znam każdą jego część na pamięć.-To rozbierz granat.- smętnie doradził Peter i wstał, rozprostowując nogi.”
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie i gorąco Basia
Patryk, Patryk...aaa, chodzi o Petera ;) Dziękuję za bardzo budujący komentarz, dla takich chwil warto poświęcać czas i pisać kolejne rozdziały :3 Bardzo się cieszę, że moje opowiadanie się Tobie spodobało, postaram się nie zawieść w przyszłości :)
UsuńRozdział świetny (jak zawsze), troche akcji. Na szczęście na razie nie jest tak krwawe jak przypuszczałem, że będzie. Jedną litere zjadłeś : "Tim pokiwa głową" , ale to nic. Weny! Dominik
OdpowiedzUsuńDzięki, że zauważyłeś, zaraz poprawię :)
UsuńDopatrzyłem się błędu tutaj:
OdpowiedzUsuń"To pomieszczenie było duże i NIE OŚWIETLONE, półmrok rozpraszało jedynie światło wpadające przez małe okienka pod sufitem, więc włączyli latarki na kamizelkach."
(powinno być razem napisane)
Przydałoby się trochę poprawek językowych, ale poza tym jest o niebo lepsze niż twoje poprzednie opowiadanie :D
Tak trzymaj, to będzie się przyjemnie czytało :D
Oj, takie drobne niedociągnięcie, postaram się poprawić ;) I dzięki za komentarz. :)
Usuń